Wiele osób się zastanawia, czy pisać dla pieniędzy, czy po to, aby przedstawić swoje pomysły, a na pieniądzach autorowi nie powinno zależeć? Pisanie to radość czy ciężka praca?
Spróbuję się nad tym zastanowić. I, jak to u Marudy, wspomnę jeszcze o stu innych sprawach.
Zapewne nie bez powodu właśnie ja zostałem poproszony o napisanie kilku słów na ten temat. Na Facebooku i w innych miejscach znany jestem wśród piszących z haseł „Śmierć darmowym e-bookom”, czy „Za darmo to tylko ptaki śpiewają i to nie zawsze”.
Szansa
Najpierw powinniśmy się zastanowić, czy piszący autor jest artystą. Odpowiedź wydaje się oczywista od dawna: TAK. W takim razie mam pytanie: skoro tak, dlaczego miałby nie dostać za swoją pracę zapłaty? Przecież dawni artyści dostawali, Michał Anioł nie pracował za darmo, prawda? I teoretycznie na tym mógłbym zakończyć swe rozważania, ciesząc się w duchu, że tak sprytnie wszystko załatwiłem, a przy okazji nie zdążyłem się napracować. Jednak zaraz znajdą się osoby wynajdujące sto i jeden powodów, dla których akurat autor powinien pisać dla idei, a nie dla pieniędzy. Czyli że lekarz, polityk, dyrektor dużego zakładu, sportowiec – w tym kopacz piłki nożnej, nie mogą czynić tego dla idei, ale autor powinien. Warto wiedzieć, że wielu z piszących żyje poniżej minimum socjalnego, często bez ubezpieczenia lub perspektywy emerytury w przyszłości. Dotyczy to głównie tych autorów, którzy w poczuciu misji, jaką mają do spełnienia, skupili się wyłącznie na pisaniu i z tego żyją. Co prawda pisanie jest dość szerokim pojęciem, można dodatkowo pracować w wydawnictwie, pisać artykuły, recenzje, redagować książki innych autorów i żyć z tak zwanego pióra. Jednak nie to miałem na myśli, piszę o tych, którzy żyją wyłącznie z wydanych swoich książek i nie dorabiają dodatkowo. Chciałoby się rzec: Witajcie w świecie biednych polskich artystów. Ktoś powie, że takich autorów jest promil w stosunku do piszących - i będzie mieć rację, bo z samego pisania książek w Polsce żyje najwyżej kilkadziesiąt osób. Prawdopodobieństwo utrzymania się z pisania, malarstwa, muzykowania, itd. jest zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa równie niskie, jak wygrana w Lotto. Prawda jest okrutna, ale lepiej powiedzieć to teraz. Otóż nie każdy piszący, śpiewający, malujący, itd. może być artystą na pełny etat. A ponieważ świat jest tak skonstruowany, jak jest, to każdy z nas musi mieć pieniądze, aby zapłacić za czynsz, światło, gaz, kupić jedzenie, książkę, jakąś płytę, zapłacić za telefon, wyjechać na wakacje, itd. Pewno znowu zaraz usłyszę głosy, że przy takim założeniu mogę już skończyć marudzić, bo nic nowego nie powiem. Bo i nie powiem, ale to pytanie pozwoli zastanowić się, czy człowiek zajęty na co dzień smażeniem hamburgerów, pracą w szkole, biurze, korporacji, utrzymaniem rodziny na poziomie, powinien powoływać się na ideę pisania dla samego pisania?
Najpierw powinniśmy się zastanowić, czy piszący autor jest artystą. Odpowiedź wydaje się oczywista od dawna: TAK. W takim razie mam pytanie: skoro tak, dlaczego miałby nie dostać za swoją pracę zapłaty? Przecież dawni artyści dostawali, Michał Anioł nie pracował za darmo, prawda? I teoretycznie na tym mógłbym zakończyć swe rozważania, ciesząc się w duchu, że tak sprytnie wszystko załatwiłem, a przy okazji nie zdążyłem się napracować. Jednak zaraz znajdą się osoby wynajdujące sto i jeden powodów, dla których akurat autor powinien pisać dla idei, a nie dla pieniędzy. Czyli że lekarz, polityk, dyrektor dużego zakładu, sportowiec – w tym kopacz piłki nożnej, nie mogą czynić tego dla idei, ale autor powinien. Warto wiedzieć, że wielu z piszących żyje poniżej minimum socjalnego, często bez ubezpieczenia lub perspektywy emerytury w przyszłości. Dotyczy to głównie tych autorów, którzy w poczuciu misji, jaką mają do spełnienia, skupili się wyłącznie na pisaniu i z tego żyją. Co prawda pisanie jest dość szerokim pojęciem, można dodatkowo pracować w wydawnictwie, pisać artykuły, recenzje, redagować książki innych autorów i żyć z tak zwanego pióra. Jednak nie to miałem na myśli, piszę o tych, którzy żyją wyłącznie z wydanych swoich książek i nie dorabiają dodatkowo. Chciałoby się rzec: Witajcie w świecie biednych polskich artystów. Ktoś powie, że takich autorów jest promil w stosunku do piszących - i będzie mieć rację, bo z samego pisania książek w Polsce żyje najwyżej kilkadziesiąt osób. Prawdopodobieństwo utrzymania się z pisania, malarstwa, muzykowania, itd. jest zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa równie niskie, jak wygrana w Lotto. Prawda jest okrutna, ale lepiej powiedzieć to teraz. Otóż nie każdy piszący, śpiewający, malujący, itd. może być artystą na pełny etat. A ponieważ świat jest tak skonstruowany, jak jest, to każdy z nas musi mieć pieniądze, aby zapłacić za czynsz, światło, gaz, kupić jedzenie, książkę, jakąś płytę, zapłacić za telefon, wyjechać na wakacje, itd. Pewno znowu zaraz usłyszę głosy, że przy takim założeniu mogę już skończyć marudzić, bo nic nowego nie powiem. Bo i nie powiem, ale to pytanie pozwoli zastanowić się, czy człowiek zajęty na co dzień smażeniem hamburgerów, pracą w szkole, biurze, korporacji, utrzymaniem rodziny na poziomie, powinien powoływać się na ideę pisania dla samego pisania?
Realia wydawnicze
Każdy z nas, piszących, marzy o wielkiej karierze, zachwycie czytelników, pochlebnych recenzjach, sprzedaniu praw do tłumaczenia swoich książek na obce rynki. Marzy, choć taki sukces jest przeznaczony wyłącznie garstce biorących udział w wyścigu. Tak jak w sporcie, rywalizuje wielu, ale na podium są tylko trzy stopnie. Jakby tego było mało, w branży pisarskiej robi się tłok, bo przecież – jak każdy z chcących pisać uważa - w każdym z nas tkwi coś z geniusza, trzeba tylko usiąść przy komputerze i opisać swoje lub cudze przygody. Później wysłać do wydawcy i czekać, aż podjedzie pod twoje drzwi wypasiona fura i wysiądzie z niego opasły wydawca z sekretarką w super mini (wersja dla pań: przystojny, wysoki, szczupły, szarmancki wydawca oraz starszawa i nieciekawa okularnica) i będzie cię prosił, abyś łaskawie pozwolił (-a) mu wydać twoje Dzieło.
Życie jest jednak brutalne i nie przewiduje aż tak szczęśliwego zakończenia. Zamiast tego po pół roku czekania wysyłamy naszą propozycję kolejnemu wydawcy i kolejnemu, kolejnemu... przy okazji korygując nasze warunki i dochodząc do wniosku, że nieważne gdzie i za ile, ważne, aby w końcu książka się ukazała. Wierzymy, że czytelnicy poznają się na naszym talencie, więc trzeba tylko jakimś cudem zainteresować wydawcę. To wiedzie do wniosku, że zgadzamy się na każdą propozycję potencjalnego wydawcy. Skoro „wydawca” twierdzi, że na rynku jest kryzys, to zapewne tak jest. Więc jeśli zainteresowane propozycją autora-debiutanta jest jedynie wydawnictwo „ze współfinansowaniem”, zapewne to jest właśnie ta szansa, na którą tak niecierpliwie czekał. Jeśli „wydawca” twierdzi, że nie może autorowi zaproponować wyższej stawki niż 5% od ceny sprzedaży książki, to i tak powinien „wydawcę” całować z wdzięczności po rękach. Autor nie zdaje sobie sprawy, że zgadzając się na takie stawki, bierze udział w „wyścigu do dna”, nie tylko swojego, ale także pozostałych piszących autorów. Można zrozumieć chęć zaistnienia na rynku, wyrobienia sobie nazwiska, konieczności zadebiutowania, itd. – ale tak naprawdę to są stare i nudne już gadki „wydawców”, którzy w ten sposób wmawiają naiwnym, jacy to oni są dobrzy, że w nas inwestują. Prawda jest taka, że jedną książką nie uczynisz siebie osobą rozpoznawalną dla szerokiego grona odbiorców. Mogłoby się wydawać, że wydanie jednej czy dwóch książek spowoduje, że nazwisko Autora zrobi się znane i jego sytuacja na rynku ulega znacznej poprawie. Nic bardziej mylnego, bo nawet jeśli jest się traktowanym przez wydawnictwa jako swój autor, to wcale nie oznacza, że kolejna propozycja zostanie doceniona lepszymi warunkami. Często większość z nas nie zdoła tego dokonać druga, trzecią czy dziesiątą książką, choć zapewne zbierzemy przez ten czas grono osób, które sięgnie po każdą kolejną naszą książkę. Śmiem wobec tego postawić tezę, że niższa cena nie tylko nie wypromuje autora, ale w dłuższej perspektywie paradoksalnie zadziała na jego i innych piszących niekorzyść. Debiutanci i inni autorzy, którzy zdecydują się oddać za darmo (lub prawie) swój utwór, tłumacząc, że robią to dla PR lub w ogóle dla idei, aby posłać swój utwór do ludzi, robią krzywdę sobie i innym artystom, których wartość w oczach wydawców jest automatycznie zaniżana. Następuje to zgodnie z zasadą: skoro inni autorzy są gotowi na gorsze warunki, to ci nie mają innego wyjścia…
Dodatkowo powszechna jest praktyka, że wydawca nie płaci artystom terminowo przysługujących ich tantiem lub płaci niewspółmiernie mało - cząstkowo, zwalając winę na pośredników, księgarzy czy hurtowników, którzy do tej pory nie uregulowali należności, więc i on nie jest w stanie spłacić swoich zobowiązań wobec autora. Życie uczy, że nie do końca odpowiada to prawdzie, choć jednocześnie prawdą jest, że są takie firmy, które im zalegają.
Kasa czy idea?
Wróćmy do głównego tematu: kasa czy idea. Najlepszym wyjściem byłoby pisać dla idei, choć z drugiej strony (według mnie) idee są zarezerwowane dla polityków, duchownych, nawalonych i chorych ludzi. Bo czy naprawdę jest jakaś idea w pisanych przez nas książkach, pokazywanym innym świecie, wmawianiu naiwnym, że dobroć nie tylko zwycięży, ale także zostanie nagrodzona? Zapewne sprawdza to się w SF oraz książkach dla dzieci, bo w życiu rzadko kiedy możemy to odczuć. Naszym obowiązkiem… dobrze, poprawię się, naszym przywilejem jest możliwość kreowania własnego świata, dzielenia się nim z naszymi czytelnikami. Dania im kilku godzin wytchnienia od tego wszystkiego, co ich otacza, lub odwrotnie, pokazania go z innej perspektywy, abyśmy mogli go zrozumieć lub... dać sobie z nim spokój. Każdy z piszących ma swój własny cel, przekazując utwór czytelnikowi. Jedni chcą go rozweselić, inni przestraszyć lub zmusić do myślenia. Jeszcze inni chcą opowiedzieć zupełnie niewiarygodną historię, jednak w taki sposób, aby czytelnik polubił ją i jej bohaterów, że skromnie nie wspomnę o autorze. Wierzcie mi, to wcale nie jest prosta ani łatwa praca. Aby coś opowiedzieć, musisz mieć naprawdę dużą wiedzę, której notabene nawet w jednej setnej nie przekażesz w swojej książce. Nie przekażesz, ale musisz ją mieć, aby opowiedzieć historię wiarygodnie. Bo czy ktoś uwierzy, że w X wieku chleb wyciągano z piekarnika, pito Soplicę lub Żubrówkę, a chodzono w adidasach czy innych trampkach? Autor, który nie jest w swoich opowieściach wiarygodny, szybciej traci czytelników niż ich zyskuje, chyba że pisze pastisz SF.
Aby więc napisać powieść, musimy zbierać wiedzę, kupować książki, szperać po archiwach, czasami wyjechać na miejsce, które chcemy opisać – a to wszystko kosztuje. Nawet sprawdzenie informacji w internecie kosztuje, bo najpierw trzeba kupić komputer, kilka programów, monitor, drukarkę, papier do wydruku, że nie wspomnę o prądzie. Nie mamy co się oszukiwać: nikt nam tego za darmo nie da. Jeśli mieliśmy mądrych rodziców, to oni zbierali pieniądze lub zaciągali kredyty, odmawiali sobie wakacji, aby dzieciom było lepiej w życiu. Jeśli do wszystkiego doszedłeś sam, musiałeś z czegoś wcześniej zrezygnować. Może nie dojadałeś, może nie kupiłeś sobie motoru lub nie pojechałeś z kumplami na włóczęgę po greckich wyspach. Jeśli masz rodzinę, to oszczędzałeś ich kosztem, ale może pomińmy to milczeniem.
