9 czerwca 2012

Skazany na jutro - opowiadanie Oskara Szwabowskiego

                          game of dice 5

Sto trzydzieści pięć okrążeń celi, cztery kroki wzdłuż, pięć wszerz, daje razem godzinę, którą wybijają skrzypiące oficerki strażnika. Pewnie lśnią w blasku jarzeniówek, gdy idzie korytarzem. Miarowo, dostojnie. Jest tu by przypominać o upływającym czasie. Nauczyłem się dzięki niemu rozpoznawać pory posiłków. Jak też odróżniać dzień od nocy. To znaczy, jedno od drugiego, tutaj, gdzie słońcem jest naga żarówka, trudno mi powiedzieć, co jest czym. Czy skrzypiące oficerki są dziennym krokiem czy może nocnym. Założyłem, że dziennym. W nocy kroki rozbrzmiewają twardym stuknięciem. Jakby podeszwy butów były czymś obite. Rozchodzą się echem po sali. Każde stukniecie powtarza się czterokrotnie w mojej głowie.
Nie śpię, odkąd mnie tu zamknęli. Pozwala mi to kontrolować życie. Brak rozproszenia. Totalna koncentracja. Cztery kroki. Pięć kroków. Skrzypiące oficerki. Po raz czwarty dzisiaj. Za dwadzieścia okrążeń celi przyniosą jedzenie. Dzisiaj powinni podać: trzy marchewki, dwa ziemniaki średniej wielkości, sos z kilkoma kawałkami niezidentyfikowanego mięsa, od trzech do siedmiu kawałków. Po pięciu okrążeniach skrzypiących oficerek, i piętnastu okrążeniach celi, przynoszą zupę pomidorową w której znajduje się od siedemdziesięciu do stu dwudziestu ziarenek ryżu. Pierwsze okrążenie podkutych butów i czterdzieści cztery okrążenia celi zwiastują nadejście słabej herbaty, kromki suchego chleba i plasterka wędliny. Powiem, że bywałem lepiej karmiony. Powiem też, że bywały dni kiedy nic nie jadłem. Pod tym względem nie narzekam. Irytuje mnie jedynie, gdy się spóźniają. Zdarza się to rzadko, ale się zdarza.

