Stefan Darda: Witam. Warto realizować marzenia. Jeśli ktoś marzy o tym, by zostać zawodowym pisarzem, powinien do tego dążyć wszelkimi możliwymi środkami. Zanim jednak porzucimy pracę, wypadałoby najpierw wydać na zasadach rynkowych (bez współfinansowania) przynajmniej parę książek i zobaczyć, jak są przyjmowane przez czytelników.
Piotr Olszówka: Witaj. Od strony miejsca w życiu pisanie jest bardzo osobistym nałogiem, takim samym jak palenie. Niczym więcej. Jeśli ktoś uważa, że żona i dzieci przeszkadzają mu wyskoczyć na fajkę... to najwyraźniej nie powinien mieć rodziny. I tyle. Ani palenie fajek, ani pisanie, ani zakładanie rodziny nie jest obowiązkiem - ale trzeba tego chcieć, żeby miało sens. Jeśli ktoś uważa, że praca przeszkadza mu pisać - niech rzuca pracę i tworzy swoje arcydzieła. To jego intymna sprawa - byle swoje intymne sprawy załatwiał bez narażania niezainteresowanych. Człowiek, który chce pić i palić na cudzy rachunek - jest pasożytem. Ten, który na tej zasadzie chce się realizować jako artysta-pisarz – również. Poza tym rodzina ponosi koszty naszego pisania - nie wolno o tym zapomnieć, że doba ma 24 godziny i tylko kilkoma możemy dowolnie dysponować. Jeśli poświęcimy je na nasze egoistyczne przyjemności, to zabieramy czas poświęcony dla dzieci, na przykład. Dzieci sławnych pisarzy rzadko mogą i potrafią to wybaczyć...
Ale jeżeli ktoś potrafi stworzyć rzecz usprawiedliwiającą takie koszty - to droga wolna.
AT: Co sądzicie na temat fan fiction? Jaką wartość ma ten gatunek? Wielu twierdzi, że to strata czasu, inni, że to doskonała szkoła warsztatu. Fora literackie są pełne fan fiction. Warto?
Piotr: Literatura piękna to, tak czy siak, zabawa. Fan fiction jest próbą pióra, niezłym polem do ćwiczeń. Ma wartość taką samą jak pastisz, parodia i inne podobne gatunki, ale pokaźna część fan-fika jest nieoryginalna z założenia, bo ją ktoś inny wymyślił. Tyle, że oryginalność w literaturze to sprawa dość skomplikowana... Dopóki człowiek pamięta, że pisanie to zabawa - czemu nie miałby się ćwiczyć w pożytecznej zabawie?
Stefan: Moim zdaniem to strata czasu. Zamiast grzebać w światach wymyślonych przez innych, lepiej tworzyć własne.
AT: No i mamy dwa różne poglądy. Sęk chyba w tym, żeby właśnie zdecydować, czy pisanie to dla mnie tylko zabawa, czy coś poważniejszego.
Piotr: Zabawa daje najwięcej pożytku, kiedy jest czymś śmiertelnie poważnym...
AT: Coraz częściej mamy do czynienia z wartką akcją, krótkimi zdaniami strzelanymi jak z procy, ale żadna książka nie obejdzie się jednak bez opisów. Jak je budować? Na co zwracać uwagę?
Piotr: Na ich sens w utworze przede wszystkim... Styl pisania powinien podlegać temu, co chcemy powiedzieć. Elementy opowieści również. Spotkałem się z głosami, że powinienem dokładniej opisywać świat, w którym poruszają się moi bohaterowie. A po co, jeżeli piszę o tym, co się dzieje między nimi, a nie o lasach, które minęli po drodze? Ale jeśli celem opowieści jest relacja między bohaterem a, powiedzmy, przyrodą czyli po prostu to, jak on się czuje będąc w jakimś miejscu - to zaniechanie opisu tej przyrody byłoby niewybaczalnym grzechem. Wielu uczniów (i byłych uczniów) nie przeczytało „Pana Tadeusza” przez opisy. Wielu czyta go głównie dla opisów, bo one czytane na głos grają w uszach. Każdy ma prawo czytać po swojemu, autor ma obowiązek pisać po swojemu. No i jeszcze jedno - żeby opisać coś - trzeba umieć. Jak budować opis? Według elementów najważniejszych, czyli służących głównemu wątkowi opowieści. Wymyślić to, co najważniejsze i dokładać uzupełnienia, żeby było coraz lepiej. A potem odłożyć na bok na dłużej... przeczytać ze świeżym umysłem i bez litości poobcinać. Książka jest jak człowiek - źle wygląda, jeśli wiszą jej jakieś nadmiary po bokach.
Stefan: Trzeba spróbować znaleźć dystans do tego, co się pisze, spojrzeć na historię okiem czytelnika, który potrzebuje czasem wytchnienia od wartkiej fabuły. Warto też pamiętać, że czasem bez opisu cała fabuła jest do luftu.
Nie ma wzoru na dobry opis - wszystko zależy od danej historii (niektóre potrzebują ich więcej, niektóre mniej) i od wyczucia autora.
AT: Podobno każda książka o kiepskim pomyśle znajdzie swoich czytelników, o ile jest dobrze napisana. Natomiast kiepsko napisana książka z genialnym pomysłem... No właśnie, na ile liczy się forma, a na ile treść? Załóżmy, że napiszę powieść o smokach i rycerzach. Pomysł wtórny, ale powiedzmy, że napiszę to świetnie warsztatowo. Jakie mam szanse na sukces literacki?
Piotr: Pytanie jak proszek do prania - trzy w jednym: oryginalność, forma i treść, geniusz a sukces literacki... Zacznijmy od tego, że rozdzielanie formy i treści to podstawowy błąd - tak bardzo podstawowy, że na niektórych wydziałach polonistyki traktowany jak dowcip. „Ważny przekaz” podany w kiepskiej formie artystycznej będzie jak wytworny obiad jedzony widłami w chlewiku z koryta. Albo jak wystąpienie któregoś z naszych polityków...