Jeszcze jedno uzasadnienie mojej tezy „nic za darmo” – czyli spojrzenie prawie ekonomiczne. W kapitalizmie za pracę należy się wynagrodzenie, bez względu na czas, jaki musiałeś temu poświęcić. I nie oszukujmy się, że np. od rodziny niczego za swoją pracę nie oczekujemy. Naprawisz zepsute gniazdko, skopiesz działkę, pójdziesz z żoną na kolację do restauracji, zawsze w zamian coś oczekujesz, choćby podświadomie… np. aby dzisiaj nie złapała ją migrena lub ból głowy. Nie rozumiem więc, dlaczego owoc twojej wielomiesięcznej pracy ma być oddany za darmo komuś, kto przeczyta to w dwa, trzy wieczory. Może w tydzień… I to oddany za darmo.
Radość czy udręka?
Pisanie… Jak zapewne twierdzi sporo osób, to fantastyczny okres. Owszem, ale nic nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Po pierwsze, nie trwa ono jeden czy dwa dni, raczej kilka miesięcy, jeśli nie lat, i to naprawdę ciężkiej pracy. Po drugie, pisząc jesteś często rozdrażniony, zły, wiecznie zajęty i niepewny, co z tego twojego pisania wyjdzie. Więc jesteś zły, podrażniony i skory do nerwowych zachowań. Przy założeniu, że jesteś sam, to tylko twój kłopot i problem. Ale jeśli masz rodzinę, żonę i dzieci, to nie ma co ukrywać, że piszesz ich kosztem. Choćby dlatego, że nie masz dla nich czasu, denerwujesz się i bywasz nieprzyjemny. Szczerze mówiąc, co ich obchodzi, że TY piszesz? Chcesz, to sobie pisz, ale nie niszcz z tego powodu życia rodzinnego, a jak już je psujesz, to daj coś później w zamian. Może lepsze życie, może wyjazd całą rodziną na wycieczkę?
Musi być kasa, żeby mogła być idea :)
Ale żeby tego dokonać, pojechać na tę wycieczkę z rodziną, musisz przecież mieć pieniądze! Więc pisząc myśl o idei, ale walcz o to, aby za swoją pracę otrzymać sensowną gratyfikację. Przykładowo, gdy jesteś zatrudniony w firmie, powinieneś przepracować czterdzieści godzin tygodniowo. Jeśli pracujesz więcej, masz dodatek do pensji. Jeśli przełożeni stwierdzą, że nie tylko dajesz sobie radę, lecz także przynosisz im większe dochody, masz szanse awansować, co niesie ze sobą odczuwalne korzyści finansowe dla ciebie i rodziny.
A co masz z pisania po pracy, która zapewnia egzystencję rodzinie? Owszem, spełniasz się, jednak kosztem czasu kradzionego rodzinie, bólem głowy, większymi rachunki za prąd, nerwową rodziną, której każesz sobie nie przeszkadzać. Dodatkowo piszesz, ale do końca nie wiesz, czy Twoją książkę przyjmą wydawcy, a później czytelnicy. Jeśli w ogóle ci pierwsi będą zainteresowani, bo przecież od dawna mamy kryzys w branży. (Tak między nami mówiąc, kryzys wydawniczy trwa od zarania dziejów – wystarczy sięgnąć po biografie dawnych autorów). Hurtownicy zawsze ociągają się z płaceniem swoich należności za sprzedaż książek wydawcy. A, wspominając Balzaka, bywało gorzej: autor sprzedawał książkę za cenę, jaką zaproponował wydawca, i nie mógł liczyć na żadne dodatkowe tantiemy.
Nie dziw się, że cena książki jest niewspółmierna do tego, co otrzymałeś od wydawcy. To twój problem, bo nie musiałeś się zgodzić na jego cenę. A z drugiej strony jest wyraźnie zawyżona, bo każdy chce na niej zarobić, i wychodzi na to, że zarabia każdy poza autorem – sorry.
Kasy nie ma, więc co, pisać dla idei?
Więc co, pisać dla samego pisania i dzielenia się swoimi opowieściami z czytelnikami dla samej przyjemności pisania, czy jednak pisać dla pieniędzy, wierząc, że kiedyś nadejdą?
Sporo piszących osób, szczególnie tych na początku drogi, powie głośno: pisać dla idei. Ale jeśli tak naprawdę sądzą, to dlaczego sami nie są w tym konsekwentni do samego końca? Teraz tak mówią, bo chcą stać się rozpoznawalnymi autorami, a chwilę później wyciągają dłoń po kasę. To dowodzi, że są nieuczciwi nie tylko wobec swoich czytelników, ale wobec wszystkich piszących, bo swoim wcześniejszym działaniem niszczą i tak marną sytuację finansową Autorów. Proponuję tym, którzy chcą pisać dla idei, niech napiszą oświadczenie, że każdy ich utwór będzie po wsze czasy darmowy i z tytułu jego wydania nie chcą żadnego wynagrodzenia. Zgadzam się, że jest to tylko i wyłącznie decyzja każdego z nas. I nikt nie ma prawa wymagać od innych, aby się podporządkowali decyzjom, których nie akceptują. Ja osobiście postanowiłem, że nie daję niczego za darmo – proszę to traktować jako ogólne hasło, oznaczające, że nie rozmawiam z „wydawcami” którzy proponuję mi śmieszne propozycje dotyczące prowizji (nic poniżej 8-10% od ceny wydrukowanej na książce). Jako wydawca nie rozmawiam z sieciami, które stosują według mnie pozycję monopolisty lub nie są wiarygodni w swoim działaniu. Może to zabrzmi dziwnie, ale nie zależy mi, aby znaleźć się w różnego rodzaju „topkach”, rankingach, czy brać udział w konkursach literackich. Nie wiem, może do tego nie dojrzałem, może za bardzo mi się to kojarzy z targami próżności i gorączkowym poszukiwaniem potwierdzenie i poklasku dla siebie oraz swojego pisania. Nie wiem i nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać, bo szkoda mi na to czasu. Unikam tego tak samo, jak ludzi, którzy swoim pisaniem chcą uszczęśliwić i ocalić świat, wskazać innym jedyną drogę do ocalenia i snują podobne frazesy. Oni są gorsi od przestępców, bo ci tylko cię oskubią lub zabiją, a oni dodatkowo zanudzą na śmierć.
Kasy nadal nie ma, więc co, małymi kroczkami na Mt. Everest?
Jedna z koncepcji zaistnienia na rynku to tzw. „droga małych kroków”. W skrócie polega to na stopniowym zaistnieniu w świecie piszących. A więc najpierw piszemy opowiadania, którymi staramy się zaciekawić czytelników i wyrobić swoje nazwisko, następnie myślimy o e-booku, dopiero później o prawdziwej książce. Dla mnie jest to koncepcja bez sensu – choć ma sporo zwolenników. Na mój prywatny rachunek wmawiam sobie, że każdy z piszących może być autorem jednej znanej książki. Znam kilkoro autorów, którzy napisali ich więcej, ale nikt o nich już prawie nie pamięta. Np. Emily Bronte, F.S.Fitzgerald, Sylvia Plath, Margaret Mitchell, Andrzej Bobkowski, Niccolo Machiavelli, Malczewski, Moczarski, Dante Alighieri, Thomas More, Antoni Gołubiew, Michaił Bułhakow, Borys Pasternak, Remarque, Ken Kesey, Huxley, Heller, Salinger, Harper Lee, itd., itd. Już słyszę, jak odzywają się głosu protestu, ale proszę nie zaglądać do internetu, aby zarzucić mnie tytułami ich książek. Jeśli moja prywatna koncepcja – jednej dobrej książki każdego z piszących - jest słuszna, to czy któryś ze współczesnych autorów naprawdę chciałby ją oddać za darmo? Za miraż sławy – choćby paromiesięcznej? (Ogólnie wszystkim wiadomo, że w grudniu 2012 roku ma być koniec świata, więc moje określenie jest jak najbardziej adekwatne.)
Kasy jak nie było, tak nadal nie ma, są za to darmowe książki. Śmierć darmowym e-bookom!
Wreszcie pora wspomnieć o znanych nam akcjach darmowych e-booków. Zupełnie nie rozumiem radości autorów, którzy zachłystują się informacją, że ściągniętych zostało tyle to i tyle darmowych plików zbiorku opowiadań. Rozumiałbym, gdyby jednocześnie było zauważalne zwiększenie sprzedaży płatnych plików tychże autorów. Polak jak to Polak, jak darmowe to ściągnie i niech sobie wisi w czytniku lub komputerze. Jak znajdzie czas, to może kiedyś tam zajrzy. Powiem wrednie, że jakby zapłacił za ściągnięcie przykładowo dziesięć złotych, to by nie czekał długo, tylko w miarę szybko sprawdził, czy nie przepłacił i czy warto poszukać coś nowego tego autora.
Na koniec taka refleksja oparta na przemyśleniach jednego ze znanych Artystów ubiegłego wieku (w moim dość luźnym przekładzie, za co przepraszam):
Ten, kto myśli, że może i potrafi coś zrobić, może rzeczywiście to potrafi. Ten, kto myśli, że nie może i nie potrafi, naprawdę nie powinien próbować. To bezwzględne i bezdyskusyjne prawo.
Pisanie… Jak zapewne twierdzi sporo osób, to fantastyczny okres. Owszem, ale nic nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Po pierwsze, nie trwa ono jeden czy dwa dni, raczej kilka miesięcy, jeśli nie lat, i to naprawdę ciężkiej pracy. Po drugie, pisząc jesteś często rozdrażniony, zły, wiecznie zajęty i niepewny, co z tego twojego pisania wyjdzie. Więc jesteś zły, podrażniony i skory do nerwowych zachowań. Przy założeniu, że jesteś sam, to tylko twój kłopot i problem. Ale jeśli masz rodzinę, żonę i dzieci, to nie ma co ukrywać, że piszesz ich kosztem. Choćby dlatego, że nie masz dla nich czasu, denerwujesz się i bywasz nieprzyjemny. Szczerze mówiąc, co ich obchodzi, że TY piszesz? Chcesz, to sobie pisz, ale nie niszcz z tego powodu życia rodzinnego, a jak już je psujesz, to daj coś później w zamian. Może lepsze życie, może wyjazd całą rodziną na wycieczkę?
Musi być kasa, żeby mogła być idea :)
Ale żeby tego dokonać, pojechać na tę wycieczkę z rodziną, musisz przecież mieć pieniądze! Więc pisząc myśl o idei, ale walcz o to, aby za swoją pracę otrzymać sensowną gratyfikację. Przykładowo, gdy jesteś zatrudniony w firmie, powinieneś przepracować czterdzieści godzin tygodniowo. Jeśli pracujesz więcej, masz dodatek do pensji. Jeśli przełożeni stwierdzą, że nie tylko dajesz sobie radę, lecz także przynosisz im większe dochody, masz szanse awansować, co niesie ze sobą odczuwalne korzyści finansowe dla ciebie i rodziny.
A co masz z pisania po pracy, która zapewnia egzystencję rodzinie? Owszem, spełniasz się, jednak kosztem czasu kradzionego rodzinie, bólem głowy, większymi rachunki za prąd, nerwową rodziną, której każesz sobie nie przeszkadzać. Dodatkowo piszesz, ale do końca nie wiesz, czy Twoją książkę przyjmą wydawcy, a później czytelnicy. Jeśli w ogóle ci pierwsi będą zainteresowani, bo przecież od dawna mamy kryzys w branży. (Tak między nami mówiąc, kryzys wydawniczy trwa od zarania dziejów – wystarczy sięgnąć po biografie dawnych autorów). Hurtownicy zawsze ociągają się z płaceniem swoich należności za sprzedaż książek wydawcy. A, wspominając Balzaka, bywało gorzej: autor sprzedawał książkę za cenę, jaką zaproponował wydawca, i nie mógł liczyć na żadne dodatkowe tantiemy.
Nie dziw się, że cena książki jest niewspółmierna do tego, co otrzymałeś od wydawcy. To twój problem, bo nie musiałeś się zgodzić na jego cenę. A z drugiej strony jest wyraźnie zawyżona, bo każdy chce na niej zarobić, i wychodzi na to, że zarabia każdy poza autorem – sorry.
Kasy nie ma, więc co, pisać dla idei?
Więc co, pisać dla samego pisania i dzielenia się swoimi opowieściami z czytelnikami dla samej przyjemności pisania, czy jednak pisać dla pieniędzy, wierząc, że kiedyś nadejdą?
Sporo piszących osób, szczególnie tych na początku drogi, powie głośno: pisać dla idei. Ale jeśli tak naprawdę sądzą, to dlaczego sami nie są w tym konsekwentni do samego końca? Teraz tak mówią, bo chcą stać się rozpoznawalnymi autorami, a chwilę później wyciągają dłoń po kasę. To dowodzi, że są nieuczciwi nie tylko wobec swoich czytelników, ale wobec wszystkich piszących, bo swoim wcześniejszym działaniem niszczą i tak marną sytuację finansową Autorów. Proponuję tym, którzy chcą pisać dla idei, niech napiszą oświadczenie, że każdy ich utwór będzie po wsze czasy darmowy i z tytułu jego wydania nie chcą żadnego wynagrodzenia. Zgadzam się, że jest to tylko i wyłącznie decyzja każdego z nas. I nikt nie ma prawa wymagać od innych, aby się podporządkowali decyzjom, których nie akceptują. Ja osobiście postanowiłem, że nie daję niczego za darmo – proszę to traktować jako ogólne hasło, oznaczające, że nie rozmawiam z „wydawcami” którzy proponuję mi śmieszne propozycje dotyczące prowizji (nic poniżej 8-10% od ceny wydrukowanej na książce). Jako wydawca nie rozmawiam z sieciami, które stosują według mnie pozycję monopolisty lub nie są wiarygodni w swoim działaniu. Może to zabrzmi dziwnie, ale nie zależy mi, aby znaleźć się w różnego rodzaju „topkach”, rankingach, czy brać udział w konkursach literackich. Nie wiem, może do tego nie dojrzałem, może za bardzo mi się to kojarzy z targami próżności i gorączkowym poszukiwaniem potwierdzenie i poklasku dla siebie oraz swojego pisania. Nie wiem i nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać, bo szkoda mi na to czasu. Unikam tego tak samo, jak ludzi, którzy swoim pisaniem chcą uszczęśliwić i ocalić świat, wskazać innym jedyną drogę do ocalenia i snują podobne frazesy. Oni są gorsi od przestępców, bo ci tylko cię oskubią lub zabiją, a oni dodatkowo zanudzą na śmierć.
