14 lipca 2012

Kreatywne pisanie - Plaża, brunet i morskie fale. Dlaczego od sceny miłosnej do kiczu jest tylko krok - Renata Kosin

                              Beach Heart

Decydując się na ten artykuł, podjęłam się dość trudnego zadania. Postanowiłam napisać rozprawę o tym jak należy, bądź jak nie należy opisywać sceny erotyczne w książkach, co jest zadaniem o tyle skomplikowanym, że sama wciąż zadaję sobie te pytania. Z tego właśnie powodu chciałabym już na wstępie zaznaczyć, że to, co napiszę niżej będzie przedstawieniem poglądu przede wszystkim przeze „mnie – czytelnika”, a nie „mnie - autora”. Postaram się też unikać przytaczania przykładów z konkretnych książek - konkretnych autorów, ponieważ ze względu na istniejącą we mnie mimo wszystko część „mnie – autora”, wydaje mi się to wysoce niestosowne biorąc pod uwagę moje wciąż niewielkie doświadczenie w kreowaniu rzeczywistości literackiej. Jeśli jednak zaistnieje potrzeba przytoczenia jakiegokolwiek przykładu, obiecuję podstawić pod pręgierz opinii wyłącznie twórczość własną.
Z moich dotychczasowy obserwacji czytelniczych wynika, że opis scen miłosnych dość często stanowi ten najbardziej problematyczny element bycia twórcą – pisarzem. Temat ujmowany bywa naprawdę wielorako: od symbolicznego zgaszenia światła po słowach „przylgnęła do jego gorących warg”do wręcz anatomicznych opisów co było masowane, pocierane, co pulsowało i nabrzmiewało. Ponieważ zwykle skrajności bywają najgorszą opcją wyboru, tak też jest moim zdaniem i w tym wypadku. Pierwszy ze sposobów stwarza niedosyt drugi wprowadza w przesyt. Pierwszy zostawia pole wyobraźni, jednak to pole jest tak rozległe, że nawet dość rozgarniętemu literacko czytelnikowi tej wyobraźni może zabraknąć. Drugi z kolei nie zostawia tej wyobraźni ani skraweczka miejsca, a jeśli nawet czytelnik pokusi się o wyobrażenie sobie opisywanej sceny, niestety nie zawsze wywoła to efekt zamierzony przez autora powodując zamiast uczucia podniecenia wręcz niechęć graniczącą z odrazą, lub – co chyba znacznie gorsze – napad wesołości będącej w tym wypadku kompletnie nie na miejscu.


Jeszcze większym zagrożeniem w omawianej sprawie jest fakt, że sceny erotyczne są tym elementem twórczości literackiej, gdzie zdecydowanie najłatwiej jest otrzeć się o kicz powielając pewne schematy oraz polem gdzie trzeba się nieźle naprodukować, żeby tej schematyczności uniknąć. Jak to zrobić? Nie mam pojęcia. Łatwiej mi chyba będzie (nieco intuicyjnie) wymienić rzeczy które sprawiają, że opis sceny erotycznej staje się kiczowaty. Wystarczy użyć pewnych słów – kluczy, których nie może zabraknąć w taki powielanym, schematycznym opisie. Należy więc bezwzględnie kazać JEJ „rozchylić wargi”,polecić by „przywarła do niego”i „jęknęła”,a JEMU by „zerwał z niej ubranie”a potem „pieścił jej krągłe piersi” „wszedł w nią jednym pchnięciem”.Prawda, że każdy z nas gdzieś już to przynajmniej raz przeczytał? Nieświadomy niczego i pełen dobrych chęci autor użył ich prawdopodobnie tylko raz nie zdając sobie sprawy, że inni użyli tych słów wiele tysięcy razy. Wymiędlili, przeżuli i wypluli całkiem zużyte, wyświechtane i pozbawione dawnej urody, podobnie jak to się ma z motywem koni w galopie czy widokiem zachodzącego słońca. Śliczne, ale nadmiar śliczności i słodyczy niestety może przyprawić o mdłości.
Co zatem zrobić, by nie powielać tych wyeksploatowanych schematów? Jak uniknąć używania słów, które już wielokrotnie zostały użyte zdając sobie jednocześnie sprawę, że zakres słownika jest jednak ograniczony i przy takiej mnogości miłosnych opisów, jakie pojawiają się w różnorakich powieściach prędzej czy później możliwości ulegną wyczerpaniu? Może po prostu dobrać inne dodatki? Ubrać je w nowy kontekst który wydobędzie z nich nowe znaczenie? Żeby stare i znoszone w nowym otoczeniu wydało się nieco świeższe? Albo zostawić je niedopowiedziane, by zadziałały na wyobraźnię, rozbudziły pożądane zmysły i zagrały tak, jak tego chcemy? Tutaj pozwolę sobie przytoczyć (nie)obiecany przykład:


…podniósł ją do góry i położył na skale osłoniętej jedynie porzuconą tam przed chwilą koszulą. Nie protestowała, czując ból wbijającej się w twardą skałę dolnej części kręgosłupa…
 
Maleńki fragment w który zawarte są przynajmniej trzy słowa (dość powszechne), mogące przywodzić na myśl skojarzenie erotyczne, mimo że użyte zostały w zupełnie innym (nieerotycznym wprost) kontekście. Reszta jest polem dla wyobraźni czytelniczej. Bo właśnie wyobraźnia jest tutaj (moim zdaniem) sprawą zdecydowanie kluczową. Wydaje mi się, że pewne zabiegi, które ją pobudzą, zdziałają znacznie więcej, niż przysłowiowe „wyłożenie kawy na ławę” i podanie czytelnikowi na tacy gotowego produktu – szczegółowo opisanego aktu miłosnego.
Pamiętam pewne sytuacje z mojego (przyznam dość odległego) dzieciństwa, kiedy całe zastępy młodocianej płci męskiej poczytywało sobie wręcz za honor by znaleźć sposób na to, jak niepostrzeżenie zajrzeć pod spódniczkę koleżanki. Dostrzec choć skrawek bielizny, albo przynajmniej wymacać pasek od stanika udając, że robi się to tylko po to, by strzelić z niego w plecy pozostającej w błogiej nieświadomości koleżanki. Niepotrafiącej jeszcze wtedy prawidłowo odczytać przekazu, czyli chęci uzyskania pewnego bodźca, dzięki któremu zagra wyobraźnia potencjalnego amatora erotycznych doznań. Z kolei zmęczone podglądactwem dziewczę doznawało szoku poznawczego, kiedy podczas klasowej wycieczki nad jezioro ten sam amator bieliźnianych widoków ledwie od niechcenia rzucił na nią okiem, mimo że w tym momencie cała ta jakże pożądana bielizna była idealnie wyeksponowana, „kawa na ławę”. Niestety, wtedy właśnie przestała być atrakcyjna, ponieważ odarła potencjalnego poszukiwacza - łowcę erotycznych doznań w zasadzie najciekawszej ich sfery, czyli tego co może sobie na podstawie wypatrzonego skrawka „poteoretyzować”, „dograć” i ”domarzyć”, no i co najważniejsze pozbawiła możliwości ogłoszenia się zdobywcą upragnionego trofeum. Myślę też, że w tym wypadku spokojnie można powtórzyć za Skaldami, iż nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go. Kiedy taki chłopiec dorasta, w ogóle nic się nie zmienia. Wciąż jest tak, że bardziej poruszy jego zmysły kawałek zupełnie przypadkowo odsłoniętej koronki od pończoch, niż przysłowiowa „goła baba” podstawiona mu pod sam nos. Nadal też nie chciałby dopaść króliczka zbyt szybko.
I właśnie tak według mnie (jako czytelnika) powinna wyglądać scena erotyczna. Należy odsłaniać jedynie małe fragmenty seksualności bohaterów. Bardzo powoli, podrażniając zmysły czytelnicze, rozpalając nie ciało, ale wyobraźnię. Grać na emocjach, które zbyt często są pomijane przez autorów skupiających się jedynie na cielesnym aspekcie aktu miłosnego i jedynie powierzchownych doznaniach związanych właśnie z tą cielesnością, gdy tymczasem należy sięgnąć znacznie głębiej. I ja mam nieśmiałą, ale wielką nadzieję, że kiedyś uda się mi (autorowi) właśnie to osiągnąć. Napisać idealną scenę miłosną w taki oto sposób. Co powinnam jednak zrobić do czasu aż osiągnę upragniony ideał? Unikanie opisów scen miłosnych nie jest chyba najlepszym pomysłem, no chyba że tworzy się literaturę dla dzieci. Przysłowiowe „gaszenie światła” w momencie kiedy TO powinno nastąpić może wzbudzić podejrzenie o zbytnią pruderię autora, co niekoniecznie dobrze zaświadczy o jego umiejętnościach twórczych, ponieważ autor powinien umieć podjąć się właściwie każdego wyzwania. Nawet jeśli to wyzwanie nie mieści się w jego osobistych kryteriach moralności i etyki. Myślę, że jedynym możliwym rozwiązaniem jest pójście w ślady Jerzego Stuhra który twierdzi, że Śpiewać każdy może, i jeśli nie umie się zaśpiewać czysto, należy zrobić to celowo fałszywie aby zatuszować ten prawdziwy fałsz, który wynika z rzeczywistego braku umiejętności. Niestety taka sztuczka udaje się tylko raz, ponieważ kiedy zrobimy to po raz kolejny, słuchaczowi może się to przestać wydawać zabawne, a kiedy mimo wszystko pokusimy się o następne powtórki, wtedy z pewnością obnażymy własny brak talentu a próby zatuszowania faktu wydadzą się żałosne. Idąc tym torem rozumowania, żeby zatuszować ewentualne otarcia się o granice kiczu w scenie miłosnej, należy ten kicz umieścić w niej z premedytacją. Wybrać najbardziej oklepaną scenerię, w której do takiego aktu powinno dojść. Niech to będzie na przykład plaża o zachodzie słońca:

Wystające z morza skały przypominały wielkie zwały sadła gigantycznych grubasów. Gładkie i ciepłe kryły mnóstwo zakamarków, w których łatwo można było się skryć. (…)

Gabriela siedziała na dużym, płaskim kamieniu, twarzą do morza, podpierając kolanami brodę. Patrzyła na słońce, które właśnie chowało się za linią wody.

Potem należy stworzyć kochanka, najlepiej śniadego bruneta o urodzie południowca, ubranego koniecznie w białą koszulę rozchełstaną na piersiach:

… czekał na Gabrielę przy recepcji oparty nonszalancko o kontuar. Wyglądał inaczej niż w ciągu dnia. Miał na sobie jasne dżinsy i lekką, lnianą koszulę z długim rękawem, bez kołnierzyka, rozpiętą niedbale na piesi. Ciemne sięgające niemal ramion, falujące naturalnie włosy były gładko zaczesane do tyłu. Uśmiechał się promiennie, odsłaniając równe, białe zęby.
 - Wygląda jak jakiś cholerny bóg miłości żywcem wyjęty z Harlequina – pomyślała ze zgrozą. – Jednak nie ma żelu na włosach, co pozbawia go nieco znamion tandety. 


Należy też uważać, żeby opis samego aktu nie stał się zbyt długi. Powinien zawierać nie więcej niż kilkanaście linijek tekstu, po których jasno i zdecydowanie obnażamy kiczowatość opisu zamykając go pewną dozą ironii:

- Seks na plaży jest przereklamowany… - zdążyła jeszcze pomyśleć pozbywając się z ust ziarenek piasku, gdy jej plan został zrealizowany do końca. (…)
Przecież o to właśnie jej właściwie chodziło. Chciała przeżyć romantyczne uniesienie na egzotycznej plaży, z przystojnym, młodym tubylcem. Z całą tandetną otoczką, taką jak w kiepskiej powieści. Chciała sprawdzić, czy zadrży ziemia i czy ujrzy milion fajerwerków. Niestety, nie zadrżała. Fajerwerków też nie było, mimo że kochanek wydawał się idealny. Zamiast tego krwawił jej łokieć, potwornie bolała kość ogonowa, a między pośladkami wciąż poniewierały się ziarenka piasku. Skaliste wybrzeże i żwir z całą pewnością nie zostały stworzone do romantycznego uprawianiu seksu. Ten, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł i opisał w książkach, z pewnością sam nie miał okazji go zaznać.

5 komentarzy:

  1. Wszystko zależy CO autor chce sceną erotyczną pokazać. Wcale nie jest tak, że zawsze celem ma być wprowadzenie Czytelnika w romantyczny nastrój :)
    Sceny erotyczne są używane tak samo jak wszelkie inne sceny do przekazania kim są bohaterowie lub do popchnięcia akcji. Czasem scena erotyczna jest osią wydarzeń (rzadko, ale jednak).