Tekst ma pewną strukturę, w której forma wypowiedzi i przekaz są nierozerwalnie związane, mają znaczenie komunikatu: jeśli ktoś napisze coś ważnego byle jak, to między wierszami mówi następujące rzeczy:
1. Pomimo moich deklaracji, ta rzecz nie zasługuje na moje zaangażowanie.
2. Jestem nieudolny lub niedouczony - co ciekawego ktoś taki może powiedzieć?
3. Lekceważę ludzi, którym „toto” wcisnę.
Odwrotnie: człowiek wysilający się na nadanie perfekcyjnej formy głupawym myślom mówi:
1. Przeżywam świat jako popis możliwości - nie mam wam nic do powiedzenia, ale uważam, że zrobię to w niezwykły sposób.
2. Nie ważne, co myślę - wszystko już było.
3. Ważne i niezwykłe są moje umiejętności, zachwycajcie się mną.
Oczywiście takie zabawy w odczytanie komunikatu można mnożyć, takie postawy to jest właściwie cała historia literatury. Mistrzami tej drugiej postawy bywali barokowi poeci, tacy jak J.A. Morsztyn. Każda z postaw wbrew pozorom jest cenna, dopóki nie zakłada bylejakości pisania... i związanej z tym bylejakości czytelników. Oryginalność to też temat rzeka. W literaturze od początku dziejów funkcjonuje pojęcie topiki - czyli po prostu zbioru wspólnych znaków, tematów, obrazów, dzięki którym ludzie piszący i czytający porozumiewają się ze sobą. Jak powiem: „Conan” to współczesny przeciętny człowiek załapie od razu, ale XIX-wieczny humanista – już nie. Każda epoka ma swoją topikę, ale są toposy ponadczasowe, a nawet ponadkulturowe - dzięki używaniu tych ostatnich Szekspir jest uwielbiany w Japonii. Człowiek całkowicie oryginalny będzie po prostu oderwany od kultury i niezrozumiały dla nikogo. Dadaiści po pierwszej wojnie światowej udowodnili, że ekstremalna oryginalność jest możliwa... i zupełnie nie ma sensu. Człowiek w ogóle nieoryginalny kleci plagiaty.
Każdy musi to wyważyć po swojemu, dając z siebie tyle, ile potrafi, ludziom, dla których chce pisać. Jeśli opowie starą historię na nowy sposób - to zrobi coś chwalebnego i dobrego, odkrywczego, ożywiającego i wzbogacającego naszą wspólną kulturę. Jeśli wymyśli coś nowego ale kiepsko... to co nowego jest w fakcie, że są ludzie, którzy nie potrafią pisać?
A czy geniusz gwarantuje sukces... to pytanie do Norwida, nie do mnie. Geniuszem był, oryginalnym i ciekawym myślicielem, którego dzieła są łatwe w czytaniu i bardzo uniwersalne... ale przetrwał tylko dzięki temu, że znalazł JEDNEGO czytelnika: Miriama-Przesmyckiego, który zachwycił się, mozolnie wyszukał rozproszone teksty i zaczął publikować. To samo van Gogh. Każdemu wolno powtarzać ich przygody, proszę bardzo. Jeśli ktoś uważa się za geniusza - niech na początek oberżnie sobie ucho i zobaczy, czy było warto. Zresztą ja nie mam pojęcia, na czym polega geniusz. Łatwiej powiedzieć, czym jest marketing i więź z czytelnikami. Po prostu trzeba pamiętać, że pisze się dla ludzi... i że zauważą wszystko, co włożymy w tekst. Lekceważenie, zapatrzenie w siebie, pychę czy niechęć do nich przede wszystkim. No i co to znaczy sukces? Jaki? Rynkowy (pieniądze) czy artystyczny? Jeśli pożądamy sukcesu rynkowego, to wzorem jest Barbara Cartland. Piszmy jak ona - powieść co miesiąc i różowe okładki, a pieniądze przyjdą. Wbrew pozorom, to też jest trudne i wymaga mistrzostwa, ona była tylko jedna.
Stefan: Jeśli mówimy o książce jako o przedmiocie wydanym na zasadach rynkowych, to raczej ciężko byłoby znaleźć taką, która jest „kiepsko napisana”. Od tego są profesjonalni redaktorzy, by w procesie wydawniczym wygładzić, poprawić, zasugerować autorowi inne rozwiązania. Co innego kwestia gustu. Jest masa książek, które nie trafiają do jednych, a trafiają do drugich i ciężko wskazywać tego czytelnika, którego gust jest „lepszy. Każdy odbiorca czego innego oczekuje, co innego pobudza jego wyobraźnię, wzrusza, śmieszy, zaskakuje, straszy. Problem nie w tym, by „pisać świetnie warsztatowo” (co nota bene jest jak najbardziej wskazane), a w tym, by umieć dotrzeć z przekazem do czytelnika. I nie ma tu znaczenia, czy piszemy o smokach, wampirach, rycerzach, czy zakochanych nastolatkach. Pomysły są bardzo ważne, ale równie ważna (o ile nie ważniejsza) jest umiejętność ich przedstawienia. Jeśli jedno z drugim idzie w parze, szansa na sukces literacki drastycznie wzrasta.
AT: Czy dzisiaj da się jeszcze wymyślić coś nowego? Właściwie to każdy pomysł jest wtórny przy bliższym przyjrzeniu się. Jak znaleźć niszę? Szukać jej w ogóle?
Piotr: Nie ma niszy - nie ma czytelników. Po co literatura bez czytelników?
A co to jest nisza, to już każdy sam sobie musi odpowiedzieć, bo od tego zależy jak będzie pisał. Świat niesie całą masę nowych wyzwań - niektóre tak nowe, że ogół ludzi doceni je za jakiś czas. Niektóre tak stare, że zauważenie ich starości i wtórności to nowe odkrycie. Twórczość w ogóle jest po to, żeby wciąż na nowo oglądać ten sam świat. Nasze własne spojrzenie to najcenniejsze, co możemy stworzyć. Jedyne niepowtarzalne... ujęte w powtarzalnych swojskich słowach i znakach. Jak człowiek popracuje nad sobą, własnym odbiorem i zrozumieniem miejsca w świecie, to i niszę literacką znajdzie przy okazji, i warsztat. Jak się będzie dopasowywał na siłę do niszy, to od nauczycielki-historii dostanie pałę z życia, twórczości i sprawowania. Każdy autor jest do pewnego stopnia niszą sam dla siebie.