Kasy nadal nie ma, więc co, małymi kroczkami na Mt. Everest?
Jedna z koncepcji zaistnienia na rynku to tzw. „droga małych kroków”. W skrócie polega to na stopniowym zaistnieniu w świecie piszących. A więc najpierw piszemy opowiadania, którymi staramy się zaciekawić czytelników i wyrobić swoje nazwisko, następnie myślimy o e-booku, dopiero później o prawdziwej książce. Dla mnie jest to koncepcja bez sensu – choć ma sporo zwolenników. Na mój prywatny rachunek wmawiam sobie, że każdy z piszących może być autorem jednej znanej książki. Znam kilkoro autorów, którzy napisali ich więcej, ale nikt o nich już prawie nie pamięta. Np. Emily Bronte, F.S.Fitzgerald, Sylvia Plath, Margaret Mitchell, Andrzej Bobkowski, Niccolo Machiavelli, Malczewski, Moczarski, Dante Alighieri, Thomas More, Antoni Gołubiew, Michaił Bułhakow, Borys Pasternak, Remarque, Ken Kesey, Huxley, Heller, Salinger, Harper Lee, itd., itd. Już słyszę, jak odzywają się głosu protestu, ale proszę nie zaglądać do internetu, aby zarzucić mnie tytułami ich książek. Jeśli moja prywatna koncepcja – jednej dobrej książki każdego z piszących - jest słuszna, to czy któryś ze współczesnych autorów naprawdę chciałby ją oddać za darmo? Za miraż sławy – choćby paromiesięcznej? (Ogólnie wszystkim wiadomo, że w grudniu 2012 roku ma być koniec świata, więc moje określenie jest jak najbardziej adekwatne.)
Kasy jak nie było, tak nadal nie ma, są za to darmowe książki. Śmierć darmowym e-bookom!
Wreszcie pora wspomnieć o znanych nam akcjach darmowych e-booków. Zupełnie nie rozumiem radości autorów, którzy zachłystują się informacją, że ściągniętych zostało tyle to i tyle darmowych plików zbiorku opowiadań. Rozumiałbym, gdyby jednocześnie było zauważalne zwiększenie sprzedaży płatnych plików tychże autorów. Polak jak to Polak, jak darmowe to ściągnie i niech sobie wisi w czytniku lub komputerze. Jak znajdzie czas, to może kiedyś tam zajrzy. Powiem wrednie, że jakby zapłacił za ściągnięcie przykładowo dziesięć złotych, to by nie czekał długo, tylko w miarę szybko sprawdził, czy nie przepłacił i czy warto poszukać coś nowego tego autora.
Na koniec taka refleksja oparta na przemyśleniach jednego ze znanych Artystów ubiegłego wieku (w moim dość luźnym przekładzie, za co przepraszam):
Ten, kto myśli, że może i potrafi coś zrobić, może rzeczywiście to potrafi. Ten, kto myśli, że nie może i nie potrafi, naprawdę nie powinien próbować. To bezwzględne i bezdyskusyjne prawo.
Pablo Picasso
Maruda gawędziarz, jak zwykle gadający bez sensu i składu
Władysław Zdanowicz
www.wladyslaw-zdanowicz.pl
Maruda gawędziarz, jak zwykle gadający bez sensu i składu
Władysław Zdanowicz
www.wladyslaw-zdanowicz.pl
Co sądzisz o tym artykule? Zgadzasz się z autorem? Czy artysta powinien tworzyć dla idei, czy też dla pieniędzy?
Zapraszam do dyskusji, ponieważ nie uważam się za kogoś który zjadł wszelką mądrość.
OdpowiedzUsuńMaruda Naturszczyk
Z tym Michałem Aniołem to nie do końca tak... Artyści w tamtych czasach (obejmujących szeroko okres przed i po MA) nie dostawali kasy za usługi jak wypłaty i często zresztą kłócili się o pieniądze ze swoimi mecenasami, tfu: sponsorami, którymi byli możni władcy świeccy i kler. Akurat Michał Anioł kłócił się często o pieniądze i nawet z samym papieżem (co bywało dość niebezpieczne)! Wielu znakomitych artystów, pisarzy zwłaszcza łapało chałtury albo wręcz wykonywało dodatkowe zawody, żeby przeżyć. Mickiewicz też był niewolny od trosk codziennych a przecież wieszczem został. Pisarze byli albo bogaci z domu albo dorabiali się jak inni. Sienkiewicz na przykład pisywał dużo, również liczne reportaże a powieści w odcinkach były niczym innym jak zaspokajaniem publiki i chwytem umożliwiającym większą sprzedaż gazety. Mamy skłonność do uznawania, że drzewiej lepiej bywało, kury znosiły większe jajka a artyście jedli do syta. Tak jak i dziś artystom było ciężko, wybić udawało się nielicznym. Dziś pod wieloma względami jest jednak łatwiej: Janko Muzykant nie pasie krów tylko najwyżej kończy zawodówkę (i może iść do Mam Talent). Nie trzeba już być hrabią, żeby napisać nie-boską komedię ;) Oczywiście, nie każdy z nas osiągnie sukces na miarę JK Rowling, albo chociaż Sapkowskiego, ale cóż nam szkodzi próbować?
OdpowiedzUsuńPrzecież ten Michał Anioł jest przykładem, że nie pracował dla idei, dostawał zapłatę za swoją pracę. Tylko tyle i aż tyle.
OdpowiedzUsuńPowiem tak... pisanie dla mnie to często radość i czasem udręka. Czy Wy też tak macie? Czasem "złapię" temat, myśl czy pomysł (różnie to można nazwać) i jest tak, że muszę usiąść i pisać. Tylko wiadomo jak jest z czasem ;)
OdpowiedzUsuńOgólnie jednak pisanie sprawia mi radość, przyjemność. Gdy komuś się podoba, tym większą.
A pieniądze, przecież one szczęścia nie dają :)
Pozdrawiam
Dimma
Kasa czy idea?
OdpowiedzUsuńDemagogiczne i nieco infantylne uproszczenie. Przecież oczywiste, że miło jest zarabiać na swoim talencie, ale nie zawsze jest to możliwe. Oprócz talentu potrzeba jeszcze odrobiny szczęścia, zaradności, siły przebicia.
Jeżeli Tobie, Władku, pisanie zakłóca życie rodzinne, to nie wmawiaj tego innym. Mnie, na przykład w niczym nie zakłóca, przeciwnie, rodzinka mnie wspiera i są dumni, że piszę i publikuję. Do pisania nakłonił mnie mój mąż.
Namawiam wszystkich autorów, piszcie i publikujcie, nawet za darmo. Wydawajcie e-booki, korzystajcie z możliwości, jakie daje Internet, weryfikujcie swoje teksty na portalach. Może i nie osiągnięcie sławy i majątku, ale sporo się nauczycie. Więc, chociażby dlatego, warto. Wystrzegajcie się nieomylnych autorytetów z „jedynymi słusznymi” poglądami. Jeżeli ktoś uważa, że pisaniem należy koniecznie zarabiać na chlebek, to jego sprawa. Nie niszczcie własnej indywidualności niepotrzebnym naśladownictwem. Każdy z nas ma własne cele i własne drogi, jakimi je chce osiągnąć. Są tyle samo warte, co jakiekolwiek inne.
Anonimowy, ja tez napisałam o ludziach (pisarzach) utrzymujących się z pisania, czyli dostających wynagrodzenie za swoją pracę. Ale sprawa jest bardziej skomplikowana niż prosta relacja praca-wynagrodzenie. Wiele wielkich dzieł powstało bez zapłaty lub nie za taką, jaką faktycznie prezentowały wartość.
OdpowiedzUsuńArtyści - nawet najwięksi wg nas - nie mieli łatwego życia, o pieniądze musieli się szarpać tak jak my, a może bardziej. Żywoty artystów są bardzo pouczające, bardziej niż zbyt daleko idące uproszczenie, że i MA otrzymywał zapłatę.
I cóż z tego? Uciekał przed wierzycielami płacąc za marmur ze swojej kieszeni i licząc na zwrot, który nie nadszedł; przed gniewem papieża, kiedy próbował odmówić pracy, musząc ją przyjąć. Pracował nad siły, nie miał pewności, że praca się uda a on dostanie wynagrodzenie. Był też - poza wszystkim - tytanem, jednym z największych i najzdolniejszych. Jego umiejętności zostały dostrzeżone wcześnie i docenione, ale:
- mogło się zdarzyć, że innych równie utalentowanych przegapiono lub zmarli wcześnie, lub nie mieli okazji się zaprezentować powszechnie lub właściwym ludziom, dziś twórca ma większe szanse dotrzeć ze swoim dziełem do odbiorcy i poszukać uznania
- mogło się zdarzyć, że uwikła się w mecenat z niewłaściwym człowiekiem, który nie da się rozwijać jego talentom, kierując siły na tworzenie powiedzmy gipsów zdobiących pralnię... ZA pieniądze oczywiście. Dziś artyści mają o wiele więcej niezależności, chociaż np wydawnicze umowy z muzykami bardziej przypominają mecenat dawnych wielmożów i układ: tańcz jak ci zagramy...
- ówcześni artyści walczyli o zlecenia, wykorzystując urok osobisty, znajomości, pochlebstwa, intrygi - czy zastanawiali się nad tym, czy tworzyć dla pieniędzy czy dla przyjemności? Pewnie nie mieli na to czasu i nie widzieli sensu - artysta był lokowany wcale nie za wysoko wśród innych rzemieślników.
Według Magdaleny Samozwaniec, córki W. Kossaka, twórca nabiera wartości, gdy mu płacą. Jeśli tworzy wyłącznie dla bezinteresownej przyjemności nie znajdując klientów gotowych za dzieła zapłacić to jest zwykłym grafomanem.
Może Kossakowie nieco przesadzili z tym ekonomicznie słusznym podejściem :) (fabryczka obrazków).
Nie można przecież oceniać jakości artysty ani dzieła tym, ile zarabia. Schlebianie gustom publiki i dobry marketing na szczęście nie zastąpią wewnętrznej potrzeby dotarcia na szczyty nie pieniędzy lecz sławy ("zbudowałem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu")...
I dołożę jeszcze pieprzu do tej dyskusji - cytując Kazika: wszyscy artyści to prostytutki...
OdpowiedzUsuńTak można myśleć, jeśli skupiamy się na rozmowie o robocie za kasę a nie o tworzeniu przełomowych dzieł?
(celowo prowokuję)
Alicja - w twojej wypowiedzi brakuje mi jednego - Jednoznacznego stwierdzenie, że piszesz i będziesz wydawała wszystko za darmo, bo tak wynika z twego komentarza. Jeśli jest inaczej, to oznacza, że mówisz oficjalnie coś innego i myślisz co innego. To jak to z Tobą jest do końca?
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o życie rodzinne, to może nie zajmuj się moim bo nic o nim nie wiesz, ale pogadaj z tymi co żyją z Autorami pod jednym dachem. Im wcale nie jest łatwo z nami wytrzymać, choć czasami poganianie do pisania jest dobrym sposobem aby w domu zapanowała cisza i spokój.
Władysław Zdanowicz
Faktycznie, nie dopowiedziałam do końca. Do kupienia jest w tej chwili jedna wydana tradycyjnie książka i jeden e-book. Trzecia powieść zostanie wydana drukiem (bez współfinansowania). Wydawnictwo, oprócz zapoznania się z treścią książki, zainteresowało się też moimi publikacjami (zamieszczonymi na blogu). Nie był to główny czynnik (jest nim książka), ale pozytywnie oceniono moje artykuły. Dlatego szczerze namawiam do publikowania za darmo.
UsuńCo do rodziny, to niepotrzebnie się zżymasz. Z rodzinami bywa różnie i dotyczy to nie tylko rodzin Autorów. Pozdrawiam
Czyli tak jak napisałaś "Namawiam do pisania za darmo" - innych :-) A nie doczytałaś niczego o psuciu rynku?
UsuńWracając jeszcze do rodzin, wiesz jaki jest odsetek rozwodów w rodzinach w których jedna ze stron jest Artystą? Poszukaj i cieszmy się, że ani Tobie ani Mnie to nie grozi...
Z poważaniem
Władysław
ps. Co do tekstu, może ktoś nie zauważył ale temat był z góry narzucony, więc nie miałem wyboru choć mocno i tak spłynąłem w bok. Sprawa druga - tekst jest oczywiście darmowy, aby nie było nieporozumień.
Władek,
UsuńNie przesadzaj z tymi rozwodami.
A co do psucia rynku. Rynek jest taki jaki jest. Wydawców jest mniej niż chętnych do autorskiej sławy. Jest popyt jest i podaż. Popyt przewyższa znacznie podaż, więc podaż dyktuje warunki. Normalka.
Pozdrawiam
Ja powiem tak:
OdpowiedzUsuńArtykuł jest dość gorzki i wbrew pozorom, czyli próbie perspektywy, bardzo osobisty.
Wybór kasa czy idea nie jest zero-jedynkowy.
