10 grudnia 2011

Ewa Bauer - Wyścig Szczurów

Siódma rano. Czwartek. Patrzę na zegarek i nie wierzę, że to już ta godzina. Dopiero co położyłam się spać. Usiłuję wstać, ale moją głowę przeszywa ostry ból. Muszę jednak zwlec się. Za godzinę mam konferencję, której nie mogę opuścić, bo wyrzucą mnie z pracy.
Wstaję, choć czaszka rozpada mi się na kawałki, ruszam przed siebie, by dotrzeć do szafki kuchennej w której przechowuję aspirynę. Ludzie, co za kretyństwo, robić babski wieczór w środku tygodnia… Dotarłam do półki z lekami, na wszelki wypadek połknęłam dwie pigułki i popiłam wodą prosto z kranu. Działaj, działaj, muszę jakoś odżyć. Co to ja wczoraj piłam? Zastanawiam się idąc na oślep do łazienki. Nagle zahaczam nogą o worek z butelkami, które turlają się po całym przedpokoju. Jasne, już wiem co piłam! Ki diabeł kazał mi wlewać w siebie litra szkockiej? No tak, Kaśka miała doła i musiała się z kimś napić. Tylko czemu to zawsze muszę być ja?

Mój organizm domaga się kawy, prysznic poczeka, najpierw muszę uruchomić ekspres. Kątem oka rzucam na zegarek i ze zgrozą stwierdzam, że już minął kwadrans od kiedy wstałam. Co ja właściwie zdążyłam zrobić przez ten czas? Głowa nadal mnie boli, ale zmuszam się do działania. Biorę prysznic. Trochę mi lepiej.
Jest siódma dwadzieścia dwie. Nie ma czasu na śniadanie, myję zęby, robię szybki makijaż, poprawię go w korkach. Co też mi przychodzi do głowy. Jakie korki? Nie ma czasu na korki! Muszę przejechać miasto jak torpeda, bo inaczej się spóźnię, a szef łeb mi urwie. Ubieram się. Gdzie, do cholery, są moje rajstopy? Niech to szlag! Kiedy je wciągam, widzę pokaźne oczko. Grzebię w szufladzie, na szczęście mam drugą rezerwową parę. Dobra, włosy pociągam szczotką i jakoś da się przeżyć.
Głowa nadal boli, ale mam jeszcze chwilę, wychodzę więc na balkon pooddychać warszawskim powietrzem, w jednej ręce niosę kubek z kawą, w drugiej paczkę papierosów. Wzdycham. Pięć minut dla siebie i dojdę do równowagi. O kawo! Nobel dla tego kto cię wynalazł, koisz mój organizm, dajesz mi siłę i nadzieję, że jakoś ten dzień przetrwam. Zaciągam się papierosem, nie bardzo mi smakuje, ale nie potrafię się bez niego obejść. Poranny szlug to już tradycja. A wczoraj z Kaśką wypaliłyśmy ze dwie paczki, kiepy walają się po całym balkonie. Taki lajf. Trzeba do przodu, bo nas zeżrą. Tak jak w mojej firmie, tylko czekają, żeby mi się powinęła noga. Niedoczekanie wasze, szczury pokładowe. To ja dostanę ten awans, bo na niego zasługuję. Haruję od roku tylko po to. Nie poddam się, choćby nie wiem co.
– O kurwa! – ja sobie dywaguję na balkonie popijając kawkę, a czas leci. Siódma czterdzieści pięć. I jak ja niby mam zdążyć do roboty? Wskakuję w buty, żakiet biorę pod pachę, jeszcze tego brakuje, żebym spociła się po drodze. Teczka jest, papiery są. Ostatnie spojrzenie do lustra i wybiegam do samochodu. Na szczęście zaparkowany jest tuż pod blokiem.