Stefan: Pomysły mają to do siebie, że jednym wpadają do głowy, a drugim nie. Jednym wpadają pomysły lepsze, a innym gorsze. Sztuką jest umiejętność ich rozróżnienia. Jeśli dany autor posiadł tego typu zdolność, to z pewnością znajdzie dla siebie (i - rzecz jasna - dla czytelnika) coś nowego, niesztampowego, nietuzinkowego. Ponadto, przy pisaniu należy się kierować nie koniunkturalizmem, a sercem (przykładowo - komuś, kto nigdy nie był na morzu trudno będzie napisać dobrą powieść marynistyczną). Pisanie powinno być czynnością naturalną, a nie wymuszoną takim czy innym trendem lub poszukiwaniem niszy.
AT: Na czym polega budowanie napięcia? Jak się połapać, że to, co piszę, jest nudne? Jak w ogóle nabrać dystansu do swojego tekstu i ocenić go chłodnym wzrokiem?
Stefan: Przy pierwszych próbach warto poprosić zaufanych znajomych o szczerą opinię, ale po jakimś czasie tego typu wyczucie powinno już przychodzić samo. Tak jak już wspominałem - na tekst trzeba spoglądać okiem czytelnika, więc po zakończeniu pisania warto odłożyć świeży utwór na jakiś czas, a potem spojrzeć nań na trzeźwo, z pewnego czasowego „oddalenia” od momentu jego napisania. Wtedy łatwiej rzucają się w oczy niedociągnięcia, choćby właśnie związane z brakiem odpowiedniego nastroju, potknięcia frazy, sztuczne dialogi czy wodolejstwo w opisach. Napięcie buduje się poprzez tworzenie emocjonalnej więzi pomiędzy postaciami literackimi a czytelnikiem. Jeśli to się nie uda, to choćby autor stosował nie wiem jak karkołomne wolty fabularne, choćby co chwila stawiał bohatera w sytuacji zagrożenia, to czytelnik i tak pozostanie obojętny.
Piotr: Są setki sposobów. Malarze oglądają obraz z daleka i do góry nogami. Ja po prostu odkładam tekst na bok do chwili, kiedy przestanie mi dudnić w głowie. Czasem też daję do przeczytania znajomym, którzy możliwie jak najbardziej różnią się ode mnie. Każdy ma takich. Nie należy dawać osobom związanym z nami emocjonalnie, lepiej komuś, kto będzie bardziej złośliwy niż matkujący... bo wtedy będziemy gotowi na takie spotkania w przyszłości... i póki czas - będziemy mogli zdecydować, jak wartościowe jest to, co taki złośliwiec wyłapał. Jak budować napięcie? Ucząc się od Hitchcocka i patrząc, jak te nauki stosuje Jackie Chan. To techniki stosowane przez wszystkich wielkich mistrzów, Szekspir zbudował na nich „Romea i Julię”. Ale trzeba je zrozumieć po swojemu, żeby stosować. Czyli uczyć się: oglądać i analizować mistrzów, wyciągać wnioski i sprawdzać w praktyce. Prawdziwa twórczość bierze się głównie z doświadczenia.
AT: Mówi się o dwóch typach pisarza: taki, który wszystko planuje od A do Z i taki, który pisze spontanicznie. Zapewne jeden i drugi typ ma swoje dobre i złe strony. Po której stronie się opowiecie?
Piotr: Ja planuję... "A" to najważniejsza część historii, ta od której zaczynamy, albo ta, która jest esencją opowieści. "Z" to ostatni znaczący element, który wnosi coś do rzeczy. Ale są takie opowieści, które gdzieś tam dojrzewają i nagle wybuchają w głowie całe i gotowe, do ostatniego słowa, aż człowiek nie nadąża zapisywać. Tak było z „Jeszcze raz Morrigan”. Tyle, że takie historie też są jakoś zaplanowane, tylko proces planowania przebiega inaczej, głębiej. Im więcej człowiek potrafi, tym częściej „wybucha” mu w głowie udana opowieść. To trochę jak strzelanie z łuku - żeby strzelać „instynktownie” i trafiać, trzeba najpierw setki razy powtórzyć rytualną sekwencję poszczególnych elementów. W pisaniu nie ma nic przypadkowego, a jak jest - to są to właśnie te rzeczy, które nie wyszły.
Stefan: Ja nie opowiem się po żadnej ze stron, ponieważ każdy autor ma własny sposób pracy, który w jego przypadku się sprawdza. Sam pracuję w ten sposób, że przed pisaniem mam w głowie coś w rodzaju fundamentów fabularnych, wiem - mniej więcej - jak fabularnie będzie wyglądała książka, wiem to i owo o niektórych z jej bohaterów, ale cała machineria twórcza rusza dopiero w momencie pisania. Czasem postaci zachowują się w sposób, który mnie zaskakuje, czasem fabuła zmierza do finału nieco inną ścieżką, niż początkowo sądziłem, podczas pisania czuję się bardziej pierwszym czytelnikiem danej historii, niż jej autorem i to jest właśnie fascynujące. Gdybym miał pisać według planu, zanudziłbym się na śmierć po kilkunastu stronach.
Piotr: Te fundamenty fabuły to właśnie plan, prawda?
Stefan: W moim pojęciu plan to wyrażone na piśmie np. rozdziały i podrozdziały danej powieści - coś pomiędzy streszczeniem a konspektem.
AT: Najbardziej chyba znanym motywem w literaturze jest walka dobra ze złem. Stosunkowo łatwo jest nakreślić bohatera skrajnie dobrego lub złego. Ale książka jest ciekawa często dopiero wtedy, gdy jeden bohater wiąże obydwie te cechy. Jak stworzyć wiarygodną postać? Co sprawia, że bohater jest nieciekawy, nudny i irytujący? A co sprawia, że nas fascynuje?
Piotr: A co nas wszystkich fascynuje tak samo? Jaka jest jedyna recepta na człowieczeństwo?
Stefan: Nie powiedziałbym, że książka dopiero wtedy jest ciekawa, jak bohaterowie mają dobre i złe cechy. Często tak jest, ale jednak takie generalizowanie utrwala mit ocierający się o stwierdzenia zamieszczane w podręcznikach do pisania, stworzonych przez osoby, które wcześniej nie napisały żadnej książki. Nie ma też jednoznacznej odpowiedzi na zadane powyżej pytania. Gdyby były, ktoś wreszcie napisałby podręcznik do pisania, na którym zarobiłby kupę pieniędzy, a w rok po premierze rynek zostałby zalany przez tysiące świetnie napisanych powieści. Trzeba obserwować ludzi wokół siebie, podpatrywać interesujące cechy i zachowania, które później można byłoby jakoś wykorzystać. Trzeba dużo czytać, trzeba dużo pracować nad tekstem, trzeba mieć pomysły i umieć je wykorzystać. Warto mieć przynajmniej trochę talentu do opowiadania historii, trzeba być krytycznym wobec własnych tekstów. Można byłoby tak mnożyć w nieskończoność... Odpowiedź jest prosta - nie ma prostych recept. Ale ta odpowiedź niesie też za sobą obietnicę, że jeśli komuś się uda mimo to stworzyć coś wartościowego, to satysfakcja będzie dzięki temu o wiele większa, niż machinalne wykonywanie poleceń nieistniejącej „prostej instrukcji obsługi napisania książki”.