Ideowość tkwi według mnie w sensie pisania - komunikowania artystycznego czegoś "z duszy".
Kasowość to kwestia jakby pozatekstowa. Wsadzenie tego w jeden worek jest uproszczeniem.
Dokładnie to samo napisałam w moim pierwszym komentarzu. Zawsze sprzeciwiam się tworzeniu "jedynych słusznych" wzorców i zasad w jakiejkolwiek dziedzinie sztuki. Gdzie indywidualizm?
UsuńDla mnie zachęcanie do publikowania za darmo to jakaś bzdura. Tak, publikujmy za darmo, poćmy się przy płodzeniu kolejnych tekstów, a zarobi na nich tylko wydawca (bez względu na to, jaki by on nie był).
UsuńPrzypomina to sytuację, którą opowiadała koleżanka. Mianowicie, dostała pracę w urzędzie, ale na tak zwany wolontariat. Ktoś w kadrach obiecał jej, że po trzech miesiącach tegoż wolontariatu dostanie umowę na pół roku. Oczywiście po wygaśnięciu umowy wolontariatu powiedziano, że niestety, ale nie mają wolnych etatów. Hasta la vista, frajerze.
Skoro Tobie, droga koleżanko Alicjo, udało się wypłynąć dzięki darmowym publikacjom, to nie znaczy, że uda się każdemu. Bo nie uda. Ba, mało tego, uda się pewnie 0,1 procentowi piszących. Od innych wezmą teksty, a potem im podziękują. Życie.
Potraktujmy pisanie jak każdą inną pracę, za którą należy się zapłata. Czy poszłabyś na budowę bez wynagrodzenia, ale za to z nadzieją, że za rok lub dwa zostaniesz majstrem (a może do kopalni, piekarni lub gdzie tylko chcesz)?
Zgadzam się ze zdaniem Władka (po części). Piszmy dla idei, marząc, że kiedyś coś z tego będzie, ale walczmy o swoje, bo nikt inny nie zrobi tego za nas.
Peace.
Alicjo - chodziło mi chyba, o co innego - o oddzielenie w dyskusji ja-tworzącego od homo faber. O tym zresztą jest ten artykuł w dużej części.Zarzucam mu instrumentalizację wartości "idea" (idea w sztuce)
UsuńJako homo faber chciałbym otrzymywać zapłatę za pracę i będę tej zapłaty żądała od pracobiorcy (biorcy mojej pracy)
"Potraktujmy pisanie jak każdą inną pracę, za którą należy się zapłata."
UsuńPisanie jest pracą i jest pasją (dla mnie, nie narzucam nikomu mojego podejścia). Czy łowienie rybek albo wspinaczka wysokogórska to praca? Jak najbardziej. I nieraz więcej się przy nich można napocić niż przy pisaniu (zwłaszcza ta wspinaczka!). Powiesz wędkarzowi lub taternikowi "Nie rób tego za darmo, nie bądź frajer"?
Ja mogę mówić tylko za siebie (i każdemu tak radzę). Mam wewnętrzną potrzebę pisania. Piszę o tym, co mnie zaciekawi, zirytuje, wzruszy. W moich powieściach kryminalnych osobiste poglądy wkładam w usta patologa, tak na marginesie. I pisanie sprawia mi frajdę. Jeżeli komuś się spodoba, to frajda jest jeszcze większa. Jeżeli przy okazji wpadnie co nieco do kieszeni, to dodatkowa korzyść. Tak trudno to pojąć?
O moim wypłynięciu nie ma co na razie mówić, przede mną trudny i żmudny okres korekty i redakcji. Może się okazać, że lepiej finansowo wypadłam na self-publishingu niż na wydaniu drukiem. Finansowy rezultat zależy od zbyt wielu czynników.
Natomiast, jeżeli komuś zależy na zarabianiu, to dobrym sposobem jest zostanie najpierw celebrytą. Podobno Kasia Cichopek i Krzysztof Ibisz nie narzekają. A Kasia Tusk zarabia niemałą kasę, prowadząc bloga.
"Dla mnie zachęcanie do publikowania za darmo to jakaś bzdura".
OK, masz prawo do własnego zdania. Ale inni też je mają. I nikt nie posiada monopolu na prawdy objawione.
Ja na publikowaniu za darmo nie wyszłam najgorzej, wbrew temu, co czytamy w artykule, ma to przełożenie na sprzedaż płatnych utworów.
Zapomniałeś o bardzo ważnej sprawie. O ewolucji, jaka dokonuje się także w umysłach potencjalnych czytelników. Ja też nim jestem. Więcej, jestem prawdziwym molem książkowym. Kupiłam już niejedną książkę, po wcześniejszym zapoznaniu się z darmowymi publikacjami Autora. I nie jestem jedyna. Ilość takich osób rośnie, może powoli, ale rośnie.
Peace, jak najbardziej, ale także trochę więcej wyobraźni i otwarcie na pluralizm, bez zabawy w uniwersalnego i wszystkowiedzącego eksperta.
Pozdrawiam
Zmilczę ostatni akapit, bo musiałbym postawić na ostre słowa, które jakoś nie chcą mi przejść przez gardło. Dobrze by było, żeby ten "peace" nie przekształcił się w "PiS".
UsuńOdniosę się tylko do kwestii porównania pisania do wspinaczki czy wędkowania. I tak, a raczej nie, nie powiem wędkarzowi czy wspinaczowi "nie rób tego, jesteś frajer" (choć może i jest), bo to jego pasja, a nie sposób na życie (a jeśli nawet, to nie zawodowe). Jeśli pisanie to czyjaś pasja i pisze tylko do szuflady, to ta dyskusja przestaje mieć rację bytu. A pisz sobie, obywatelu Kowalski (albo Nowak, jeśli nawołujesz o więcej wyobraźni), przecież nikt ci nie broni. Jeśli natomiast chcesz zaistnieć, to żądaj za swoja pracę godziwej zapłaty... Resztę wyjaśnił Władek.
Wyobraźmy (potrafimy? Tak, proszę pani, potrafimy!) sobie przewodnika górskiego, czyli pasjonata gór, który nie bierze za swoje usługi ani złotówki. Bo niby po co? Przecież górskie włóczęgi to jego hobby. On miałby skubać biednych klientów z kasy? Wolne żarty! Powinien dziękować Bogu, że może codziennie zdzierać buty na szlaku (pisarz natomiast zdziera naklejki z klawiszy, tak, że poszczególne literki są już niemal niewidoczne - wiem coś o tym). Albo powiedzmy rybakowi, żeby łowił ryby za friko, bo przecież to jego pasja, a za pasję nikt nie powinien dostawać zapłaty. No chyba, że po jakimś czasie (po zaliczeniu kilku ośmiotysięczników lub wytarganiu z morza kilku ton ryb) udowodni swoją wartość. O tak, wtedy możne mu coś skapnąć.
Powodzenia w dalszych (oby płatnych) publikacjach.
Z mojej strony EOT.
Nie pisałam o przewodnikach górskich czy świadczących usługi. Pisałam o ludziach, którzy wspinają się dla własnej przyjemności. Nie pisałam też o rybakach łowiących tony ryb, tylko o wędkarzach.
UsuńPrzeinaczanie czyichś słów to raczej kiepski argument.
Może faktycznie czas, by z Twojej strony nastąpił EOT.
Alicjo a ja myślę akurat odwrotnie, że to ty popełniłaś zbyt duże fopa. Gdzie był sens łączenia pisania z wędkowaniem (z którego można czasami zjeść świeżą rybkę - więc nie ma nic za darmo) a już w ogóle o tych wspinaczach, to pojechałaś do przesady. Oni od początku umownie "podpisali papier" - chodzę i wspinam się po górach i nie liczę, że ktoś mi kiedyś za to zapłaci choćby złotówkę. Chodzą bo lubią, a wielu pisze i publikuje za darmo, aby kiedyś być może z tego były jakieś pieniądze. Może ty nie dostrzegasz tej subtelnej różnicy, ja dostrzegam i mógłbym tu jeszcze dodać sporo takich fascynatów, którzy robią coś z siebie i nie liczą z tego powodu na jakieś pieniądze. Choćby rekonstruktorzy wydarzeń historycznych, choć czasami ktoś z filmu płaci im za statystowanie, ale aktorami raczej nigdy nie będą :-)
UsuńWładysław
Władku,
UsuńNie łączyłam wędkowania z pisaniem. Podałam wędkowanie i wspinaczkę, jako przykład pasji. Pisanie też może nią być. Jest dla mnie i wątpię, czy jestem jedyna. Co do aspektów ekonomicznych... Znam jednego zapalonego wędkarza i zapewniam, że za pieniądze wydane na sprzęt mógłby zjeść sporo rybek. A zdarza mu się, że złowione rybki wypuszcza do wody. Ja też dopłacałam swego czasu do pisania, bo dwie okładki zamówiłam u grafika. Byłam mile zaskoczona, gdy ten koszt się zwrócił.
Podejrzewam, że sprzęt alpinistyczny do najtańszych rówież nie należy. Ale żadnego alpinisty nie znam.
Pozdrawiam
Władysławie,
OdpowiedzUsuńchoć jednostronny, to w tej swojej jednostronności bardzo ciekawy i nieźle wypunktowany artykuł. Z pewnością ważny głos w dyskusji.
Osobiście także zastanawiam się nad (bez)sensem udostępniania darmowych treści - fragmentów własnej twórczości. Ba, nawet właśnie to robię na mojej stronie autorskiej (www.radoslawmilczarek.pl). Ale jako, że dopiero co zdecydowałem się na ten krok, nie odkryłem jeszcze (bez)sensu powiązanego z reakcją czytelników, czy po prostu efektów tego posunięcia.
Jednakże musiałem sam przed sobą odkryć (bez)sens tejże decyzji. I to jest najprawdopodobniej przestrzeń naszych odmiennych interpretacji, tudzież świadomości. Z pewnością inaczej rozumiemy słowo "fragment" odnoszący się do twórczości.
Czym jest "fragment twórczości"? I Ty i ja udostępniamy fragmenty książek. Czy są one "fragmentem twórczości"? Czy powyższy, udostępniony nieodpłatnie, a popełniony przez Ciebie tekst jest "fragmentem twórczości"? Czy jedna z wielu książek autora jest owym "fragmentem"?
Czy malarz powinien udostępnić fragment z każdego obrazu, czy może jakiś wybrany z kolekcji? Czy piosenkarz powinien udostępniać fragment piosenki, czy też całość? Czy na tzw. koncercie charytatywnym, powinien śpiewać kawałki w kawałkach, czy też całe utwory? Czym jest w takim razie owy "fragment twórczości". Kto o tym decyduje? A może po prostu każdy autor powinien mieć prawo do własnej decyzji, co jest "fragmentem jego twórczości"?
I jeszcze jedna perspektywa: zacznę od koncertu charytatywnego. Czy rzeczywiście wszyscy wykonawcy są tam z dobroci serca? A może część z nich jest z powodów czysto PiaRowych? Czy w takim razie powyższy, darmowy artykuł (czyli fragment twórczości) powstał w duchu absolutnej bezinteresowności? Lada moment wydasz, trzeci tom Lenczyka, o którym sporo piszesz na facebook'u. A więc, czy można potraktować ten darmowy artykuł, jako poszukiwanie zainteresowania, tudzież Testosteronowy event-cik? Czy udostępniane na fb fragmenty trzeciego tomu mają na celu budować atmosferę przed wydaniem, a potem zwiększyć sprzedaż książki?
Władysławie, życzę Ci i sporego zainteresowania, i dużej sprzedaży książek. Oraz pozostawiam Ci wolność w podejmowaniu decyzji, co i kiedy jest "darmowym fragmentem" Twojej twórczości. I nie robię tego dla Ciebie - tak po prostu jest mi z tym lepiej.
Radosław Milczarek
Nataszo,
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, najwidoczniej wyczytałam w Twoim komentarzu to, co chciałam wyczytać.
Pozdrawiam
Widocznie i ja nieprecyzyjnie
UsuńNaturszczyk napisał/a:
"Jednak zaraz znajdą się osoby wynajdujące sto i jeden powodów, dla których akurat autor powinien pisać dla idei, a nie dla pieniędzy."
Tu chyba następuje przesunięcie semantyczne i co za tym idzie instrumentalizacja pojęcia "idea"
idea nie jest tożsama z za darmo, o ile przyjmiemy szeroko rozumianą zapłatę (przyjemność, spełnienie, autorytet społeczny, nieśmiertelność itp. to też korzyść).
Czy pisarz ma dostawać pieniądze za pisanie? - Jeżeli chce żyć z pisania, to musi dostawać.
Przenoszę z Wery
_________________
Radek - nie mam i nie mogę mieć żadnych przeciwwskazań udostępniania fragmentów naszej twórczości - zaznaczam słowo "fragmentów". Tak robię ja i większość znanych oraz nieznanych Autorów na swoich stronach czy choćby na FB - jako formę PR. Ale już włos mi się jeży jak ktoś udostępnia całość lub puszcza to za tzw. frico. Owszem, może tak robić, bo to jego decyzja i jego produkt, ale musi wiedzieć, że prędzej czy później ten fakt do niego wróci - choćby przez nieciekawą propozycję Wydawcy "Bo wiecie, rozumiecie drogi Autorze, teraz tyle tego darmowego jest w sieci, że nie mogę wam dać więcej niż 5 % prowizji. No nie mogę, bo na Twoje miejsce jest 100 Autorów, którzy oddadzą mi swoje teksty za darmo." I o to chodzi, o świadomość Autora, że jeśli nie będzie cenił siebie i swojej pracy, to On sam i inni na tym stracą. Mógłbym wrzucić strukturę ceny książki i okazałoby się, że na każdym egzemplarzu najmniej zarabia Autor, ale o tym już wszyscy wiemy. Ktoś napisze, że mi się udało zaistnieć - i dobrze, ale przy okazji zepsuł rynek i 999 innym się to nie udało.