Wsiadam, odpalam silnik i jadę. Na pierwszych światłach mały korek. Dobra, jeszcze zdążę. Tymczasem we wstecznym lusterku maluję usta. Efekt mnie zadowala, natomiast zaczyna mnie martwić inna rzecz. Z brzucha wydobywa się nieprzyjemny pomruk. Jak ja wytrzymam kilkugodzinną telekonferencję bez śniadania. Jadę dalej, na kolejnych światłach auta stoją, skrzyżowanie zablokowane, rowerzysta leży na jezdni, pewnie jakiś palant go potrącił. Ze złością walę w kierownicę. Co ja mam robić? Ile tu będę stała? Inne pojazdy przyblokowały mnie z boku i od tyłu. No, kurwa jego mać, nie wydostanę się stąd.
– Niech was wszystkich szlag trafi! – krzyczę przez okno, które właśnie otwieram i wyciągam z torebki papierosa. Może on ukoi moje nerwy. Że też pojechałam tą trasą, a nie inną…Włączam radio, żeby się trochę odstresować, ale kiedy zaczynają się wiadomości, wiem, że jest już za pięć ósma, a to oznacza, że będę miała problemy. Auta powolutku się poruszają, to dobrze, znaczy jest przejazd.
– No, dalej, dalej – ponaglam jadącego przede mną malucha – rusz tyłek, bo ci w nim zaparkuję. – Jakoś wydostaję się z korka, teraz mam już tylko długą prostą. Około dziesięciu kilometrów, ale dobra nasza, droga jest wolna. Jadę z niedozwoloną prędkością, o tej porze gliny raczej śpią, zresztą co mi tam, niech mnie gonią, mniej się ich boję niż szefa. Wpadam do firmy zziajana. Jest dziesięć po ósmej.
– Marta, jak miło, że wpadłaś. – Szef mierzy mnie lodowatym spojrzeniem. – Pan Hokaido już się niecierpliwi, czeka na linii od dobrych piętnastu minut. Wszyscy już są gotowi do zebrania, a może nie chcesz brać w nim udziału?
– Przepraszam, po drodze był wypadek. – Próbuję tłumaczyć się, ale wiem, że do szefa to nie trafia. Nie toleruje spóźnień, z jakiejkolwiek przyczyny by nie powstały.
– Masz pięć minut, doprowadź się do porządku, potem zaczynamy, z tobą czy bez ciebie.
Wpadam do pomieszczenia socjalnego, bo tylko tam mamy lustro. Rzeczywiście wyglądam jakby mnie przeleciało tornado. Czeszę włosy, a mój wzrok pada na stół i leżące na nim pączki. Natychmiast słyszę swoje kiszki. Grają marsza żałobnego. Nie pytając nikogo o zgodę pochłaniam jednego, wycieram usta serwetą i lecę do sali konferencyjnej.
Przy owalnym stole siedzą same smutasy. Szef naszej firmy z ustami zaciśniętymi w cienką kreskę, rada nadzorcza i księgowy, każdy wpatrzony we mnie jak w zło konieczne. Jakoś nie potrafią wyobrazić sobie, że do zarządu może wejść kobieta. A pokażę wam wszystkim, na co mnie stać. Buty wam spadną – mówi jedynie moje spojrzenie, bo usta układam w przepraszającym uśmiechu. Sekretarka podaje kawę. Cieszy mnie to, po tym pączku robi mi się niedobrze.
– Skoro zebraliśmy się już wszyscy, to zaczynajmy. Hello Mr Hokaido, today we discuss the following points of … szef rozpoczyna rozmowę z najważniejszym kontrahentem naszej firmy.
Zebranie przedłuża się a ja pochłaniam trzecią kawę z kolei, na stole znajdują się jedynie słone paluszki, na które nie mam ochoty, dlatego coraz częściej myślę o sąsiadującym z firmą Mc Donaldzie. Po kolejnych dwóch godzinach kończymy. Jaka ulga, mogę rozprostować kości i pobiec do toalety, bo te trzy kawy pobudziły moje jelita. Siadam na kibelku i zaciągam się papieroskiem. Chwila relaksu. Nagle przez drzwi kabiny słyszę kroki, brzmią jak sekretarka i rzeczywiście to ona, bo po chwili pyta kiedy wyjdę. Szef chce ze mną rozmawiać. Gaszę peta w kiblu i wybiegam. W połowie drogi do gabinetu Najwyższego uświadamiam sobie, że nie umyłam rąk. A co mi tam, chętnie mu nawet rękę podam. Uśmiecham się do siebie. Lubię takie sytuacje, kiedy jestem górą. Zresztą ja zawsze jestem górą.
