10 grudnia 2011

Krzysztof Maciejewski - Kamień natchnienia

     

Nazywam się Perdykalomenopaulos i jestem muzą. Hola, już widzę, jak w waszej wyobraźni pojawia się obraz skrzydlatej dziewoi w kusej sukieneczce! Ulegacie stereotypom myślowym, ale w końcu czego można się spodziewać po dzieciach Ery Konsumpcji? Fałszywe błyskotki, półprawdy gorsze od krzykliwych łgarstw – to wasza codzienność. Więc wyjaśnię to od razu w prostych, kamiennych słowach - jestem mężczyzną. Ba! Jestem archetypem muskularnej męskości o wzroście kilkudziesięciu metrów. (Używam współczesnych wam miar długości, byście nie musieli sięgać po encyklopedie i maszyny liczące - doceńcie ten gest) Wystarczy? Dobrze wiem, skąd się biorą takie bzdurne wyobrażenia... U podłoża tego pomieszania pojęć leżą wieki indoktrynacji i propagandy marnych poetów od siedmiu boleści... Ale pomyślcie przez chwilę logicznie: po jakie licho rzeźbiarzowi zwiewna bogini z wypielęgnowanymi paznokciami? Czy takie nikczemnej postury dziewczę przyda się, gdy z urwiska trzeba spuścić kamienny blok lub wyrwać z korzeniami drzewo pod chryzelefantynowy posąg.
Gdzieś w połowie piątego wieku przed Chrystusem, światły lud Aten był przegłosował poprawkę do Ustawy o zawodzie artysty, w myśl której muzami rzeźbiarzy, malarzy, poetów i innych darmozjadów mogli być również osobnicy płci męskiej. Ta decyzja nikogo nie zdziwiła – na pewno słyszeliście w waszych czasach o miłości greckiej. Zdecydowana większość panteonu naszych twórców wyznawała ideał uczucia o homoseksualnej predylekcji. Nawet mój mistrz czasami przyglądał mi się dziwnym wzrokiem i w jego głowie kłębiły się wtedy prawdopodobnie zdrożne myśli. Na szczęście byłem od niego kilkadziesiąt razy większy!!!
Najbardziej nieswojo czułem się wtedy, gdy godzinami pozowałem mu, a on rzeźbił moje podobizny wyobrażające helleńskich sportowców. Chcecie się dowiedzieć, jak wyglądałem? Zdaje się, że po dwudziestu pięciu wiekach z całego dorobku mojego mistrza pozostały tylko nędzne rzymskie kopie, które z pewnością nie oddają mocy mojego męskiego wdzięku.
A zatem mój pan rzeźbiarz specjalizował się w dziełach ukazujących postacie w ruchu. Czasami zastanawiam się, jaki sens tkwi w pętaniu ludzkich ciał marmurem. Jakże dziwnie jednak widzieć te rzeźby zatrzymane w biegu, jak w stop-klatce (ha! Odrobiłem zadanie domowe i wiem co nieco o waszym stuleciu!!!). Chyba nigdy nie zrozumiem artystów, ale to nie moje zmartwienie. Ja tylko pomagam im w poszukiwaniu weny. No dobrze – czasami też sprzątam i pozuję...
Pamiętam, jak któregoś dnia wyszliśmy w plener, aby odnaleźć pomysł na kolejny posąg. Od pewnego czasu mistrza gnębiła twórcza blokada – wcześniej powstały rzeźby biegacza, skoczka w dal (dziwnie wyglądała ludzka postać zawieszona w powietrzu na niewidzialnych nitkach) i oszczepnika. Myron – tak miał na imię mój mistrz, a jeżeli na podstawie wcześniejszych przesłanek tego nie odgadliście, to gówno wiecie o sztuce klasycznej – popadał w coraz większe rozdrażnienie. Tego dnia siedzieliśmy po prostu w oliwnym gaju wpatrując się w niebo. I nagle naszym oczom ukazał się dziwny obiekt latający, który kształtem przypominał dysk, Nadlatywał z chmur, jak emisariusz bogów, ale jego jedynym boskim atrybutem były ogniste płomienie wydostające się z podstawy. Po krótkim locie przedmiot wylądował kilkaset metrów od nas, a na twarzy Myrona pojawił się uśmiech, który bardzo dobrze znałem.