OdpowiedzUsuńPoza tym, to jest artykuł do dyskusji a nie udowadnianiu swoich racji - bo człowiek to inne spojrzenie. Poproszono mnie abym coś na ten temat napisał, to napisałem, choć dobrze wiem, że inni mogą mieć inne spojrzenie.
z poważaniem
Władysław
Myślę, że cele są podobne, tylko drogi inne.
Usuń"Fragment twórczości" udostępniony publice za darmo nie musi oznaczać fragmentu książki, fragmentu piosenki, fragmentu utworu muzycznego, fragmentu rzeźby. Owy "fragment twórczości" może być także jednym, kompletnym dziełem.
Nierzadko ma to dodatkowe znaczenie, bo po to autor stworzył dzieło w całości, bo zapewne to ta całość ma jakiś artystyczny(?) sens.
Radosław Milczarek
Władku:
OdpowiedzUsuńz tego, co rozumiem od autorów rozpoczynających i siłą rzeczy skazanych na widzimisię wydawcy, żądasz w artykule świadomości konsekwencji jego prostytuowania się "za darmochę".
Tu mam wątpliwość - skoro takie zachowania szkodzą rynkowi wydawniczemu, a co za tym idzie tym, którzy żyją z pisania, to... solidarność środowiskową należałoby rozpatrywać z obu perspektyw.
Toć i napisałem, że nie rozmawiam z Wydawcami którzy proponują zaniżone stawki, itd. Poza tym ja przedstawiłem swój punkt widzenia a nie ogółu. I nie licz na żadną solidarność środowiskową, to frazem który nie wytrzymuje próby czasu... No, może poza jednym wyjątkiem - Polityków. Oni choć na wizji i w obecnościach mediów rzucają się swoim przeciwnikom do gardła, to poza kamerami nie pozwolą swoim kolegom (także z innych partii) zginąć. Chyba, że się nie dostaną do Sejmu lub Senatu na kolejną kadencję :-)
UsuńWładek
Ja nie liczę :D
OdpowiedzUsuńCytuję:
"Teraz tak mówią, bo chcą stać się rozpoznawalnymi autorami, a chwilę później wyciągają dłoń po kasę. To dowodzi, że są nieuczciwi nie tylko wobec swoich czytelników, ale w o b e c w s z y s t k i c h p i s z ą c y c h, bo swoim wcześniejszym działaniem niszczą i tak marną sytuację finansową Autorów. Proponuję tym, którzy chcą pisać dla idei, niech napiszą oświadczenie, że każdy ich utwór będzie po wsze czasy darmowy i z tytułu jego wydania nie chcą żadnego wynagrodzenia."
Tu w artykule jest apel solidarnościowy.
Natalia - naprawdę sądzisz, że ktoś się pod tym podpisze? :-) Zaproponowałem to pewnej osobie która namawia wszystkich innych do takiego darmowego łapania każdej okazji aby stać się rozpoznawalnym i okazało się nagle... że nie rozumie o czym ja piszę, bo ona sama ma być wydana w przyszłym roku przez któreś z "wydawnictw" więc... Może obawia się, że "wydawca" będzie ją trzymał za słowo, że skoro jak twierdzi pisze dla samego pisania a nie dla pieniędzy, to nie obrazi się jak nic nie otrzyma od niego w ramach zapłaty. Ale z drugiej strony sama pisze, że nie pisze dla kasy :-) Więc albo tak, albo tak - nie można być pośrodku i tkwić w rozkroku twierdząc, że wszystko co ja czynię jest dobre i słuszne, choćby niszczenie rynku, bo to JA. Pora zacząć myśleć nie jako Ja, ale My... ale ja jak zwykle za dużo wymagam.
Usuńz poważaniem
Władek
Nataszo,
UsuńPonownie podczepię się pod Twoją wypowiedź, może tym razem trafniej.
Miałam też wrażenie, że czytam apel solidarnościowy, gdy Autor artykułu pisał o psuciu rynku.
Tymczasem nie ma mowy o solidarności, skoro pisarze konkurują między sobą. Nie każdy uważa, że musi zarabiać, ale każdy chce zyskać uznanie w oczach czytelników i wypaść przed nimi jak najlepiej. Pozytywne opinie od nich to wielka niewymierna korzyść z pisania.
P.S. Z góry przepraszam, jeżeli ponownie źle coś zinterpretowałam
Zgadzam się z tym, że Autorzy w ten czy inny sposób konkurują między sobą, ale już nie zgadzam się, że chcą przede wszystkim zyskać uznanie u czytelników. Choć owszem - CHCĄ - ale myślą przy tym o tym, aby poprawić swoją sytuację finansową, choćby nawet kosztem innych swoich kolegów.
UsuńGdyby chodziło tylko o uznanie czytelników, to bardziej by dopieszczali swoje teksty ;-)
władek
Władek,
UsuńWątpię, czy jakikolwiek pisarz ma obowiązek zamartwiać się o sytuację finansową swoich kolegów. A co kto myśli, to chyba nie może być aż tak oczywiste. Byłoby fatalnie i nudnie, gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo.
Dopieszczanie tekstu (lub brak tego dopieszczenia) najtrafniej ocenią czytelnicy. To dodatkowy argument na zasadność darmowych publikacji. Ja dużo skorzystałam, publikując teksty (także fragmenty powieści) na portalach literackich. I to też polecam, jako jeden ze sposobów na doskonalenie pisarskiego warsztatu. .).).)
Władek
OdpowiedzUsuńchyba się trochę zagalopowałeś. Jezeli pijesz do mnie, to wyjaśniam. NIGDY nie twierdziłam, że mam coś przeciwko zarabianiu na pisaniu. Pisałam, że darmowe publikacje nie stoją na przeszkodzie, by zarabiać. I nie pisałam, że chcę pisać dla idei, jak to sformułowałeś w artykule. Droga do zarabiania może wieść także poprzez darmowe publikacje - taki był sens mojej wypowiedzi. A twierdzę tak na podstawie własnych doświadczeń. Skoro ja mogę, to mogą i inni.
Odróżnij dwie sprawy - chęć zarabiania od realnych możliwości jej spełnienia. I powtarzam - pisanie to moja pasja i będę pisać bez względu na to, czy na tym zarobię czy nie.
Nie rozumiem dlaczego uważasz, że piszę o Tobie. Przykro mi ale nie Ciebie miałem na myśli... ale z drugiej strony, jeżeli czujesz się zaczepiana, więc widocznie wiesz coś o czym ja nie wiem.
UsuńI nadal takie podejście w stylu " darmowe publikacje nie stoją na przeszkodzie, by zarabiać" - uważam za szkodzące dla innych osób które chcą zaistnieć na rynku.
Z poważaniem
Władek
OK,
UsuńAle ja faktycznie namawiałam do publikacji darmowych i nadal będę namawiać z powodów, które już wymieniłam.
Poszlaką, świadczącą, że piszesz o mnie był również Twój komentarz z godziny 11,54.
Skoro jednak piszesz, że to nie o mnie, to nie będę dalej ciągnąć tego wątku.
EOT ;-(
UsuńWładek,
OdpowiedzUsuń"Natalia - naprawdę sądzisz, że ktoś się pod tym podpisze? :-) "
Coś Ty! W życiu!
Solidaryzm, solidarność to idealizm na miarę socjalizmu.
Ja tylko wskazałam na symetrię - skoro szkodzi statusowi pisarza darmowe wydawanie, bo rozbisurmania wydawców i czytelników, to...
młodym solidarnie trzeba pomóc. Fundusz? Dobrowolna składka zarabiających? To śmieszne, oczywiście.
Prezentujesz spartański, czy nawet biologiczny model - niech przetrwają (zarabiają) najlepsi. W sumie ...zgoda. Niech ;)
Tylko kto decyduje? Losowanie? Krytyka? Czytelnik?
Komercjalizacja i merkantylizacja sztuki to ślepy zaułek?
Albo mi się wydaje, albo masz, Alicjo, na koncie dwa e-booki, a jedyna papierowa książka została wydana za Twoje pieniądze w Radwanie. Możesz więc nam, maluczkim, wyjaśnić, na czym polega ten rozwój kariery przez publikowanie darmowych tekstów? I czy ten kolejny wydawca to też Radwan, ewentualnie Novae Res albo ktoś podobny?
OdpowiedzUsuńJeden e-book. Drugi został wycofany, bo zostanie wydany drukiem. Na FB będę na bieżąco informować, gdy książka zostanie już wydana. Wtedy podam nazwę wydawnictwa i można będzie samemu sprawdzić, czy ono wydaje ze współfinansowaniem. Proszę zaglądać na mój profil na FB. Radwan wymaga wpłaty wadium i zwraca je w trzech transzach po sprzedaniu 300 egemplarzy. Ja czekam obecnie na zwrot drugiej transzy. Oprócz zwrotu wadium jest jeszcze honorarium, tak więc moje wadium już się zwróciło.
UsuńPisałam o tym w tym artykule: http://www.eioba.pl/a/3w7n/wydanie-wlasnej-ksiazki
Pozdrawiam
Jedna książka papierowa wydana ze współfinansowaniem, jeden e-book i jedna książka w drodze, pod znakiem zapytania. To ma być ten sukces? Sorry Alicjo, ale wypowiadasz się, jakbyś była pisarką przez duże P, tymczasem nie masz się za bardzo czym chwalić.
OdpowiedzUsuńTo twoja ocena. Ja jestem zadowolona. I nie przypominam sobie, abym użyła słowa "sukces". Może się mylę? Ale to nieważne. No cóż, miło, że poświęciłeś mojej osobie aż tyle uwagi.
UsuńPonadto moje wadium wyniosło niecałe 1500,- złotych. Jeżeli to jest dla Ciebie współfinansowanie, to chyba nie wiesz, jakie są koszty wydania książki.
Pozdrawiam
Alicjo, wypowiadałaś się niedawno w artykule o e-bookach, w kontekście sukcesu. Nie wiem, jak można się nie wstydzić prezentując się jako wygranego w świecie e-booków, kiedy się ma tylko takie "sukcesy". Piszesz, że zapłaciłaś tylko 1500 złotych. O 1500 za dużo. Gdybyś miała do zaoferowania dobrą książkę, to nie musiałabyś nic płacić. Piszesz, że pieniądze są zwracane po sprzedaniu 300 egzemplarzy. Czy to oznacza, że Radwan rozprowadził Twoją książkę tylko w takiej ilości, lub w zbliżonej? Wiesz, jakie mają nakłady porządni pisarze? Niedawno napisałaś też artykuł chwalący współfinansowanie. Pytanie: kim jesteś i co osiągnęłaś na rynku literackim, że dajesz sobie prawo do takich poleceń?
OdpowiedzUsuńNie napisałam artykułu chwalącego współfinansowanie ani nie pisałam o e-bookach w kontekście mojego sukcesu.
UsuńJeżeli upierasz się przy swoim, to podaj ich tytuły.
Czy nie o to chodzi?
Usuńhttp://www.facebook.com/l.php?u=http%3A%2F%2Fwww.eioba.pl%2Fa%2F3w7n%2Fwydanie-wlasnej-ksiazki&h=yAQG8kgZSAQFHhr5V_WBEai-DCpxDR1lvuG8-kqX_Ya2pqw
Gdybym miał zapamiętywać tytuły wszystkiego, co czytam! Przecież doskonale wiesz, o które artykuły chodzi.
OdpowiedzUsuńW artykule "Wydanie własnej książki" napisałam chcociażby coś takiego:
Usuń"Na pytanie, czy autorowi warto inwestować w takie przedsięwzięcie, odpowiedź nie jest jednoznaczna. To zależy od indywidualnych oczekiwań. Jeżeli jest gotów na ciężką pracę, związaną z samodzielną promocją i reklamą, to jak najbardziej. Bo licząc w tym zakresie jedynie na wydawnictwo, można się srodze zawieść."
Radwanowi pisarze nie wspólfinansują. Wadium to za mała kwota, by o mówić o wspólfinansowaniu.
Niektórzy Autorzy wydają z Radwanem kolejne książki. Wspaniała poetka Katarzyna Georgiou czy świetny marynista Zbysław Śmigielski. Wydał tam też Andrzej Swat, autor książki, na kanwie której nakręcono serial "Mrok".
Odnośnie mojego podejścia do współfinansowania piszę tak:
"Szukając wydawcy dla mojej najnowszej książki, wysłałam zapytanie do kilkunastu wydawnictw. Spytałam, czy wydają ze współfinansowaniem. Nie chciałam na takie tracić czasu."
Jeżeli to dla Ciebie jest pochwałą współfinasowania...
Sprytnie skombinowałaś powyższe cytaty. Ale kto czytał ten artykuł, ten wie, że jego wymowa jest na korzyść współfinansowania. Ten artykuł mną wstrząsnął. Dziwiłem się, że nie wywołał burzliwej dyskusji. Ze zgrozą obserwowałem na FB, jak ludzie lajkują link do niego, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć, co myśli. Apeluję do autorów: odzywajcie się, nie możemy dopuścić do tego, żeby współfinansowanie było uznawane za normę!
OdpowiedzUsuńWięc podaj cytat z mojego artykułu, pochwalający współfinansowanie. Ale cytat, bo z interpretacją masz najwyraźniej spore kłopoty.Zapewnie nikt Ci nie wmówi, że czarne jest czarne.
UsuńAlbo go podasz albo mam prawo uważać Cię za oszczercę.