AT: Co sądzicie o mieszaniu gatunków? Jak daleko można się posunąć?
Piotr: Kolejne pytanie akademickie... Skąd się biorą i czym są gatunki literackie... zapraszam na cotygodniowy wykład monograficzny trwający 20 lat, może zdołamy do połowy wyliczyć podstawy tematu. A poważnie: mieszanie gatunków to też pewien uznany gatunek (metoda twórcza) i ma swoich miłośników... oraz niebezpieczeństwa. Jeśli zmieszam powieść obyczajową z kryminałem, to polubią to tylko ludzie, którzy cenią równocześnie kryminał i powieść obyczajową. Ortodoksyjni wielbiciele mnie przeklną. Jak daleko można się posunąć z tą zabawą? Ano tak daleko, na ile pozwala nam znajomość naszych czytelników. Tu ciągle się ryzykuje... całkiem po rycersku: zdołam w pojedynkę przejechać przez całą armię, czy nie? Jak zdołam raz - to czy za drugim razem też się uda? Gatunki literackie są ważnym wsparciem dla czytelnika i handlu... te gotowe książki trzeba jakoś poukładać na półkach, żeby znaleźli ci, co lubią.
Nad handlowcami można się sadystycznie poznęcać, napisać książkę-niespodziankę i potem śmiać się, że położyli ją na półkę z historią, a to była fantastyka. Widziałem kiedyś w księgarni książkę pt. „Historia narzędzi tortur” na półce podpisanej ZDROWIE I URODA. Ale szukający historii nie szukali w tym miejscu. No i jak świadczy o autorze skłonność do tak okrutnych zabaw z księgarzami?
Stefan: Jeśli ktoś zrobi to dobrze, to w moim przekonaniu nie powinno być żadnych granic. Ostateczny werdykt co do sensowności takiej czy innej wizji i tak zawsze na końcu wydaje czytelnik.
AT: Załóżmy, że właśnie postawiłam ostatnią kropkę mojej pierwszej powieści. Co teraz? Od razu słać do wydawnictw? A może najpierw odczekać? Jak redagować własny tekst?
Piotr: Postawienie ostatniej kropki to nie koniec pracy. Odczekać trzeba na pewno, bo to zwykłe chamstwo wrzucić komuś tekst z wszystkimi ewentualnymi pomyłkami, niech się męczy z tym, co my raczyliśmy spartaczyć w twórczym szale. Po zakończeniu pisania trzeba odpocząć chwilę a potem włączyć automatyczną korektę, czy nam się nie wkradły literówki. Następnie odczekać dłużej, oczyścić głowę z emocji i zrobić rzetelną korektę gramatyczną. To sprawa ważna, około 1/4 sensu można na tym stracić. No i to my piszemy swoją opowieść a nie redaktor. Nie można zwalać na niego tyle, a samemu zgarniać chwałę. Pisze się zawsze w stanie pewnego podniecenia, dlatego pomyłki i błędy są nieuniknione. Trzeba wiele lat doświadczenia, żeby ich nie popełniać. Dlatego - jeśli wyłapiemy ich wiele, to dobry znak: jesteśmy uważni i mamy chłodną głowę zawodowca. Po skończeniu pierwszej całościowej korekty można ponownie przeczytać swoją historię z pewną dozą krytycyzmu. Niejedno przy tej okazji udoskonalimy, czasem będzie to maleńka zmiana, która ze średniej historii zrobi coś mocnego. Czasem powtarza się ten etap kilka razy, to kwestia doświadczenia - im więcej człowiek napisze, tym lepiej i sprawniej to robi. Ale każdy musi sam szlifować swój tekst. Mozart był jedynym człowiekiem w historii, o którym wiadomo, że pracował bez skreśleń - głównie dlatego, że wyrósł i od dziecka tworzył w specyficznej atmosferze. Jeśli uważamy się za Mozarta... to czas pogadać z psychologiem. A kiedy naprawdę jesteśmy pewni, że tekst jest skończony i doskonały - wysyłamy do redakcji wiedząc, że one są zawalone tekstami i odpowiedzą po kilku miesiącach... jeśli w ogóle odróżnią naszą historię od setek innych. Odpowie najwyżej jedno wydawnictwo na 20.
I wtedy przyjdzie nam rozmawiać z doświadczonym redaktorem, który powie nam: „Aleś, człowieczku, odwalił kichę, normalnie obciach... wydamy ci tę kaszanę za darmo”. Ten, kto się wtedy załamie, ten zwyczajnie nie umie czytać komunikatu: taki redaktor czyta przecież bardzo dużo, a zawodu uczył się na dziełach mistrzów. Jeśli mimo wzorów, na jakich się wychował, w ogóle zauważył nas na tle tego, co codziennie wrzuca do kosza, to nie jest źle z naszym pisaniem. A jeśli uważa, że warto zainwestować kasę w nasz tekst - to znaczy, że wykonaliśmy pracę wartą inwestycji. Z tego powodu z autorem po debiucie rozmawia się inaczej, niż z niedrukowanym. To człowiek, który się jakoś sprawdził. Dlatego nie jestem wielkim zwolennikiem self-publishingu. To metoda, która zabiera nam sporo szans na doświadczenie, dobra, żeby zaspokoić swoje ambicje, dobra dla znanych autorów pewnych swego... ale nie zapewni nam promocji i istnienia wśród czytelników, ani sprawdzenia się w realiach rynku wydawniczego.
A pisanie to nie jest sposób na łatwy i szybki zarobek. To sposób życia, czasem polegający wyłącznie na dokładaniu do własnej pasji.
Stefan: Propozycję wydawniczą należy wysłać dopiero wtedy, gdy autor jest pewien, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by tekst był jak najlepszy.
