Kilka razy na przestrzeni ostatnich lat
byłam świadkiem pewnej zaciętej dyskusji w środowisku literackim.
Temat ten zdaje się powracać co jakiś czas jak bumerang, czy to w
kontaktach realnych, czy wirtualnych. O co chodzi? O skromność. A
może powinnam od razu powiedzieć: o skromność fałszywą. Oto
zbiera się grupka ludzi po piórze na którejś z wielu grup
okołoliterackich i zaczynają się licytować, kto z nich jest mniej
pisarzem. Zapewniają, że nie czują się „pisarzem” lub nie
zasługują na takie miano. I tu padają argumenty: „Jestem tylko
pisaczem”, „Jestem autorem”, „opowiadaczem”,
„gawędziarzem”, etc. I zaczyna się licytacja. Kto da więcej...
tfu! kto da MNIEJ, kto sobie bardziej ujmie, kto bardziej pogrąży
poczucie własnej wartości, kto będzie bardziej zapalczywie
twierdził, że wprawdzie coś tam napisał, no ale pisarzem to on
nie jest i jeszcze długo nie będzie.
„Jak wydam tak ze 4 powieści, to
może będę już mógł się nazwać pisarzem, ale na razie jestem
tylko
autorem/pisaczem/opowiadaczem/gawędziarzem/czymśtambliżejnieokreślonym”
„Nie uważam się za pisarkę. To
tylko hobby”
Czytając i słysząc takie wypowiedzi,
zawsze czułam niesmak, a przez głowę przelatywało mi: NIE KUPUJĘ
TEGO. Zaczęłam się więc zastanawiać, jaka jest geneza tego
fenomenu. Co dzieje się w głowach tych ludzi? Jakie zdarzenia,
zachowania, wzorce i czynniki społeczne doprowadziły do takiego
toku myślenia? Czy piekarz zapytany o zawód, też mówi, że
owszem, chleb piecze, ale piekarzem to on nie jest, bo będzie nim
dopiero, jak...? Czy architekt też powie, że nie jest architektem,
tylko... planowaczem? Nauczyciel też czuje się nauczycielem tylko
trochę, tak tylko hobbystycznie?
Kolejne pytanie nasunęło się już
samo: Kiedy ktoś, kto pisze książki, zaczyna być pisarzem? W
którym momencie przestaje być „pisaczem hobbystycznym”, a
zaczyna być pisarzem z prawdziwego zdarzenia?
Od najmłodszych lat uczy się nas, że
chwalenie się nie jest czymś dobrym. Kto nie spotkał się w szkole
z określeniem „chwalipięta”? Kto z nas nie krzyczał na
podwórku: „Nie przechwalaj się!”? Uczniowie, którzy osiągają
najlepsze wyniki, szybko dostają łatkę kujona, co wpaja innym
dzieciom, że wybijanie się ponad przeciętność też nie jest
dobre. Kiedy spotykasz na ulicy koleżankę, która straciła pracę,
ma do wykarmienia troje dzieci i męża pijaka, to nie opowiadasz
jej, że Tobie akurat się świetnie powodzi, dostałeś podwyżkę,
kupiłeś sobie nowy samochód, a w wakacje lecisz do Egiptu.
Dlaczego? Bo nie chcesz, by koleżanka poczuła się gorsza. Nie
chcesz jej sprawić przykrości. Odpowiadasz więc: „A u mnie też
stara bida, jakoś się żyje, wiesz jak to jest”. W naszym języku
funkcjonują takie cięte riposty jak: „Skromnością to on nie
grzeszy”.
Takie schematy zachowań nauczyły nas,
że trzeba nieustannie pomniejszać swoją wartość, by nie wyjść
na chwalipiętę, by nie wprowadzać innych w zakłopotanie, by nie
wybijać się przed bezpieczny szereg. Skromność z drugiej strony
jest postrzegana jako coś pozytywnego i pożądanego. Ludzie
świadomi swoich umiejętności, wiedzy, urody czy talentu, wywołują
powszechne kpiny, lub uznaje się ich za niesympatycznych arogantów.
Wróćmy jednak do pytania, kiedy
pisarz staje się pisarzem? Tu też pojawiają się we wspomnianych
dyskusjach propozycje od samych „pisaczy”:
„Jak może żyć ze swoich książek”
„Jak umrze i historia uzna go za
pisarza”
„Jak zajmuje się pisaniem na pełen
etat”
„Jak napisał 2,3,4,7,120 książek”
„Jak ma czytelników”
„Jak ktoś kupuje jego książki”
„Jak znajdzie wydawcę”
Wszystkie te propozycje są prawdą i
kompletną bzdurą jednocześnie. Po długim namyśle doszłam do
jedynego możliwego wniosku: Pisarz jest pisarzem wtedy, kiedy sam
uwierzy, że nim jest.
Nie wcześniej i nie później.
Dlaczego mielibyśmy podważać własne umiejętności, podkopywać
swoją wartość, udawać, że to, co robimy, nie ma żadnego
znaczenia? Ma. Gdyby nie miało, człowiek nie dałby rady wysiedzieć
kilkaset godzin na twardym krześle i pisać książkę. Gdyby nie
wierzył w powodzenie tej książki, nigdy by jej nie skończył. Bo
pisanie wymaga ogromnego zaangażowania, ono wsysa i wypluwa
człowieka w takim stanie, że rzuciłby to cholerstwo czym prędzej
w kąt, gdyby nie wierzył. A skoro tak, to dlaczego potem pomniejsza
wartość swojej pracy? Tak zawzięcie, że z czasem nawet sam
zaczyna wierzyć, że napisanie tej książki nie było niczym
nadzwyczajnym?
Mam pytanie do autorów, którzy boją
się nazwać siebie pisarzami: Skoro Ty nie wierzysz w to, że jesteś
pełnoprawnym pisarzem z krwi i kości, to jak możesz tego oczekiwać
od swoich czytelników?
I błagam, nie mów, że wcale nie
oczekujesz. Ludzie płacą za Twoje książki, bo wiedzą, że mają
wartość. A Ty o tym wiesz? Skończmy z tym zakłamaniem... Pisanie to tylko Twoje hobby, ale Twoje książki są w księgarni i liczysz przecież, że się sprzedadzą. Konsekwencja nakazuje więc założyć, że skoro Ty nie uważasz się za prawdziwego pisarza, to Twoje książki nie są pełnowartościowym produktem. Czy gdyby chirurg powiedział, że jest lekarzem tylko hobbystycznie, to chciałbyś się u niego leczyć? Gdyby murarz twierdził, że jest murarzem tylko trochę, to powierzyłbyś mu budowę swojego domu?
Fałszywa skromność ma fatalne skutki dla nas samych, bo podświadomość nie dzieli tego, co wypływa z naszych ust na prawdę i kłamstwo. Jeśli kierowani niepotrzebną skromnością wciąż powtarzamy, że nie jesteśmy nikim szczególnym, a nasze dokonania nie są nic warte, to podświadomość przyjmuje to za fakt.
Fałszywa skromność ma fatalne skutki dla nas samych, bo podświadomość nie dzieli tego, co wypływa z naszych ust na prawdę i kłamstwo. Jeśli kierowani niepotrzebną skromnością wciąż powtarzamy, że nie jesteśmy nikim szczególnym, a nasze dokonania nie są nic warte, to podświadomość przyjmuje to za fakt.
Nie da się być pisarzem, piekarzem,
ogrodnikiem, czy inżynierem tylko troszeczkę. Jeśli się na coś
decydujesz, to broń tego. Przede wszystkim przed samym sobą. Bądź
piekarzem i pisarzem całą gębą.
AT