Obserwuję od rana tę dyskusję i po początkowej fali śmiechu, mina mi spoważniała. Został tu poruszony ważny temat, jakim jest współfinansowanie.
OdpowiedzUsuńDlaczego autorzy (niektórzy) muszą się uciekać do współfinansowania? Bo nie mogą znaleźć "normalnego wydawcy". Dlaczego nie mogą go znaleźć? Widać mają do zaproponowania towar wybrakowany. Towar wysokiej jakości znajdzie wydawcę normalnego. Resztę proszę sobie wydedukować.
Pan Gryzek
Gryzku,
UsuńPytanie tylko, po jakie licho ten Anonimowy wciska mi na siłę współfinasowanie i jego zachwalanie.
"Parę dni temu znajoma, wiedząc, że jestem autorką trzech powieści, zapytała mnie, jakie są szanse na wydanie własnej książki. Gdy powiedziałam, że każdy może wydać swój utwór, sądziła, że żartuję."
OdpowiedzUsuńJeśli sugerujesz, że każdy może się wydać, a potem mówisz o współfinansowaniu, to wymowa jest jasna i jednoznaczna.
Kolejny przykład:
"Są też takie, które wydają debiutantów, ale żądają od autora finansowego wkładu. Jest to tak zwane wydanie ze współfinansowaniem. Wydawnictwo zapewnia korektę, redakcję i inne elementy procesu, który przebiega na ogół sprawnie. Gorzej z promocją i reklamą. Są też wydawnictwa, które tak naprawdę są zwykłymi drukarniami i za określoną cenę wydadzą niemal wszystko."
"W Wydawnictwie Radwan wydana została w ubiegłym roku moja pierwsza powieść, kryminał „Colette”. Radwan wymaga, by autor wpłacił na konto Wydawnictwa wadium. Jego wysokość zależy od ceny książki. Wadium jest w całości zwracane autorowi, gdy sprzedanych zostanie trzysta egzemplarzy. Zwrot następuje w trzech transzach, po każdej sprzedanej setce. Ja czekam właśnie na drugą wypłatę."
- Przecież to jasne polecenie współfinansowania. Nie oszukujmy się, nie zaprzeczysz, Alicjo. Jeśli chciałaś tylko pokazać możliwość na rynku, to za mało się zdystansowałaś do tematu. Moim zdaniem, podane przykłady jednoznacznie świadczą o chwaleniu mniej lub bardziej współfinansowania.
A co do Pana Gryzka, to najwyraźniej nie zrozumiałaś, że on pije do Ciebie.
"A co do Pana Gryzka, to najwyraźniej nie zrozumiałaś, że on pije do Ciebie."
UsuńJa piję teraz tylko zieloną herbatę.
Pan Gryzek
Acha, Anonimowy,
UsuńWielkie dzięki za reklamę mojej publicystyki. Może nie powinno jej być pod tym artykułem, ale skoro miałeś taką nieodpartą potrzebę...
Spadam, idę spać.
Jeszcze raz dziękuję i serdecznie pozdrawiam
Twoja wdzięczna Alicja
Zaciekawiona dyskusją, pozwoliłam sobie wejść na stronę blogu pani Alicji, po czym szybko z niego uciekłam. Gdybym aspirowała do bycia pisarką, nie pozwoliłabym sobie aby tekst się zlewał ze sobą, nie było spacji, właściwej interpunkcji. Nie wiem jak inni, ale to jest poniekąd wizytówka Autora i jak widzę na jego stronie takie potworki, to choćby nawet zwalić to na automatyzację bloga, to nie uchodzi aby Autor podpisywał się pod takimi błędami. Może zamiast prowadzić jałowe dyskusję najpierw by Pani zadbała o poprawność na własnym blogu...
Usuńhttp://mysli-o-ludziach.blog.onet.pl/
Anonimowy,
UsuńZlewanie się tekstu to nie moja wina. To jakieś techniczne problemy Onetu.
Ale to czytelnika nie interesuje, to Pani firmuje to swoim nazwiskiem i daje wrażenie, że Autor pisze dość niechlujnie. Poza tym inni nie mają tych problemów, więc może trzeba zmienić operatora
UsuńNie sugeruję, że każdy może wydać. To jest fakt. "Każdy może wydać" - zdanie twierdzące. Mam nadzieję, że pamiętasz ze szkoły. Sugerowanie to nie to samo.
OdpowiedzUsuńDrugi cytat to też fakty. Gdy napiszę, że w Somalii jest wojna, to będzie to równoznaczne z pochwałą wojny? To co napisałam jest zgodne z prawdą.
Coś kolega jest na bakier z logiką.
A teraz trochę liczb, czyli znowu fakty. Artykuł miał 250 wyświetleń. Szybko znalazł się wśród artykułów kategorii "Popularny". Kilka osób rekomendowało go. Ani jedna z nich nie odczytała w nim pochwały współfinansowania. Także na Facebooku nikt tak go nie odebrał. Twoje nawoływanie do krucjaty jakoś nie wzbudziło w nikim zainteresowania.
A co do Pana Gryzka, to może niech sam wyjaśni, do kogo i w jakim celu pije.
Pani Alicjo, ja rozumiem, że Pani wie wszystko najlepiej bo wydała Pani dwa e booki i jedną książkę w nakładzie 300 egz, z których już 200 się sprzedało, ale nie musi Pani nikomu na siłę udowadniać, że prawda jest tylko po Pani stronie i inni nie mają tu żadnego prawa głosu.
OdpowiedzUsuńDo chwili obecnej wydałem 4 tytuły, z czego się sprzedało prawie 30 tys. egz. i proszę Panią, niech Pani da popisać innym, bo już tracę cierpliwość i mogę być niegrzeczny. Ma 53 posty Pani jest przeszło 20, więc zaczyna to wyglądać jako monolog z Pani strony. Rozumiem, że jest Pani wielką Autorką przed którą stoi kariera otworem, ale trzeba znać umiar...
O co uniżenie proszę.
Jeśli Pani pisząc ten artykuł nie miała na myśli popierania współfinansowania, ale czytający go takie odnoszą wrażenie, to oznacza, że coś się Pani nie udało w tym pisaniu i warto o tym pomyśleć.
I nie jestem Anonimem - zawsze się podpisuję pod swoimi postami, choć w tym wypadku całkowicie się z nim zgadzam.
Władysław Zdanowicz
Całkowita zgodność z Anonimem jakoś mnie nie zaskoczyła. Ale przyjmijmy, że jest dwóch, którzy widzą w moim artykule pochwałę współfinansowania, Pan Zdanowicz i Anonim. Jakoś to przeżyję.
UsuńPan Zdanowicz ma prawo do własnej opinii w takim stopniu jak ja.Wolałabym sama decydować, co jest dla mnie warte przemyślenia.
"Zapraszam do dyskusji, ponieważ nie uważam się za kogoś który zjadł wszelką mądrość."
Mam nadzieję.
Pochwała współfinansowania jest mniejszym problemem. Większym jest ten, że kariera polegająca na zapłaceniu za wydaniu książki, a potem wydanie dwóch kolejnych w postaci e-booków to żadna kariera. Wydanie papierowej książki pozostaje enigmatyczną zapowiedzią, nieweryfikowalną w chwili obecnej.
OdpowiedzUsuńCzy można się czegoś nauczyć, publikując w ten sposób? Opowiadanie dostępne za darmo, "Kobra", wskazuje, że jeśli nawet, to niewiele. Mnóstwo tam błędów, pani Alicjo.
Myślę, że wybaczyłabym pani tę odrobinę zarozumiałości, gdyby nie przesada, której pani nawet nie zauważa, popadając przy tym w śmieszność. Ani jednej z pani trzech książek nie zweryfikowali czytelnicy - chyba że przyjąć, iż weryfikacja na poziomie 200 egzemplarzy coś oznacza. Wtedy jest to weryfikacja negatywna, bo sprzedaż na tym poziomie jest dla szanującego się pisarza powodem do głębokiej zadumy, pokory i wstydu, nie zaś nadymania się z niezrozumiałej dumy.
O ile rozumiałam artykuł - naprawdę niezły, choć nie muszę zgadzać się tezami - dyskusji nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńJej watek dominujący to problem udziału pisarza w promocji.
1. Samofinansowanie
Kiedy zaczynałam jakoś poważniej w tych rejonach się widzieć (Władku masz w tym udział, że zaczęłam), zrozumiałam argumenty i uznałam opinię - samofinansowanie jest podobne do wizerunkowego samookaleczenia. Może to właśnie taki czas, że jest tak tożsame, może będą inne czasy - ale są jakie są i planując teraźniejszość artystyczną należy to wziąć pod uwagę.
Tu - choć szanuję personę - muszę Alicjo powtórzyć za poprzednikami - ten typ publikowania skazuje Cię na taką pozycję w literackim środowisku. Tym bardziej, że rzeczywiście redakcyjnie teksty są zaniedbane i amatorskie i dostarczają argumentów.
Tak myślę, że gdybym dziś, w miejscu, w którym jestem, decydowała się na wydanie e-booka, to tylko dlatego, by potraktować to zdarzenie jako próbę kontaktu z czytelnikiem, którego się uczę jako początkująca. A więc jako działanie warsztatowe i nigdy nie nazwałabym tego początkiem kariery.
Czym innym jest elektroniczne wydanie uznanego "nazwiska", czym innym przebijanie się debiutanta. Myślę, że jeżeli to miałoby być autopromocją, to publikowanie na Weryfikatorium dawałoby większą gwarancję poczytności i większe zainteresowanie.
2. Kariera i pieniadz
Przywołam tu świetną radę Navajero - wyślij do wydawnictw i sprawdź, co jesteś warta jako piszący. To jedyna droga.
I idąc tym tropem mam wniosek - jeżeli sprawdzając, co jestem warta, okazuje się, że muszę dopłacać, to tak trochę... hm...
Nataszo,
UsuńRzecz w tym, że ja nigdy nie używałam w odniesieniu do siebie słowa "kariera" czy "sukces". Pisałam, że jestem zadowolona, bo pisanie to moja pasja i cieszę się, że, dzięki Internetowi, mam gdzie publikować. Chyba zgodzisz się, że imputowanie mi słów, których nie użyłam, nie nalezy do objawów uczciwości.
Jestem doprawdy szczerze wzruszona troską, ale uważam, że to ja decyduję, jakie są moje cele i z czego mam się cieszyć a czym się zamartwiać, względnie co mam przemyśleć.
Co do Weryfikatorium, to takich portali jest więcej. Chociażby Portal Pisarski, na którym publikuję.
Mój artykuł nie zawierał pochwały współfinansowania. Był skierowany raczej do czytelników. Główne jego przesłanie było takie, że żadna forma wydania książki niczego nie determinuje.
Współfinansowanie to jedna z opcji, z której korzysta wielu Autorów. To ich sprawa i ich wybór. Argumenty o psuciu rynku to dla mnie bzdety. O kształcie rynku decydują popyt i podaż a nie czyjeś chciejstwo czy nawoływanie do krucjat.
Natomiast nie mam nic przeciwko reklamie mojej publicystyki w wykonaniu Anonimowego i Autora niniejszego artykułu.
Pozdrawiam
I serio poleca Pani drogę, która skutkuje sprzedażą 200 egzemplarzy wydanych za własne pieniądze, albo kilkudziesięciu sztuk e-booków? Poważnie uważa to Pani za alternatywę dla wydania na papierze, w nakładzie tysiąca czy dwóch?
UsuńTylko proszę nie pisać o drodze. Proszę odpowiedzieć, czy uważa to Pani za drogę równie skuteczną, bo artykuł Zdanowicza traktuje o skuteczności, a nie o możliwościach.
Zaczynasz temat od środka. Skuteczność należy rozważać w odniesieniu do celów, jakie sobie konkretny człowiek wytyczy. Ja z realizacji moich jestem zadowolona.
UsuńPoczatkującym radzę jak najwięcej publikować i korzystać z możliwości, jakie daje Internet. Chociażby weryfikacja na portalach literackich. Czy ktoś z tej rady skorzysta, to wyłącznie jego sprawa.
Wydanie e-booka nikogo nie dyskredytuje. Taka jest moja opinia. Ty możesz uważać inaczej, to wyłącznie Twoja sprawa.
Przykro mi, że nie możesz przeboleć tych niecałych 1500,- złotych wadium w Radwanie. Ale nie martw się, rodzina z głodu nie umiera.
Dokładnie tak samo pomyślałam - czy to jest do końca bezpieczne wskazywać tę drogę debiutu za alternatywę.
UsuńMnie PRZYJAŹNIE zatrzymano za rękę, odradzono, pokazując argumentami szkodliwość wizerunkową takiego otwarcia.
Pani Alicja zręcznie ucieka przed odpowiedzią - nie wierzę, że nieświadomie.
UsuńZabawne to jest, skoro chwali się Pani pozytywnymi komentarzami na temat swojej twórczości. One nic nie kosztują, szanowna Pani, to tylko wirtualne poklepywanie po ramionach. Prawdziwym pozytywnym komentarzem Pani twórczości byłyby wysokie wyniki sprzedaży, a nie darmowe lajki i komcie. Pora zdać sobie z tego sprawę i przestać się oszukiwać. A przy okazji nas. I niczym Coelho bredzić o celu. Na razie nie widać, żeby zaproponowana przez Panią droga prowadziła do jakiegoś sensownego punktu.
Natasza,
UsuńPrzepraszam, ale zakładam, że chodzi o dorosłych ludzi, którzy samodzielnie podejmują decyzje i sami za nie odpowiadają.
Ja czytałam i czytam wiele wypowiedzi róznych osób, z różnym dorobkiem. Z nektórych porad skorzystałam, z innych nie. Ale do głowy by mi nie przyszło, by obarczać kogokolwiek odpowiedzialnością za moje decyzje. Byłoby to infantylne.