Siadaj. – siadam w fotelu po drugiej stronie biurka – Chcesz dostać awans?
Jasne szefie, już o tym rozmawialiśmy.
Tak? A nadajesz się?
Oczywiście, wie szef, że stać mnie na wiele. Zrobię wszystko, co do mnie należy.
No to opracujesz biznesplan na najbliższe miesiące, uwzględniając wszystkie wskazówki pana Hokaido. Mam nadzieję, że notowałaś.
Tak – w rzeczywistości tylko kreśliłam kółka i kreski w notatniku, ale on nie musi o tym wiedzieć. Poproszę Grażynkę, sekretarkę, żeby dała mi taśmy z wideokonferencji, które zawsze archiwizuje. – Ile mam dni na to?
Dni? Żartujesz sobie ze mnie? Jeśli masz być członkiem zarządu, to musisz się postarać. Jutro, o ósmej rano dokument ma leżeć na moim biurku. I lepiej, żebym nie musiał wprowadzać zbyt wielu poprawek. Jakieś pytania?
Pytań mam sporo, ale ich nie zadam. Nie powiem też, co o nim myślę. Kutafon jeden. Jutro piątek, jakby nie mógł poczekać z tym do poniedziałku.
– Dziękuję za okazane mi zaufanie. Nie zawiodę – uśmiechnęłam się czarująco i wyciągnęłam do szefa rękę, którą przed chwilą podcierałam tyłek. Uścisnął ją zadowolony. Ja również.
Zaraz potem biegnę do łazienki, żeby umyć ręce. A następnie udaję się do budynku położonego naprzeciw firmy, by zakupić duży zestaw z cheesburgerem na wynos. Najpierw trzeba napełnić żołądek, a potem brać się do pracy. Jest już czternasta, o osiemnastej jestem umówiona z Rafałem. O cholera! Jestem umówiona, a to oznacza, że albo odwołam randkę, albo nie wyrobię się z pracą. Odwołam go. Nie! Przecież ostatnio w ogóle się nie spotykaliśmy. Zobaczę się z nim, ale krótko, u mnie w domu, a potem go wyproszę i wezmę się do roboty. Tak zrobię. Cheesburger smakuje obłędnie, dużo lepiej niż ten paskudny pączek, którego zjadłam rano. W czasie gdy się posilam, odsłuchuję nagranie. Jedną ręką trafiam do ust frytką, a drugą wynotowuję co ważniejsze uwagi.
Robię przerwę na papierosa. Niech ukoi moje nerwy, bo zaczynam panikować, że nie zdążę. Znów mam pokusę, by odwołać randkę, ale nie, nie zrobię tego, nie odmówię sobie dzisiaj seksu, za długo na niego czekałam. Kiedy kończę palić, do palarni wpada Hanka z sąsiedniego działu.
– Zostań jeszcze, masz, poczęstuj się, coś ci opowiem – wyciąga w moją stronę fajki, jakich nie znam. – weź, stary mi przywiózł ze Stanów. Całkiem dobre, bierz.
Częstuję się więc i słucham plotek na temat rzekomego romansu naszej sekretarki z księgowym. Nie bardzo w to wierzę, ale co mnie to zresztą obchodzi, niech robią co chcą. Patrzę na zegarek, dochodzi siedemnasta. Wrzucam papierosa do wiaderka z wodą i lecę do biura kończyć przesłuchanie.
Notatki mam zrobione. Za dziesięć minut Rafał stanie pod biurem. Pakuję papiery do teczki i wybiegam. Nie mogę sobie wybaczyć, że podczas konferencji nie notowałam, miałabym już kilka godzin pracy za sobą, tymczasem udało mi się zaledwie przesłuchać nagranie ze spotkania. Trudno, cała noc przede mną, dam jakoś radę.