    Czym innym jest też wprowadzenie sceny erotycznej między bohaterami a czym innym kreowanie erotycznego nastroju lub wprowadzanie erotycznych aluzji w tekst - wszystko to jest na przykład w Imieniu róży, gdzie jest a/ scena seksualna między Adsem a dzieweczką b/ "wykład" Hubertyna skierowany do Adsa c/ liczne aluzje i sugestie o stosunkach między mnichami.

    Są powieści odważne (Henry Miller, Anis Nin, Charles Bukowski itd), są powieści ckliwe i idealizujące (romanse i romansidła), są powieści doprawione erotyką (kryminały noir)... Pewnie jest tego tyle, że mało miejsca by wszystkie aspekty tego ciekawego tematu poruszyć.

    Słusznie autorka zwraca uwagę na funkcje języka. Z erotyką jak z flirtem - wystarczy użyć właściwego słowa, bez jednoznacznego odniesienia, by odbiorca odebrał sygnał, nie przekraczając granicy dobrego smaku.

    Pamiętać trzeba jednak, że literatura to nie herbatka u cioci i dobry smak nie jest zawsze dobrem najwyższym! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tylko dodam jeszcze: ile czytelników, tyleż gustów. Ważne, aby Autor wiedział dla kogo pisze.
    Pozdrawiam.
    Dimma

    OdpowiedzUsuń
  3. Sceny erotyczne mogą w piękny sposób być odzwierciedleniem emocji, uczuć łączących bohaterów, polem do popisu dla umiejętności autora jak również wyobraźni czytelnika.
    Zazwyczaj są problematyczne i w moim maleńkim dorobku zawsze miałam z nimi problem.
    Zgodzę się z autorką, że chyba najlepszym rozwiązaniem jest "złoty środek", kreowanie dosłowne, biologiczne, naturalistyczne wręcz udaje się zgrabnie niewielu autorom.
    Jednak zgodzę się z Dimmą, że ile czytelników, tyle gustów.
    Jeśli chodzi o mnie jako czytelnika, chyba zależy od nastroju i typu książki. Czasami ma się ochotę na "porządną" scenę, innym razem "zgaszenie światła" i niedomówienia idealnie pasują do całości.
    W niektórych utworach natomiast sceny erotyczne wydają się wciśnięte na siłę co również nie jest dobre w odbiorze...
    Tak czy owak temat należy podejmować i dobrze, że mamy na rynku odważnych twórców ;p
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Problemem jest język polski, słownictwo. Oraz tradycja - po staropolszczyźnie minęła epoka otwartego mówienia o seksie, więc i język stał się narzędziem tabu. Stąd albo medycyna, albo grafomania, i ciężko znaleźć coś pośrodku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo podoba mi się ostatni przykład. Dystans, jaki tworzy ironia jest arcyprzyjemny:)

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!