Ja w tym względzie pozwoliłam pewnie sobie być infant. Ale masz rację, że to sprawa indywidualna - po prostu jestem bardziej zdumiona tym, że zaczęłam pisać, niż zachwycona.
UsuńPowiem jako czytelnik jednak - samowystarczalność (sam napiszę, sam poprawię, sam ocenię, sam wydam, sam przecz...)
rodzi jednak niebezpieczeństwo partactwa, na którymś etapie.
A to potrafi zdryfować wizerunek w rejony literackiej bylejakości.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAnonimowy,
UsuńNie pisz tak, bo popełnię samobójstwo. Twoje niezadowolenie z moich wyników sprzedaży jest doprawdy wzruszające.
Nie rozumiem tylko jednego. Po kiego licha poświęcasz tyle czasu i bezcennej uwagi mojej osobie i mojej twórczości?
Oddzieliłam w osobnych postach, bo teraz w sprawie eseju i problemów w nim poruszonych:
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem
1. artysta tworzy z potrzeby - własnej, silnej i nieodpartej. Zaspokojenie tej potrzeby daje mu satysfakcję osobistą. Coś jak seks (ale nie zamiast! ;) ). Nakładanie wędzideł na realizację tych pragnień jest okrutne i barbarzyńskie. Ta potrzeba bywa nazywana "pisaniem dla idei". Słusznie.
2. Ekstrema: wydawca publikuje bądź z potrzeby zarobienia kasy, bądź ogarnięty ideefixem (czyli sfiksowany, że chce kulturze wysokiej, szlachetnej i wartościowej słać dywan (wtedy musi być bogaty, by mieć na ten dywan). Rzeczywistość rynkowa jest "kapitalistyczna", choć zasadniczo możemy przyjąć lekkie przesunięcie w kierunku kultury literackiej jako wartości.
W eseju - na plan pierwszy wysuwa się jednak osobista gorycz z degrengolady statusu artysty, co jest winą "parcia" na druk i rezygnacji z honorariów "byle wydrukowali". i tu jest problem niespójnych kryteriów pomiaru - nie sprzedaje bowiem artysta godzin swojej pracy, ale finalny efekt. Droga więc do dzieła jest poza dziełem jako takim i ... najnormalniej nikogo nie interesuje. A dzieło jest jak stare wino - tyle jest warte, ile klient zapłaci. Kaprys nabywcy wycenia prace pisarza (artysty). I to jest fakt. Z faktami nie da rady polemizować, do faktów apelować, by się zmieniły, odwoływać do ich godności i poczucia solidarności.
Wydawcy - tak myślę - dążą do minimalizacji ryzyka nietrafienia w gusta. Uznane wina kupuje się w dobrych, snobistycznych sklepach za straszne pieniądze.Ale ludzie częściej kupują w "Biedronkach" produkowane tanio i masowo.
Natasza mnie uprzedziła. Nie ma co dyskutować dalej o karierze Ali, to jej sprawa, jej wybory i jej wyniki.
OdpowiedzUsuńCiekawe dla mnie w artykule jest to, o czym w naszym pisarskim środowisku niechętnie się mówi, podając konkrety: że wielu wydawców wykorzystuje naiwność autorów, bo ci są gotowi zgodzić się na wszystko. Na przyklad na pol stawki.
Nawiasem, Nataszo, ja nie odbieram artykułu Władka jako wpadającego niemal wyłącznie w tony osobiste. Mając trochę doświadczenia w branży, dostrzegam tam sporo prawd uniwersalnych :)
Romek Pawlak
Kochani,
OdpowiedzUsuńZ mojej strony EOT. To już zaczyna być nudne nabijanie komentarzy.
Dziękuję i pozdrawiam
P.S. I oczywiście zapraszam (zwłaszcza Anonimowego) do lektury moich znakomitych tekstów.
Ale którego Anonimowego? Mnie czy tych innych?
UsuńOj-tam, nie wytrzymasz, założymy się? ;)
UsuńZnakomitych tekstów??? Ha ha ha Ktoś tu jest zakochany w siebie i nosi nos w chmurach, to już nie jest śmieszne, tylko chore. Zapraszam do grona GRAFOMAN.PL
UsuńRomek napisał:
OdpowiedzUsuń"wielu wydawców wykorzystuje n a i w n o ś ć autorów, bo ci są gotowi zgodzić się na wszystko. Na przykład na pol stawki."
To nie naiwność. To realia. Dla mnie tylko postulowanie, żeby taki autor - a to wybrzmiewa z artykułu - nie godził się na to w imię "idei" statusu pisarza jako zawodu.
Nie, Nataszo, znam przypadki, kiedy wydawca proponuje pół stawki, mówiąc, że tyle się teraz płaci wszystkim autorom, podczas kiedy te pół płaci tym, którym uda mu się wcisnąć kit. To właśnie taki wydawca w pazurkach, o czym pisze Władek. Autor bierze słowa wydawcy za prawdę, bo jest niezorientowany i naiwny, a nie dlatego, że godzi się z rozpaczy.
OdpowiedzUsuńRomek Pawlak
Podstawy przedsiębiorczości, podobnie jak podstawy literatury są w liceum mocno lekceważone przez młodych. :)A starzy... nie mieli podstaw przedsiębiorczości, za to czują oddech na plecach...
UsuńWybacz Natasza, ale ja jakoś tego oddechu nie wyczuwam :-)
UsuńWładek
Młodych? Ja ich widzę. Nie mam kompleksów wieku, ale... czasu.
UsuńTy jesteś pisarzem, masz za sobą "pierwszy raz"/
dopisuję - choc powyższe o "pierwszym razie" jest pośrednio potwierdzeniem Twoje, Władku, tezy - pierwszy raz nie powinien być byle jaki i tani.
UsuńHm. Zauważyłem, że jest tu kilka osób anonimowych, ja się więc będę podpisywał DFG.
OdpowiedzUsuńAlicjo, rozwalasz mnie, traktując siebie jako poważną pisarkę. Zapraszasz do lektury swoich znakomitych tekstów. Już ktoś tutaj Ci wskazywał, że jedno z Twoich opowiadań jest kiepskie. Ja natomiast czytałem "Ofiarę" i byłem zniesmaczony. Kupa błędów, ale przede wszystkim brak intrygi kryminalnej w opowiadaniu, które sama nazywasz kryminalnym. Takie pisanie kończy się właśnie publikacją co najwyżej ze współfinansowaniem w Radwanie i sprzedażą 200 książek. Jesteś bardzo głośną osobą - wszędzie Cię pełno, wszędzie musisz dorzucić swoje zdanie, kreujesz się na osobę dużo wiedzącą i łatwo się poruszającą na rynku literackim. Mam nadzieję, że żaden debiutant nie będzie brał z Ciebie przykładu, bo to byłaby dla niego katastrofa. Jesteś osobą nieskromną i arogancką. Nie masz pojęcia o rynku, a wciąż się chcesz o nim wypowiadać. Twoje miejsce jest na Ejobie i na portalach pisarskich, tam zaczynają i kończą ludzie, którzy piszą takie teksty jak "Ofiara". Przykro mi, że uderzyłem w ostry ton, ale mam już dość tego mądrowania się. DFG
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA nie da się pisać po prostu i dla idei i dla pieniędzy jednocześnie? Dlaczego to się musi wykluczać?
OdpowiedzUsuńProponuję przejście do głównego nurtu dyskusji.
Bo autorowi chyba chodzi o pisać w sensie publikować. Wiadomo, że za pisaniem zwykle stoi jakaś idea.
UsuńUsunęłam wcześniejszy komentarz, bo uświadomiłam sobie, ze nie moja rola jest moderować merytorycznie dyskusję.
OdpowiedzUsuńSzkoda dobrego artykułu, szkoda ważnego tematu, żeby wekslować go na dyskusje ad personam.
Przeczytałem Twój tekst z pewną przyjemnością ale i odrazą. Obawiam się, że umknął Ci Władysławie pewien drobny acz istotny fakt. Przestawiasz poglądy, które świadczą, że nie nadążasz za tym, co się dzieje. Propagowanie hasła „Śmierć darmowym e-bookom!” jest bardzo szkodliwe. Stanowczo się sprzeciwiam takim hasłom. Trwanie przy rozwiązaniach, jakie sprawdzały się epokę temu jest bez sensu. Nasze prawo w zakresie własności intelektualnej nie nadąża za tym jak zmienia się realny świat i nie można przekładać starych regulacji na nowe czasy. Zastanawia mnie też skąd bierze się Twoje przeświadczenie jakoby nie było związku wyników sprzedaży z rozpowszechnianiem e-booków za darmo? Chyba faktycznie Alicja Minicka pisząc o „jedynych słusznych poglądach” miała rację. Przecież jest mnóstwo przykładów, że Twoje założenie jest fałszywe. A Ty dalej ciągle, i w kółko swoje. Jeżeli krajowi autorzy Cię nie przekonują poczytaj proszę o takich, jak na przykład – Cory Doctorow. Facet udostępnia swoje powieści w formie elektronicznej od lat za darmo, a wersje drukowane się mimo tego świetnie sprzedają. Paulo Coelho też zaprasza do ściągania jego książek za darmo, i jeśli się spodobają, zachęca do zakupu wersji papierowej. Ja udostępniłem swoje powieści prawie za darmo (co nazwałeś psuciem rynku) i sprzedałem ich ponad 10 razy więcej niż zwykle, zarabiając więcej niż zwykle. Jeśli nadal Ci mało, ściągnij sobie publikację Lawrence'a Lessiga pt. „Wolna kultura” albo kup, jeśli bardzo chcesz w wersji drukowanej i poczytaj. Zachęcam Cię gorąco. Albo prace Łukasza Gołębiowskiego „Śmierć książki. No Future Book” i „Szerokopasmowa kultura.” Mamy początek XXI wieku, a nie lata 80. XX wieku.
OdpowiedzUsuńAleksander - czy ja Ci zabraniam mieć własne poglądu na jakikolwiek temat? Przedstawiłem swój pogląd, uzasadniłem go i wcale nie żądam aby ktoś mi przyklaskiwał.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zarobiłeś więcej ale to twój biznes i nic mi do niego. Powoływanie się na nazwiska zza granicy są bez sensu, bo jak dobrze wiesz, tak są inne warunki i u nas są inne. Tam są miliony czytników, u nas kilkadziesiąt. Tak licząc miliony razy 1,99 $ masz konkretną sumę, co wcale nie znaczy, że te kupowane książki są znaczące. U nas te ściągania w setkach za 0,99 zł nie robią żadnego wrażenia, a chwalenie się, że ściągnięto parę tysięcy darmowej wersji mnie śmieszy, bo gdybym wystawił milion darmowych książek w księgarniach, to też by zniknęły w ciągu dnia, więc gdzie tu jest sens porównania.
Uważałem i uważam, że za pracę należy się zapłata, a darmowe e booki to fałszowanie rynku. A jeśli chodzi o czasu dawne i dzisiejsze, matematyka się nie zmieniła i 2 + 2 nadal równa się 4? Czy już nie i może dlatego nie nadążam.
Ja proponuję solidne książki w normalnej cenie. Nie takiej wziętej z sufitu. gdzie wydawca doliczył sobie dodatkowy zysk, którym podzieli się z hurtownikiem, czy pozwoli mu oszukać Autora. Nikt nie musi kupować moich książek, skoro może kupić taniej Twoje (lub dostać je za darmo). Nie wierzę w siłę reklamy darmowych książek i e boków, nawet w hipermarketach dostajesz kawałek na spróbowanie, a nie całą siatkę, abyś mógł się pożywić w domu.
Mam darmowe fragmenty, które pozwalają sprawdzić o czym i jak piszę, ale na pewno nie oddam za darmo żadnego całego utworu. To moja decyzja i moje prawo, tak samo jak to, że inni mogą robić ze swoimi tekstami co im się żywnie podoba. Co do Alicji nie dyskutuję, bo to ona przedstawiała swoje racje z pozycji "jedynie słusznych poglądów", choć nie za bardzo ma doświadczenie oraz wyniki aby mówić o wyższości jednych sposobów nad drugimi.
Tytułami wizjonerów nie musisz mnie kusić, bo jak zapewne dobrze wiesz inni wizjonerzy od setek lat wieszczą koniec świata, a nadal żyjemy. Z tego co pamiętam, to kolejny termin to koniec grudnia tego roku, więc nie wiedzę sensu aby się kłócić nad wyższością jednej książki nad drugą. Do grudnia i tak żadna z nich nie zwycięży.
A skoro jesteś takim zwolennikiem "darmowych" to może wyślij swoje książki do chomika, na pewno się ucieszą, że nareszcie poznają kogoś kto rozumie XXI wiek.
Z poważaniem
władysław
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńO, teraz jest dobrze! :-) Dziękuję za odpowiedź i radę. Spoko, moje e-booki są już na chomiku i na forach od dawna. Co ciekawe, pierwszym plikiem była zeskanowana do PDF… książka papierowa. To było chyba gdzieś w okolicach 2006. roku. A jeśli chodzi pozostałe moje e-booki, nie trzeba ich nawet szukać na chomiku. Na mojej stronie będziesz miał, na przykład „ENTER” w pełnej wersji, zupełnie za darmo. Wystarczy e-mila podać. Jak nie chcesz adresu podawać bo tego nie lubisz albo pobierać, bo nie masz e-czytnika jest też, oczywiście za friko wersja hipertekstowa. I wiesz co? I tak są ludzie, którzy kupują ENTER i inne moje e-booki w księgarniach internetowych. Zresztą sam możesz kliknąć w klawiaturę i się przekonać. Dziękuję za dyskusję i zapraszam :-) www.wydawca.net
UsuńSorry, ale skoro mówię "Śmierć darmowych e booków" to muszę być konsekwentny i niczego co mnie nie interesuje nie ściągam, a za to co mnie interesuje płacę. Może jestem głupi ale takie mam zasady - tak samo jak nie wyciągam ręce po cudze.