Rafał chce mnie zabrać do restauracji, ale mówię mu, że mamy mało czasu i ciągnę go do domu. Chcę od niego tylko jednego. Dziś nie mam czasu na głaskanie po plecach i romantyczne patrzenie w oczy. Chcę ostrego szybkiego seksu, takiego jak moje życie w ostatnich miesiącach. Robimy to w kuchni, na stole, podczas gdy piekarnik rozgrzewa się, by upiec w nim mrożoną pizzę. Za chwilę jest po wszystkim. Wkładam pizzę do pieca, a Rafała częstuję papierosem. Fajka po seksie smakuje wybornie. Kończymy, jedzenie gotowe, kroję pizzę i daję na talerzyki. Po chwili zostają tylko okruszki.
– Rafał zbieraj się, mam ważna robotę do wykonania – podaję mu kurtkę, a on patrzy na mnie jakby mnie zobaczył po raz pierwszy. Nie pozwalam jednak na dyskusję, tylko otwieram drzwi i lekko go za nie wypycham. – Zobaczymy się w przyszłym tygodniu. Było super, ale teraz naprawdę muszę się wziąć do pracy. Pa! – podchodzę i daję mu gorący buziak prosto w usta. – wynagrodzę ci to, zobaczysz – szepczę, a on znika.
Zastanawiam się od czego zacząć. Kofeiny wypiłam dziś sporo, ale zaczyna mnie ogarniać senność, postanawiam więc zaparzyć cały dzbanek świeżo zmielonej kawy. Odpalam komputer. Początkowo idzie mi topornie, ale koło dwudziestej pierwszej zaczynam się rozkręcać. Kiedy zbliża się północ jestem w połowie biznesplanu, niestety oczy zaczynają mi się zamykać. Podgrzewam dzbanek, bo kawa, którą zrobiłam zdążyła już wystygnąć. Jednym haustem wypijam cały kubek i idę na balkon zaciągnąć się kilka razy papierosem. Nie wiem czy zdążę. Do ósmej rano zostało mi kilka godzin. Czas mam, tylko umysł zaczyna mi zwalniać. Nie jestem pewna czy to co piszę ma sens. Mobilizuję się i wracam do pracy. Kręgosłup mnie boli od wymuszonej pozycji, ale bez ustanku klepię w klawiaturę. Kawa zaczyna działać. Poprawia się moja koncentracja, natomiast zaczynam odczuwać narastający lęk. Moje ciało jest pobudzone, serce bije zbyt mocno, czuję, że brakuje mi powietrza. Wychodzę ponownie na balkon. Noc jest rześka, robi mi się trochę lepiej. Sięgam po kolejną fajkę, tylko to mnie teraz jest w stanie uspokoić.
Wracam do pracy. Postanawiam nie pić dziś już kawy, przesadziłam z ilością, organizm buntuje się. Pracuję tak jeszcze do czwartej, ale udaje mi się przelać na papier to wszystko co zamierzałam, nie mam natomiast siły przeczytać tego raz jeszcze, by sprawdzić czy nie popełniłam błędów. Kładę się spać, a budzik nastawiam na siódmą. Nie wyśpię się, ale może choć trochę odpocznę. Przez kolejne godziny męczę się przeokropnie. Wydaje mi się, że nie śpię, ale przed oczami przesuwają mi się nierealne sceny, które mogą być jedynie wytworem mojej wyobraźni. Prawdopodobnie śnię, ale jednocześnie w pełni jestem świadoma tego co dzieje się z moim ciałem. Serce mi wali, ale ręce są bezwładne, czuję ból w okolicy lewej łopatki. Dzwoni budzik, a ja zrywam się szybciej niż wczoraj. Od tego poranka zależy moje być albo nie być w firmie. A ja bardzo chcę być. Nie robię makijażu, łykam aspirynę, popijam wodą, nie kawą, szybka toaleta i już siedzę w aucie. Jest siódma trzydzieści. Dziś się nie spóźnię. Wpadam do biura za dziesięć ósma. Drukuję dokument i punktualnie o ósmej kładę go szefowi na biurku.