Zatem po postawieniu kropki winien się zacząć żmudny proces pierwszej redakcji autorskiej, który zwłaszcza w przypadku pierwszej powieści jest niezwykle istotny. Nie wiemy, co może wpłynąć na decyzję wydawnictwa, więc staramy się zrobić wszystko jak najbardziej perfekcyjnie - od błędów fabularnych i stylistycznych poczynając, poprzez literówki, aż do właściwego sformatowania tekstu, które ma go uczynić przejrzystym.
Jeśli to nasze pierwsze dzieło, w tym momencie warto je odłożyć na jakiś czas tekst do szuflady, a kopię dać znajomym z prośbą o przejrzenie - na pewno wyłapią błędy, których nam nie udało się zauważyć.
Potem warto raz jeszcze przeczytać, a potem pobłogosławić i słać do jak największej ilości wydawnictw. A jeśli odpowiedzi będą negatywne? Próbować poprawić tekst i wysłać do innych. Broń Boże nie wydawać na zasadach self-publishing. Warto walczyć o prawdziwy debiut, a nie wmawiać sobie, że wydawcy się nie znają i iść na łatwiznę, bo łatwe drogi nie prowadzą do ciekawych miejsc.
AT: To teraz wypada tylko usiąść i pisać... Dziękuję Wam za rozmowę.
Piotr i Stefan: Dziękujemy.
Piotr Olszówka - podpisujący swoje komiksy akronimem POL - urodzony w 1970 roku autor komiksów i bajek dla dzieci, ilustrator, pisarz, grafik reklamowy, fotograf, z wykształcenia polonista. Prowadził sekcję szermierki tradycyjnej przy Krakowskim Klubie Szermierzy powiązaną z ARMA-pl. Od początku stulecia współpracuje ze „Świerszczykiem” (w tym miejscu padają zawsze dwa te same pytania, stąd konieczny jest FAQ: 1. tak, tym dla dzieci, 2. tak, on jeszcze wychodzi) jako autor bajek, komiksu „Bartek i Chlorofil” i scenarzysta komiksu „Kotek Mamrotek”. Zilustrował kilkadziesiąt książek... ale nigdy tego nie liczył, bo liczą się te, które dopiero nadejdą. Jako autor fantasy debiutował w „Science Fiction” w 2001 roku. W 2011 nakładem Wydawnictwa Comm wydał „Morrigan” - pierwszy zbiór historii o Królewskich Psach - osadzony w średniowiecznym uniwersum eksperyment z przesunięciem uwagi z przygód na ich skutki. W nachodzącym roku wyda kolejne historie z cyklu i kilka książek dla dzieci oraz ludzi uzależnionych od kota.
Rysuje „Paradę Opornych” do poważnych książek edukacyjnych... bo nic tak nie pomaga przełknąć rzeczywistości jak odrobina radosnej głupawki. Wierzy głęboko, że ludzie mają równe żołądki i nierówno pod sufitem. Czci Sokratesa i jego metodę zadawania pytań. Próbuje uczyć się od mistrzów, bo głównie po to wynaleziono Szekspira. Lubi świętą Jadwigę Śląską za jej królewską arogancję i stawianie na swoim. Chodzi boso po śniegu i gorących węglach, żeby upewnić się, że cuda polegają na czymś innym. Mieszka w Krakowie z żoną i starym kotem. Przez ostatnie 19 lat nie znalazł powodu, żeby włączyć telewizor.
I nie widzi powodów do spisywania swojej biografii, bo wciąż jeszcze żyje.
Stefan Darda – (ur. 2 września1972 w Tomaszowie Lubelskim) – polski pisarz, autor głównie literatury grozy. Pochodzi z Lubyczy Królewskiej, obecnie mieszka w Przemyślu.
Zadebiutował w październiku 2008 roku powieścią "Dom na wyrębach", która została nominowana do Nagrody Sfinks w kategorii "Polskie powieści roku" (nominowano wówczas 46 utworów, a "Dom na wyrębach" zajął 5. miejsce, uzyskując 357 głosów). Książka została również nominowana do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Jest to książka grozy osadzona w polskich realiach połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, sięgająca do wierzeń ludowych.
W roku 2010 ukazały się dwa tomy cyklu "Czarny Wygon" (tom pierwszy – "Słoneczna Dolina", tom drugi – "Starzyzna"), którego akcja została umiejscowiona na Roztoczu. Również w 2010 roku ukazała się debiutancka powieść autora, "Dom na wyrębach", w wersji audio, w interpretacji Wiktora Zborowskiego.
Utwory Stefana Dardy zdobyły w roku 2011 najwięcej nominacji do Nagrody im. Janusza A. Zajdla – najbardziej prestiżowej nagrody polskiej literatury fantastycznej. Wśród nominowanych utworów za rok 2010 znalazły się powieści: "Czarny Wygon. Słoneczna Dolina" oraz "Czarny Wygon. Starzyzna", a także opowiadanie "Ostatni telefon". Powieść "Czarny Wygon. Słoneczna Dolina" zajęła także trzecie miejsce w kategorii Książka w plebiscycie Nagrody Nautilus za rok 2010.
W latach 1991–1995 Stefan Darda był muzykiem Orkiestry św. Mikołaja.
(źródło - Wikipedia)
Zobacz też:
Jak nie zostać pisarzem. Poradnik grafomana
Jak napisać bestseller
Jak budować napięcie
Zobacz też:
Jak nie zostać pisarzem. Poradnik grafomana
Jak napisać bestseller
Jak budować napięcie
Norwid jest łatwy w czytaniu? Chyba pan Olszówka nigdy w ręku tomu jego wierszy nie trzymał albo z kimś pomylił. To raz, dwa że to zły przypadek na potwierdzenie tezy, że geniusz gwarantuje sukces - Norwid umarł zapomniany w paryskim przytułku, bo nie zamierzał pisać pod publiczkę i wyłącznie dla zysku. Ale to już zupełnie inny temat...