UsuńWracając do zaproszenie na stronę, to już o tym dyskutowaliśmy i nie doszliśmy do porozumienia, bo każdy z nas pozostał przy swoim zdaniu i tak niech zostanie. Chodziło o Autor 2.0
Więc przepraszam ale nie skorzystam
z poważaniem
Władysław
(częściowo kopiuję, bo nie chce mi się drugi raz)
OdpowiedzUsuńJest coś niebezpiecznego w tej dyskusji*. Jakiś "piecyk, który dymi", że nawiążę do Gałczyńskiego?
Ja spojrzę na problem czysto biznesowo: mam wydawnictwo i chcę zarobić. Nie grzech. Pytanie, dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze, że artyści dają się nabijać w butelkę na złotówki?
W cenie rynkowej książki są koszty wydawnictwa, druku, dystrybucji, sprzedaży, etc. Nawet wliczone są wczasy na Mauritiusie prezesa czy właściciela wydawnictwa. I nic nikomu - nawet artyście do tych wczasów. Ma - to jeździ. Możemy mu zarzucać drapieżność i niehumanitarny kapitalizm. Potem zrobić rewolucję. Nie pojedzie, wywłaszczy się go. Wydawnictwo odda w ręce świadome sprawiedliwości, że "każdemu wedle". To już było.
Książka darmowa to z punktu widzenia kultury powszechnej dobrodziejstwo. O ile dobra, naprawdę dobra. Nie byłabym za pozbawianiem czci i wiary pisarza, który czyni dobro pro publico. Że psuje rynek pisarskiej mniejszości? To niejako ich problem. Muszą walczyć, znaleźć sposób, taki lajf.
Więc może takie dyskusje powinny się toczyć na poziomie literatury i może dobrze, ze równolegle jest wątek twórczości Alicji. Kiepskiej - wybacz - ale naprawdę kiepskiej, grafomańskiej i kiczowej. To jest droga walki? Krytyka ostra i na rzeczowe argumenty?
Dorzucę coś do dyskusji, otóż poprzez fakt, że książki ze współfinansowaniem w 95% są wydawane przez "fydawców" którzy mają za cel tylko i wyłącznie dbanie o swoje dobro i puszczanie wszystkiego co dostaną bo każdą książkę i tak finansuje Autor powoduje, że wśród tej literatury jest dużo grafomaństwa lub dobrze wymyślonych rzeczy, ale bez właściwej korekty i redakcji, więc poniekąd z góry skazują się na negatywny odbiór. Fydawca który niczym nie ryzykuje, bo Autor i tak pokrywa koszty druku, a jemu generuje tylko zysk ma gdzieś sukces książki, jej reklamę i działania promocyjne. Po co ma się o to martwić, skoro on niczym nie ryzykuje, w Autor aby odzyskać swoje pieniądze musi sam koło tego chodzić.
OdpowiedzUsuńPodobnie ma się sprawa z e bookami (oczywiście tylko w części ale zawsze, bo znam także te porządne) - nie chcą mnie w normalnym wydawnictwie wydam to elektronicznie i znowu spora część tych "Efydawców" obiecuje redakcje, po czym puszcza tak jak jest, bez żadnej ingerencji. I żal - bo część utworów jest rzeczywiście niezłe, choć gdyby nad nimi popracować, dopieścić, to można by było z nimi wyjść szerzej a tak.... stracona szansa i zmarnowany temat.
Dzisiaj jedno z "Fydawców" wprowadziło na swoją stronę nową wakacyjną akcję :Każdy może napisać swoją powieść wakacyjną, Ty napisz a my wydamy nowy bestseller" Mało się posikałem ze śmiechu... :wink: ;D
Władek
"Ale jest różnica, gdy ktoś konkretnie i merytorycznie odniesie się do niedociągnięć a kto inny po prostu napisze, że twórczość jest kiepska i grafomańska (Natasza)."
OdpowiedzUsuńPrzenoszę cytat z Weryfikatorium, bo tam wątek ma mieć charakter rozważań uogólnionych, tu zaś sama zaproponowałam, że dyskusja o zjawisku powinna mięć charakter konkretny - czyli odniesiony do twórczości.
W czasie kwerendy - zajrzałam do publikacji Aleksandra Sowy i Alicji Minickiej i zestawienie tych autorów może być ciekawe dla analizy.
Świadoma odpowiedzialności określiłam twórczość autorki "Przerwanej sonaty" literaturą kiczu. Bo jest, a nie stosuję określenia wartościująco, lecz JAKOŚCIOWO. Kicz to formuła kultury masowej, posługująca się uproszczonymi schematami, eksplorująca dość biernie ograne motywy, czy raczej ich przebiegi. To sztuka, która nie poszukuje, ale konsumuje. Nic mi do tego - ktoś chce kicz czytać, ktoś chce go pisać i się w tym realizuje.
To jedna z własności publikacji "darmowych" czy samofinansowanych. Ja to uważam za niebezpieczeństwo, coś w rodzaju hipermarketu z podróbami chińskimi. Prawie literatury.
W tym kontekście gubi się dobra opowieść Sowy (np."Zła miłość" - bo tę poznałam), zniechęca ilość nieudanych prób lekturowych.
Napisałam, Alicja, też KIEPSKA - bo taka jest jako zjawisko literackie. Niedopracowana, niechlujnie zredagowana, przypominająca kompletnie amatorskie wstawki na forach literackich. Pewnie na forach byłaby w ocenie dość dobra, ale zdecydowanie poniżej drukowalności (i tu nie chodzi o druk jako taki, ale pewnie o wartość literacką publikacji)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWprawdzie zarządziłam dla siebie EOT, ale nie lubię, jak ktoś kłamie.
OdpowiedzUsuń"całkowicie własnym sumptem".
Napisałam wyraźnie, Nataszo, że wpłaciłam wadium w wysokości poniżej 1500,-złotych. Warunki wydawania w Radwanie można bez trudu sprawdzić, są podane na ich stronie.
Jako ekspert literacki powinnaś wiedzieć, że nie ocenia się książki, której się nie czytało. Twoje "może" to dowód nie tylko braku kompetencji w tym kierunku ale i uczciwości w podstawowym wymiarze.
Ciekawe, do czego jeszcze się posuniesz. Może już zakończ tę farsę. Nie podoba Ci się to, co piszę, OK. Ale zaczynasz się robić nudna, podejrzewam, że nie tylko dla mnie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziewczyny a ja proponuję abyśmy albo wrócili w dyskusji do sedna tego co napisałem, więc do mego "marudnika", albo dać sobie spokój bo w przeciwnym razie przestanę cokolwiek pisać na temat pisania i dawać do Gryzipiórka. Nie było moim celem aby ktokolwiek był rozliczany personalnie, bo to nie czas i nie miejsce na takie wzajemne podchody i udowodnianie na siłę kto co napisał i kiedy. Ja mnie czyjaś wypowiedź nie pasuje, to na nią nie odpisuję i nie ciągnę sprawy dłużej, bo szkoda naszego zdrowia i sił. Nie oszukujmy się, nikt nikogo nie przekona i każdy z nas pozostanie przy swoim zdaniu. Jeszcze raz proszę, przestańmy dyskutować o sobie, a pogadajmy o problemie.
OdpowiedzUsuńWładysław Zdanowicz
Ok. Przepraszam Autora.
Usuń(wykasowane posty przeniosłam pod tekst Alicji)
Analizę mojej osoby i mojej twórczości należało chyba przerwać dużo wcześniej. Sam w niej uczestniczyłeś.
OdpowiedzUsuń18.07. godzina 22,42.
Są tacy co nigdy niczego się nie nauczą i wiecznie muszą mieć ostatnie słowo. Już wcześniej dawałem ci do zrozumienia, że to nie jest monolog jedynie "wiedzącej wszystko", tylko dyskusja dla ogółu. Kto chciał i mógł to zrozumiał, kto nie, ten teraz zbiera owoce... Tak to jest jak ktoś nie rozumie co się do niej pisze bo wie lepiej i wiecznie ma do kogoś pretensje, jak ty teraz do mnie.
OdpowiedzUsuńTak samo - 18 lipca 2012 22:42 (trzeba było tylko przeczytać ze zrozumieniem) EOT
Władysław
Trzeba przeczytać ze zrozumieniem, to co pisałem 18.07. godzina 22,42
OdpowiedzUsuńProsiłem abyś sobie odpuściła bo próbujesz się pokazać jako "jedyna wiedząca wszystko" a nie masz do tego ani dorobku ani doświadczenia. Wiedziałaś lepiej i nadal cały czas chcesz mieć ostatnie słowo - twoja sprawa i twoje straty oraz zyski - jeśli takowe są.
EOT
Władysław
Upsss... i coś się rymsło, bo poszły dwa teksty i nie mogę jednego cofnąć.
OdpowiedzUsuńWładysław
Dyskusja jak widzę rozgorzała. Nic dziwnego, temat burzy krew. Ogólnie zgadzam się z autorem, zwłaszcza z tą częścią, że pisząc za darmo lub półdarmo robi się krzywdę innym autorom i przyszłemu sobie. Poza tym - wszystko kosztuje, no może za wyjątkiem czasu poświęconego sobie lub rodzinie - tu sie nie zgadzam - jesli ktoś chce pisać, to niech sie liczy z tym, że zajmie mu to większą część życia, żeniąc się z pisarką/wychodząc za pisarza też trzeba się spodziewać określonych "okoliczności przyrody". Pracując w jakiejś firmie jako przedstawiciel handlowy też tego czasu za wiele by nie było. Kasa, owszem, powinna z tego jakaś być, ale narzekaniom stop! Ponadto, obracając przez 16h dziennie hamburgery - nie oszukujmy się - traci sie wenę. Sądzę, że wielu zaglądających na tę stronę pisze i jednocześnie pracuje gdzieś, żeby zarobic na życie i pewnie się ze mną zgodzi. Rozdrabnianie się jest ze szkodą dla pisania - to kolejny argument za tym, żeby się cenić. Myślę, że praca związana jakoś z pisaniem (jak to napisał autor: wydawnictwa, recenzje, artykuły itd) może pomagać. natomiast im zajęcie bardziej odległe od twórczości i bardziej czasochłonne, tym gorzej.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś jest na weryfikatorium to zapraszam do sprawdzenia jak się potoczyła dyskusja tam:
OdpowiedzUsuńhttp://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=12491&start=60
Autor
przypomina się pewna trawestacja:
OdpowiedzUsuń"Nie dość, że nie można mieć, to jeszcze trzeba być.."
Nowy głos do dyskusji i od razu zapytanie: jeżeli niby jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle :
OdpowiedzUsuńhttp://interia360.pl/artykul/nie-przezyjesz-za-pieniadze-z-pisania,26999#skipAdnews
Władysław
Przyznam, że nie lubię takich tekstów. Bo jest w tym tekście cząstka prawdy, ale bardziej dotyczy on poetów - którzy faktycznie mają wprost tragiczną sytuację - choć próbuje wciągnąć w wir rozważań i prozaików. Trudno się choćby zgodzić z tezami, że "Zaledwie kilka wydawnictw w Polsce płaci pisarzom honoraria lub jakieś tantiemy. Reszta wydawców po prostu podrzuca autorowi 100 lub 200 egzemplarzy jego książki, by sam je sobie sprzedał, czyli płaci „w naturze”. To tak, jakby górnik dostał kilka ton węgla, zamiast wypłaty." A to tylko jedna z nieprawd tego tekstu.
OdpowiedzUsuńCo nie oznacza, iż uważam, że jest dobrze. Jest kiepsko. Ale nie aż tak.
Romku - nikt nie lubi, ja także.
OdpowiedzUsuńA tu jako kolejne spojrzenie:
https://dl.dropbox.com/u/7411754/Imag_7-8_12_Beta_survival.pdf
Aha, ale ja pisałem o tym tekście zalinkowanym nade mną, dla jasności.
OdpowiedzUsuńPisanie jako forma survivalu - ja to kupuję. W tej branży twardym trzeba być, nie miętkim :)
Dodam ze swej strony: z pisaniem (byciem pisarzem) jest trochę tak, jak z pasją żeglowania bez specjalnej (czyt. dużej) kasy. Jedni pływają po świecie, inni siedzą w tawernie i biadolą, że jest tak do chrzanu, że nic nie da rady. Motyw kasy tu jest przypadkowy i w innym kontekście niż w artykule Władka.
OdpowiedzUsuńW odniesieniu do problematyki w artykule porównanie z żeglarstwem może jedynie dotyczyć sytuacji, że jedni chcą na paliwko do kataryny, żeby pójść w morze, a drudzy ciągną na sznurku równolegle do brzegu i mówią "przecież płynie".
Jakieś przekłamanie nastąpiło, ale ty Romek dobrze wiesz o czym pisałem. Zaraz poszukam właściwego linku...
OdpowiedzUsuńhttps://dl.dropbox.com/u/7411754/Imag_7-8_12_pis.pdf
OdpowiedzUsuńOjeju - musze, bo mnie udusi
OdpowiedzUsuńSłowo honoru, przeczytałam uczciwe o surwiwalu. dwa razy. Szukałam uczciwie analogii. Spociłam się, żem durna... :)
No tak, teraz wiadomo. I jak pisałem na FB, za długo by prostować litanię nieprawd, acz zgodzę się, że gryzipiórkowie lekko nie mają :)
OdpowiedzUsuń