Kiedy w zeszłym roku uczestniczyłam w
Targach Książki w Krakowie jako czytelniczka, zawiozłam ze sobą
do domu gorące pragnienie powrócenia tam za rok jako autorka.
Marzenie było szczere i głębokie, ale jawiło mi się bardziej
jako pobożne życzenie - nie bardzo ufałam, że się ziści. A
jednak! W tegorocznych targach mogłam już wziąć udział jako
autorka debiutu "Inspektor Kres i zaginiona", a to dzięki
portalowi Granice.pl oraz jego nieocenionemu redaktorowi naczelnemu -
Panu Sławomirowi Krempie.
Kilka tygodni przed targami pojawił
się problem, gdzie przenocować w Krakowie. Jak wiadomo, jest to
miasto turystyczne i ceny w hotelach niestety nie są na kieszeń
debiutantki :)
Z pomocą przyszła mi koleżanka po
piórze, która poleciła mi "Dom otwarty" przy Westerplatte 2. Strzał
w dziesiątkę! Trudno właściwie określić, czy to hostel,
schronisko, czy stancja, jest to po prostu duże mieszkanie w starej
kamienicy tuż przy dworcu, a więc w samym sercu miasta. Właściciele wynajmują pokoje w niskiej cenie. Muszę
powiedzieć, że jestem oczarowana tym miejscem. Stare meble, parkiety skrzypiące pod nogami, kaflowe piece, zamglone lustra pamiętające pewnie czasy naszych babć i ten niepowtarzalny zapach starej kamienicy... Znajdziemy tu mnóstwo dziwnych rzeczy - napoleoński mundur, stare telefony (nawet aparat na monety!), walizkę pełną pocztówek, czarno-białe zdjęcie młodej Violetty Villas, mnóstwo książek porozrzucanych chaotycznie, a w ubikacji w gazetniku znalazłam "Zeszyty Literackie" z... 1998 roku. Wszystko to tworzy niepowtarzalną atmosferę, aż mi się nie chciało odjeżdżać... Dodatkowym atutem jest WiFi w całym mieszkaniu. Jest schludnie i czysto, choć nie jest to miejsce dla ludzi żądnych luksusów, to jest miejsce dla ludzi, którzy chcą poczuć krakowski klimat. Położenie w samym sercu miasta jest plusem i jednocześnie minusem - okna pokoi wychodzą na przystanek tramwajowy na ul. Westerplatte - jest głośno cały dzień i noc. Przy otwartym oknie słychać nawet grajka na Plantach. Mimo to polecam i sama tu jeszcze na pewno wrócę!
Wróćmy jednak do głównego tematu tego postu, czyli targów. Miałam okazję poznać wiele ciekawych osób, tak autorów, jak i czytelników, blogerów i recenzentów. Nie będę wszystkich wymieniać, bo na pewno bym kogoś zapomniała :) Ucieszyłam się też, że mimo pewnych trudności udało nam się spotkać na piwie w sobotni wieczór z kilkoma autorami, których część znałam do tej pory tylko wirtualnie. Hasło dnia: "Czy tam dają lody?" (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi :) A propos lodów - Kraków przywitał nas pogodą niespotykanie piękną jak na koniec października. Spacerowaliśmy po Krakowie w krótkich rękawkach, a rok temu o tej porze padał śnieg. W samej hali targowej było bardzo duszno, gdyż jest ona przystosowana do zdecydowanie niższych temperatur, niż panowały w te dni na dworze (na polu!).
W niektórych sektorach momentami nie można było przejść, zwłaszcza, jeśli gdzieś w pobliżu "grasowali" znani pisarze. Podobno w przyszłym roku targi mają zostać przeniesione do budowanej właśnie hali widowiskowej. Oby ten lokal był większy i miał klimatyzację...
Zasmucił mnie fakt, że największe kolejki ustawiały się do celebrytów, a nie do autorów, dla których ostatecznie impreza ta została zorganizowana.
Wróciłam do domu naładowana dużą dawką pozytywnej energii i zaskoczona miłym przyjęciem mnie przez czytelników i autorów. Szczerze mówiąc, miałam trochę tremę przed imprezą, ale prysnęła wraz z poznaniem sympatycznych ludzi :)
No, to teraz... do następnych targów!
Od lewej: Iwona Grodzka-Górnik, Renata Kosin, ja i Jolanta Kwiatkowska |
Żałuję, że się nie spotkałyśmy :))
OdpowiedzUsuńooo, niektórych znam
OdpowiedzUsuń