OdpowiedzUsuńCiekawe porady autorów, którzy mają w dorobku po kilkadziesiąt książek i przechodząc na emeryturę teraz doradzają jak odnieść sukces w pisarstwie. W jakimś stopniu zgadzam się z niektórymi stwierdzeniami, ale Ameryki nie odkryli. Pan Darda już w którymś z wywiadów, dość często to powtarza, że wydawanie ze współfinansowaniem należy do pisarzy gorszej kategorii. Takie stwierdzenie, którego nie wypowiedział głośno można samemu wywnioskować. Bardzo wynosi pod niebiosa swoje zaistnienie za pieniądze wyłącznie wydawcy i agresywną reklamę oraz podpięcie się pod szyld światowej klasy pisarza, co według niego oznacza, że tylko w ten sposób można zostać pisarzem. Gratuluję! I oto napisał trzy książki i został nim! Nie ma pan szacunku dla rzeszy autorów, którzy w ten sposób biorą w swoje ręce swój los i zapomina o wielkich nazwiskach, które partycypowały w wydawaniu swoich dzieł, a którzy to autorzy pozostawiam to do zbadania przez pana.Czytałam wszystkie książki Pana Dardy i zastanawiam się skąd u niego takie dobitne przekonanie, że to co robi jest dobre i czuje się już uznanym autorem i pozostaje mu tylko odcinać kupony. Cokolwiek nie napisze sprzeda się. Dziś zastanawiam się czy warto sięgać po jego zapowiadane "Bisy", które mają być kontynuacją i jednocześnie zakończeniem trylogii, tego co wydaje się żenująco wlec bez końca. Pierwsza książka zrobiła na mnie średnie wrażenie, ale może być, dodatkowo audiobook podwyższa jej jakość. "Słoneczna Dolina" oraz "Starzyzna" wydają mi się być kpiną z czytelnika. Do tego dodać "Bisy" i mamy wynik, że Pan Darda nie ma pomysłu choć jakiś warsztat ma (nie zapominajmy o pracy redaktorów)jednak to nie wszystko. Moim skromnym zdaniem dopiero piąta powieść pokaże nam, ile jest wart Stefan Darda, bo jak do tej pory mam wrażenie, iż autor "DnW" próbuje na siłę przedłużyć swoje 5minut. chyba, że znów dopisze bisy bisów. Po co rozwlekać jedną opowieść na trzy książki? Każdy może sobie sam na to odpowiedzieć. W przypadku Dardy i jego dylogii mamy do czynienia z czystym brakiem pomysłu.Wlecze się to wszystko jak flaki w oleju i jasno emanuje nieporadnością. Pisze o budowaniu napięcia i tego typu rzeczy, po lekturze "Ostatni telefon" miałam mieszane uczucia. Choć początek wydawał się zapowiadać coś ciekawego to w końcowym efekcie wyszło zbyt niesmacznie. Nie wiem czy ci którzy czytali to opowiadanie odnieśli podobne wrażenie, ale bardziej mi to dzieło pana Dardy przypomina, jakiś żart na Dzień zmarłych. Zakończenie tego opowiadania bardziej wprawia w śmiech i drwinę z samobójczej śmierci niż sieje grozą -czy to taki miał być efekt Panie Darda? Mam nadzieję, że po tych "Bisach", po które raczej nie sięgnę znając pańskie dwie ostatnie książki wreszcie weźmie się pan do pracy i sam spojrzy z dystansem na to co sam pisze i przestanie innym doradzać jak to robić, proszę mnie przekonać, że pańskie miejsce jest wśród autorów książek i warto wydawać na to pieniądze, bo jak na razie to dla mnie pan zapowiada się jako brak pomysłu na pisanie i chyba przekonamy się o tym po pańskich bisach. Pozdrawiam -Marlena.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńStudentka polonistyki powinna chyba posiąść umiejętność czytania ze zrozumieniem, no ale może to dopiero na piątym roku??? Piotr Olszówka nie zamierzał raczej w swojej wypowiedzi dowodzić, że geniusz gwarantuje sukces, co więcej - wysnułem z niej dokładnie odwrotny wniosek. To, że znamy genialne dzieła Norwida to nie zasługa jego niewątpliwego talentu, ale efekt działań JEDNEGO pasjonata...
OdpowiedzUsuńWypowiedź Marleny jest zmasowanym atakiem ad personam na Stefana Dardę i doprawdy szkoda tu cokolwiek komentować...
Ukłony,
Drogi Krzysztofie, Twój komentarz jest wyrazem zmasowanej obrony tego co niestety nie da się już u Dardy odkręcić, zaszufladkowania. Darda zapytany, w którymś z wywiadów o szyld, pod którym próbuje sprzedawać siebie i zaszufladkowania przez to sam nie potrafi już odeprzeć zmasowanego postrzegania go, jako nie coś nowego, ale bardziej próbującego nieudolnie naśladować innych, jakby nie mógł sobie dać rady zaistnieć samodzielnie, jako coś niepowtarzalnego i jedynego w swoim gatunku (a przecież taki wydaje się być bez uwieszania się innych nazwisk), i uświadomiwszy to sobie jedynym sposobem pozostaje porównanie się do jednego z największym nazwisk w świecie literatury na świecie tylko po to, aby zostać dostrzeżonym. Pokaż mi jabłko, które za wszelką cenę chce przypisać sobie cechy kaktusa i kogoś kto je potwierdzi. Nie atakuje Stefana Dardy, wyrażam swoje zażenowanie otoczką, jaką stwarza wokół siebie. Pierwszą książką pokazał, że potrafi pisać jako Stefa Darda. Biorąc pod uwagę jego dwie ostatnie książki, a teraz te nieszczęsne "Bisy", które mają być częścią trylogii, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, jako czytelniczka książek Dardy, że napisanie jednej obszerniejszej dobrze przemyślanej opowieści, w której zamknąłby swoją trylogię porwałby moje serce bez reszty. Jeśli autor Domu na wyrębach wymyśli wreszcie coś nowego i przestanie mnie zanudzać trylogią to zrobi wielki krok naprzód. I proszę Cię drogi Krzysztofie nie wysuwaj mi tu swoich żałosnych sugestii, o jakimś zmasowanym ataku, trzeba z podniesionym czołem przyjąć te opnie, które mogą się nie podobać. Trzymam kciuki za Stefana Dardę jeśli będzie tylko Stefanem Dardą a nie Stephenem i nie produkował tasiemców. Wtedy z przyjemnością sięgnę po kolejne jego dzieła. Pozdrawiam, Marlena.