– Gratuluję Marto, że zdążyłaś. To już coś. A czy było warto gratulować powiem ci jak to przeczytam. W poniedziałek. – Szeroki uśmiech rozlał się na owalnej twarzy szefa. Ty sukinsynu – pomyślałam – ja harowałam całą noc, a ty masz trzy dni na czytanie?! Jesteś fiut!
Nagle czuję ucisk w okolicy żołądka. No tak, znów nic nie jadłam. Odczuwam też wielkie zmęczenie, oddech staje się płytki. Siadam na fotelu obok szefa, choć wcale mnie o to nie prosi. Czuję jak drętwieje mi twarz, chcę ją dotknąć, ale ręce odmawiają mi posłuszeństwa. Chyba blednę, bo szef dziwnie na mnie patrzy. Nie wiem co dzieje się dalej, bo bezwładnie osuwam się na podłogę.
***
Jestem na oddziale kardiochirurgii. Niedawno wszczepiono mi by passy. Lekarz prowadzący powiedział, że jestem jego najmłodszą pacjentką z chorobą niedokrwienną serca. Nigdy nie badałam cholesterolu, nie robiłam EKG, przecież choroba wieńcowa dotyczy ludzi po pięćdziesiątce, a ja jestem – byłam – zdrową, wysportowaną kobietą, prowadzącą – no właśnie jaki to ja prowadziłam tryb życia? Przede mną długa rekonwalescencja, sanatorium i diametralna zmiana nawyków. Zapaliłabym papierosa. Nie mam skąd wziąć, może Rafał mi przyniesie.
Staję przed lustrem. Powoli odrywam opatrunek, którym przykryto moją bliznę na piersi. Jest gruba, czerwona i poprzecinana czarnymi szwami. I wtedy do mnie dociera, że jedyne czego dorobiłam się w moim trzydziestopięcioletnim życiu to właśnie tego. Blizny, która już przez całe życie przypominać mi będzie, do czego prowadzi wyścig szczurów. Odechciało mi się palić. W ogóle odechciało mi się wszystkiego.

10 komentarzy:

  1. bardzo mi się podoba. moim zdaniem najlepszy tekst Ewy wśród tych, które czytałam. cieszę się, że nie mam takiego parcia na karierę jak jej bohaterka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem, że nietrudno wpaść w taki kierat... Niekoniecznie z własnego doświadczenia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Temat ciężki, ale bardzo fajnie przedstawiony. Może to trochę nie na miejscu, ale były momenty, kiedy zaśmiewałam się w głos. I chyba bez tego tekst byłby niestrawny. Ciekawie zbudowany klimat, niemal czułam zapach kawy i dymu papierosowego. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A wiecie, że ja w ogóle nie palę i prawie nigdy nie piję kawy. Uwielbiam natomiast umawiać się na kawę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. no to masz dobrze, ja kopcę jak smoczyca i piję kawę jak wodę :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Z przerażeniem podziwiam kobiety, które w życiu stawiają na karierę, ale temat opka jest bardzo aktualny. "Wyścig szczurów" jest znakiem naszych czasów, a Ty, Ewo, bardzo obrazowo go przedstawiłaś - ja też podczas lektury czułam zapach kawy i papierosów :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Aktualny, aktualny. Ewo, przekonałaś mnie. Bardzo.
    I niestety, wstyd się przyznać, ale też kopcę jak lokomotywa, choć kawę ostatnio ograniczyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako osoba niepaląca promować będę niepalenie. Opowiadaniem tym chciałam zwrócić uwagę, że są ważniejsze rzeczy w życiu niż kariera, a używki..., no cóż, dają przyjemność, ale może warto je ograniczyć. Czego i Wam, drogie palące koleżanki, życzę :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. no teraz to mnie Ewa rozwaliła, aż mi się papieros złamał na pół, co go właśnie miałam odpalić :)
    serio: palenie jest wrednym nałogiem. kto nigdy nie palił, nie wie, jak to ciężko rzucić...

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetnie napisane, a temat bardzo mi bliski... Sama nie palę, ale wiem co znaczy praca w korporacji.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!