Napisałem raz nawet skargę na sto pięćdziesiąt dziewięć słów. Nie odpowiedzieli, pomimo, że minęły dwa tygodnie. Jak w ciągu trzech dni nie dostanę odpowiedzi, to napiszę ponownie. Tym razem będzie dwieście siedemdziesiąt siedem słów. Albo niech się jeszcze tylko raz spóźnią. To nie dość, że się udławią tacką, to brudasy, nieroby, śmieci i kurwy niemyte, wepchnę im do gardła, niech się nażrą plastiku! To napiszę. I może nawet na trzysta słów.
Na ścianie znalazłem wyryte jakimś ostrym narzędziem kreski: cztery w pionie i jedna przekreślająca po skosie. Jest ich czterdzieści pięć. To daje dwieście dwadzieścia pięć. To jest zaś ponad siedem miesięcy. Chcę o tym myśleć jak o siedmiu miesiącach i jednej piątce. Jest to dużo, dużo liczenia. Bardzo trzeba się koncentrować. To, to jest coś więcej niż totalna mobilizacja. To jest coś genialnego. I jest zamknięte. Ostania kreska idzie po skosie. Przekreśla cztery. I zamyka. Równe rzędy. Dziewięć na pięć. Żałuję, że nie uważałem na matematyce. Że tak mało znam, tych wzorów, nie-wzorów. Kiedy stoję przed takim pięknem, chciałbym z nim obcować, a znam tylko takie prymitywne czynności: dodać, odjąć, pomnożyć, podzielić. A i to nie zawsze proste. Można już tylko żałować.
 Wcześniej, nim tutaj trafiłem, a dokładniej, nim trafiłem do tej osobnej, prywatnej celi, znacznie większej, myślę, że o tak jeden krok, co najmniej jednej krok, od pokoju w którym mieszkałem, nie lubiłem liczyć. Była to przykra konieczność. Tak, by w sklepie nie oszukali, by po równo się na wódkę złożyć, i ogólnie, czy starczy, na ile starczy. Na piękno matematyki otworzyłem się dopiero, gdy mnie zamknęli, odcięli do wszystkiego i wszystkich. To nawet zabawne: otworzyłem się, gdy mnie zamknęli. Zabawne, ale nie tak piękne jak liczby.
Jestem tutaj pięć tygodni i dwa dni. Trzydzieści siedem dni. Jest to osiemset osiemdziesiąt osiem godzin. Mógłbym w tym czasie obejrzeć ponad tysiąc siedemset odcinków jakiegoś serialu. Gdyby odcinek trwał trzydzieści minut, to byłoby to dokładnie, tysiąc siedemset siedemdziesiąt sześć. Niezły wynik. Na tak zwanej wolności lubiłem seriale. Najbardziej te zagraniczne. O policjantach. Zawsze chciałem być policjantem. A najlepiej detektywem. Tylko w tym kraju nic nie jest takie proste. Nic nie jest tak jak być powinno. Tylko liczby nie kłamią.
Kiedy przysłali księdza poprosiłem, aby mi opowiedział jak trzy może być jednym. Wiem, co znaczy jedna trzecia. Głupi nie jestem. Ale przecież nie oto w tym chodzi. Tylko, że masz jeden, jeden i jeden, czyli trzy jednostki, a te trzy nagle stają się jednym. I nie to, że przykładowo inną liczbą, którą sobie możesz rozpisać. Ale że masz raz jeden i ten jeden, jest jeden. A raz, że trzy to jeden, a jeden to trzy. Strasznie mnie to irytowało. A ten nic, normalnie, że to nie dla mnie. Że mnie wyspowiada, że się za mnie pomodli, że czas wszystko wyznać. To mu powiedziałem, że ja teraz wierzę w liczby. Chciałem, by mi Biblię zostawił, to bym mógł słowa liczyć. Zaczerwienił się i powiedział, żebym w imię Boga spierdalał. Zwiał, nim go w imię mego boga nie podzieliłem na wiele równych kawałków. Podzieliłbym go na sto dwie części. Lubię brzmienie tej liczby. Sto dwa. Jak w tej piosence, zabawa będzie na sto dwa. Zabawa na sto dwa. Księżulek nie chciał się zabawić.
Policzyłem wszystko, co dostępne, co widoczne. W metalowych drzwiach jest trzydzieści siedem śrubek. wysokość framugi to trzynaście i pół dłoni. Szerokość: sześć. Do lewej ściany, od framugi, odległość liczy siedem dłoni. Do prawej, dziewiętnaście i pół. W łóżku znajduje się szesnaście środek i jedenaście małych gwoździ. Jednego brakuje. Łóżko ma długość piętnastu dłoni i szerokość pięciu. Zawieszone jest na wysokości trzech i pół dłoni od ziemi. Niewygodnie się na nim siedzi. Leży zresztą też.
Zajmuję się też liczeniem abstrakcyjnym. Ile dni byłem uśmiechnięty? Ile dni pracowałem? Ile dni nic nie jadłem? Ile dni piłem? Ile razy uprawiałem seks? Ile litrów wódki wypiłem? A ile piwa? I tak dalej. Tylko, że mało w tym matematyki. Za dużo kombinowania z przypominaniem, z, że tak powiem, zbieraniem danych. Jest to zbyt niepewne. Za mało piękne. I też bywa przykre, gdy się wspomina, gdy się przypomina… to wszystko.
Pięć kroków. Sześć kroków. Skrzypiące kroki. Pierwsze okrążenie. Jestem tutaj trzydzieści osiem dni. Miesiąc i jeden tydzień. Dziewięćset dwanaście godzin. Tysiąc osiemset dwadzieścia cztery odcinków serialu. To o czterdzieści osiem odcinków więcej. Oczywiście, gdyby trwały równo jedną drugą godziny, to znaczy trzydzieści minut.
Jestem tutaj czterysta pięćdziesiąt sześć, przepraszam siedem, okrążeń skrzypiących kroków. I czterysta pięćdziesiąt pięć okrążeń stukających kroków. Sto dwadzieścia trzy tysiące i sto dwadzieścia okrążeń celi. Jestem tutaj tysiąc osiemset dwadzieścia cztery odcinki serialu o bohaterskich policjantach. Za trzydzieści dwa odcinki nie obejrzę już żadnego. 

Jutro mnie nie będzie. Za trzy tysiące sto pięć okrążeń celi zostanę zgładzony.















3 komentarze:

  1. Alicja Minicka10 czerwca 2012 10:35

    Świetne opowiadanie!
    Po pierwsze, jest oparte na oryginalnym pomyśle.
    Po drugie, zawiera mój ukochany element suspensu.
    Gratulacje dla Autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało mi się to użycie liczb do opowiedzenia historii. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako facet z zespołem Aspergera mogę stwierdzić, że jest to bardzo aspergerowski tekst :) Spodobał mi się niesamowicie. Brawa dla autora :)

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!