OdpowiedzUsuńMarleno, chciałam zwrócić uwagę na fakt, że jednak sama przyznajesz, że przeczytałaś ksiązki Stefana Dardy. To chyba o czymś świadczy? Bo skoro nie podoba mi się jedna pozycja danego autora, to nie sięgam po drugą, a już na pewno nie po trzecią. Czyli jednak coś było w tych książkach, coś pozytywnego, co sprawiło, że przeczytałaś kolejne.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie - pisarz, który nie wywołuje żadnych emocji u czytelników, to pisarz przegrany. Ten, o którym mowa, najwyraźniej wywołuje :)
Przykro czytać te komentarze. Skąd tyle agresji i frustracji, Marleno? Kompletnie tego nie rozumiem. Po co publicznie obezceniać autora za to, że w oparciu o własne doświadczenie wyraził swoje zdanie? Nie zgadzasz się, dobra - wyraź to, uzasadnij, ale w granicach wzajemnego szacunku. W końcu rozmawiamy tu o szeroko rozumianej kulturze. Tymczasem Twoje komentarze to jest zwyczajny atak. Podobnie z książkami autora - nie podobają Ci się, nie czytaj! Nie musisz. Podobają się tysiącom innych czytelników. Normalna sprawa. Zachowajmy jednak umiar w wypowiedziach...
OdpowiedzUsuńCo do wypowiedzi Piotra Olszówki na temat Norwida - zrozumiałam ją dokładnie tak jak mój przedmówca Krzysztof Maciejewski. Więc chyba szkoda rozwijać tematu.
Z poważaniem
Anna Klejzerowicz
Marleno - tylko jedna rzecz - wiesz, ilu już "polskich Stephenów Kingów" obwołały media??? Czy jakikolwiek świadomy czytelnik traktuje poważnie te etykiety marketingowe? Daj spokój. Co do oceny Stefana podtrzymam swoje zdanie - nie oceniasz jego twórczości, tylko jego osobę. A na ocenę Czarnego Wygonu chyba warto zaczekać po poznaniu całości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Agalillo, słuszna uwaga, Darda wywołał u mnie pozytywne emocje pierwszą książką, z tego powodu sięgnęłam po drugą, która nijak na mnie podziałała, sięgnęłam po trzecią mając nadzieję na większe emocje, dlatego, iż twierdzono, że to kontynuacja, więc "Słoneczna dolina" jest tylko wstępem, ale zawiodłam się na obu czyli drugiej i trzeciej, bo nie wywołały na mnie pozytywnych emocji, żadnych zresztą, no poza negatywnymi, stąd nie bardzo mam ochotę na trzecią część tego tasiemca, a nie lubię tasiemców. I o tym pisze, mam takie prawo, nikomu nie ubliżam.
OdpowiedzUsuńAnno, gdzie ty widzisz u mnie agresję? Ja wyrażam swoje zdanie i robię to w sposób wyraźny i mając pełny szacunek do każdego, włącznie z panem Dardą. O co ci chodzi więc? O jakim umiarze piszesz? Co mam zachowywać? Kupiłam książkę za swoje pieniądze, przeczytałam, więc wyrażam swoją opinie jak najbardziej kulturalnie, nie szukaj więc nie potrzebnych rzeczy w moich komentarzach, bo nie ma w nich tego co sugerujesz. Droga Anno, Twój komentarz brzmi bardziej zaczepnie, prowokująco niż chęć podyskutowania na poziomie, jakim byś chciała.- Marlena
Krzysztofie, nie mogę oceniać osoby autora Czarnego wygonu, bo nie znam go.Przeczytaj uważnie o czym napisałam. Stefan Darda, jako człowiek wydaje się być miłą osobą, kiedy czyta się jego jakieś komentarze, czy ogląda wywiady, zresztą ludzie takie odnoszą wrażenie po spotkaniach autorskich. Wszak Pan Darda zbyt nierozważnie wypowiada się w swoich wywiadach i nie ma do tego dystansu, to wszystko. Marlena
OdpowiedzUsuńAbsolutnie zgadzam się z Krzysztofem Maciejewskim - Piotr Olszówka powiedział, że... (czytaj tłumaczenie Krzysztofa, jeśli Piotr nie napisał po polsku). Książek Stefana Dardy nie znam, bo nie czytuję fantastyki, ale zgadzam się z Agalillą - jeśli jakaś książka mi się nie podoba, nie tylko nie sięgam po następne powieści tego autora, ale nawet nie kończę tej, która mnie znudziła. Zresztą, jak świat światem - każdy ma prawo do swojego zdania. Tylko po co tak agresywnie? Wesołych Świąt wszystkim.
OdpowiedzUsuńAnna Klejzerowicz:
OdpowiedzUsuńA wracając jeszcze do self-publishingu to ja się ze Stefanem zgadzam. Wydawnictwa self-publishing generalnie psują rynek. I są synonimem kiepskiej jakości. I nie chodzi mi o samą ideę self-publishingu, ale raczej o obecną polską praktykę.
Przekonana też jestem, że nikt tu nie chce dokopać autorom self-publishing, tylko - właśnie z koleżeńskiej sympatii - przestrzec debiutantów i dobrze im doradzić. Zawsze lepiej jest spojrzeć prawdzie w oczy i nie spalić swojego debiutu. A dbałość o standardy rynkowe opłaci się nam wszystkim w ostatecznym rozrachunku.
Oj Marleno, tak łatwo ze mną nie pójdzie. Oceniasz osobę Stefana, a właściwie - podważasz jego kompetencje do wypowiadania się publicznie ze względu na marny (Twoim zdaniem) dorobek. To jest argumentacja ad personam i nie zmienisz tego gładkimi słówkami. I widzę u Stefana Dardy więcej dystansu do swojej osoby, niż u Ciebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Życzę wszystkim Wesołych Świąt i lepszego 2012 roku, a autorowi Domu na wyrębach sukcesywnej pracy. Oby "Bisy" okazały się co najmniej takie jak powyżej wymieniony tytuł. Z poważaniem, Marlena
OdpowiedzUsuńP.S. Anno, Krzysztofie, do tego próbuję nawiązać co Anno zauważyłaś, tylko szkoda, że zaraz na samym początku powyższego wywiadu pan Darda oraz pan Piotr o tym nie napominają tylko najwyraźniej przekreślają tych wszystkich, którzy publikują inaczej niż zostali oni opublikowani. Krzysztofie nie bądź tak upartym i nie wmawiaj mi, że oceniam osobę autora, nie podważam jego kompetencji, jedynie chcę zauważyć, iż autor z jakąś nieuzasadnioną pewnością dla siebie stwierdza, iż partycypowanie w publikacji swojego dzieła jest domeną gorszej nacji autorów. Pozdrawiam, Marlena.