- Perdykalomenopaulosie! Wyrzeźbię miotacza!!!! Bierz dysk w łapy i stań z nim przy tamtym drzewie!!!
Nigdy nie próbowałem wdawać się z nim w spór, gdy miał na twarzy ten uśmiech. Podbiegłem do miejsca lądowania tajemniczej rzeczy, złapałem ją w garść (nie była wcale ciepła) i wróciłem do Myrona. Pokazał mi, w jaki sposób powinienem się ustawić, po czym złapał za dłuto. I wtedy zaczęły się najdłuższe tortury w moim życiu...
Na pewno znacie ten posąg. Czy wyobrażacie sobie, jak niewygodną pozycję musiałem utrzymywać przez wiele wlokących się godzin? To było straszne, ale muzy muszą słuchać głosu natchnienia. Myślałem, że ręce mi odpadną od tułowia... (przy okazji – widzieliście kiedyś Wenus z Milo? Na pewno wydawało wam się, że rzeźba straciła ręce przez stulecia w efekcie działania słonej wody, temperatury, czy też może wybuchów wulkanów... Wcale nie. Po prostu modelka pozowała trochę za długo).
Zapadał zmrok, gdy Myron pozwolił mi wreszcie na odpoczynek. A ja miałem po prostu dość tego cholernego dysku. Niewiele myśląc, przybrałem raz jeszcze pozę miotacza, wykonałem kilka przepisowych obrotów i cisnąłem nim w kierunku pobliskich skał. W momencie uderzenia obaj usłyszeliśmy huk, a nad urwiskiem uniósł się kłąb dymu. Myron popatrzył na mnie.
- Nie musiałeś tego wyrzucać... Ale właściwie, to rzeźba jest prawie gotowa.
Wróciliśmy do miasta. Mistrz nigdy nie dowiedział się, że po wielu latach będzie znany głównie jako ten, który wyrzeźbił dyskobola. Pewnie by się z tego wcale nie ucieszył, gdyż sądził, że jego opus magnum jest dopiero przed nim. Wszyscy karmimy się jakimiś złudzeniami.
Minęły wieki i tamte chwile sprzed dwóch i pół tysiąca lat powoli odchodzą w niepamięć. Miałem przez ten czas wielu mistrzów, przeżyłem niezliczone przygody, a teraz powoli przygotowuję się na spotkanie z bogami w Hadesie. Jestem pogodzony z losem.
Tylko czasami, tuż przed zaśnięciem, nawiedza mnie dziwna refleksja. A jeśli w tamtym dysku mieszkały jakieś żywe istoty? Może w głębokim leju, wśród niemych głazów i popękanych kawałków metalu leżą gdzieś ich szczątki? Ale ta myśl szybko ucieka, rozpływa się w niebycie. To przecież nie moje zmartwienie, to wyrzut sumienia dręczący jakiegoś innego Perdykalomenopaulosa. Ja jestem tylko muzą. Powtarzam to jak zaklęcie i sen nadciąga co wieczór, troskliwy, kojący i łagodny. Jestem muzą, jestem muzą, jestem muzą. I niczym więcej.




3 komentarze:

  1. bardzo ciekawe spojrzenie. marudna Muza do mnie przemawia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Swego czasu pewna osoba znana w fandomie skrytykowała ten tekst, twierdząc że "nie wolno w ten sposób zwracać się do czytelników". Ale to przecież konwencja, która dodatkowo mówi o narratorze, a nie o czytelnikach...

    OdpowiedzUsuń
  3. oj, ja już się też nasłuchałam, że nie mam szacunku do czytelnika. niektórzy po prostu nie rozumieją koncepcji...

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!