OdpowiedzUsuńAnna Klejzerowicz:
OdpowiedzUsuńMarleno, wszystko zależy, jak chcesz coś rozumieć. Moim zdaniem oni nie wyrażali swojego osobistego stosunku do tematu, tylko stwierdzili fakt. Takie są realia. I ja tak samo odradzam dopłacanie do własnej pracy. Doradzam natomiast cierpliwość. Jeśli tekst jest coś warty - znajdzie wydawcę, nawet jeśli trzeba trochę poczekać. "Trochę" - to często całe lata. Ale mimo wszystko warto.
No chyba, że rynek się całkowicie przewartościuje... ale to raczej nie w najbliższej dziesięciolatce ;-)
Marleno, tak czytam Twoje wypowiedzi i zastanawiam się, dlaczego odmawiasz Stefanowi Derdzie prawa do własnego zdania i prawa do wyrażania go? Bo on wyraził swój pogląd, który Tobie, mnie, komuś tam innemu może się nie podobać. Masz prawo się nie zgadzać. Podobnie jak on ma prawo myśleć tak, jak powiedział.
OdpowiedzUsuńCo do Norwida, to rozpętała się wojna, że hej, a wszystko przez studentkę polonistyki, która nie umie czytać ze zrozumieniem. Cóż...
Pozostaje zapytać, czym jest talent i kto ma prawo stwierdzić, że dany autor go ma bądź nie? Oceni nas historia literatury. Oceniła Norwida i każdemu życzę takich wyników. No, chociaż punkt widzenia zależy od punktu patrzenia, uczniowie geniuszu literackiego nie lubią, bo muszą poznawać teksty, chociaż może wcale nie chcą :)
Dystansu życzę i pokory w wyrażaniu własnych poglądów i ocenianiu poglądów innych ludzi.
Może masz Anno racje, nie znam się na tym, jednak coś takiego istnieje, ludzie to stosują i czasem dobrze wychodzą na tym, przyznaj Anno, że nie dla wszystkich jest miejsce na rynku wydawniczym, a gdyby nie możliwość zaistnienia swoimi siłami, to być może nie znalibyśmy kogoś takiego jak np. Dickens. A skoro coś innego istnieje dla ludzi, to również jest to dla nich i trzeba to szanować. -Marlena.
OdpowiedzUsuńMyślę, że na zakończenie tej dyskusji najlepszym komentarzem jest komentarz Elwiry, zresztą bardzo wymowny, więc ja zrozumiałam jego przesłanie i myślę, że inni też, pozostaje mi tylko Wam życzyć spokojnej Wigilii. -Marlena
OdpowiedzUsuńZgadzam się ze Stefanem, gdy mówi, że sukcesem jest dopiero wydawanie w normalnym wydawniczym trybie, anie żaden self publishing. I z jego strony to nie jest żaden atak na tak publikujących autorów, a już na pewno nie brak szacunku do autorów na to idących. To raczej autor na to idący nie szanuje swojej pracy, włożonej w napisanie powieści. Nie wierzy w to, że jest ona na tyle dobra, że mogła by iść normalnym torem wydawniczym lub nie może zaakceptować tego, że skoro dwudzieste normalne wydawnictwo odrzuciło jego twórczość, to najprawdopodobniej jest ona jeszcze za słaba. Aktor jest od pisania, od inwestowania w pisanie swojego czasu i talentu, a nie od płacenia, żeby łaskawie ktoś go wydał, a potem zostawił samemu sobie. Bo przecież nie ma co liczyć na to, że wydawnictwa POD będą kogoś promować. One nie są od tego, one są od zdzierania kasy z pisarzy mających parcie na szkło.Tomek
OdpowiedzUsuńNo i wreszcie Tomek jednoznacznie napisał prawdę :) Niestety, lepiej spojrzeć jej w oczy niż niepotrzebnie się łudzić.
OdpowiedzUsuńAnna
Studentka polonistyki podsunęła mi pewną myśl: mógłbym łatwo kpić sobie z kogoś, kto przyznaje się do problemów z czytaniem Norwida - ale byłoby to nie uczciwe. Bo ja w odróżnieniu od Niej polonistykę już skończyłem, a gdybym miał problem z czytaniem Norwida, to zakończyłbym te studia na egzaminie z romantyzmu.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Ona - nie przepadałem wtedy za czwartym wieszczem, chociaż mnie "nie bolał przy czytaniu". Zasmakowałem w nim później.
Sekret łatwego Norwida polega na motywacji: czytany z listy lektur i na egzamin jest okropny. Czytany dla własnej przyjemności i dla znalezienia własnych odpowiedzi - staje się pasjonującą i satysfakcjonującą przygodą.
Wszystkim czytającym życzę własnie tego - żeby w swoich książkach szukali i znaleźli przygodę a nie przykry obowiązek.
Co do wypowiedzi Marleny - ani ja ani p. Stefan nie przekreślamy nikogo. Nie wywyższamy się też - po prostu wypowiadamy z perspektywy własnego doświadczenia (jakiegoś - większego niż u człowieka, który nic nie wydał, mniejszego niż u człowieka, który wydał kilkadziesiąt książek). A doświadczenie pokazuje nam, że autor publikujący jako self-publisher czy za własne pieniądze jest postrzegany na rynku wydawniczym jako gorszy od tych, w których zainwestował wydawca. Tak od niepamiętnych czasów patrzą inni wydawcy, redaktorzy, recenzenci, często też czytelnicy.
Autorzy prawie nigdy, bo wiedzą, czym jest pisanie.
Niestety oprócz pisania na świecie istnieje marketing i ma swoje skomplikowane zasady. Jedną z nich jest to, że błąd popełniony na początku szkodzi bardziej.
Self-publishing kryje wiele niebezpieczeństw, których trudniej uniknąć debiutantom - taki jest sens mojej opinii na ten temat.
Ja nie uważam, żeby o wartości książki można było coś powiedzieć przed jej przeczytaniem - ale nagminnie spotykam się z takimi sądami. Dlatego próbuję uprzedzić kolegów po piórze, którzy mają jeszcze mniej doświadczenia niż ja, że "tu i tu" zetkną się z pewnym kłopotem. Nie sądzę, żebym w ten sposób robił coś złego...
noworoczny Piotr Olszówka
Jak to jest, że jedni bronią wolności wypowiedzi jednego a drugiemu jej zabraniają? Wszyscy najezdżają na wolną wypowiedź Marleny ,a Klejzerowicz to nawet z kłocimi pazurami wystartowała, że tyż ni mosz kobito klasy, aby normalnie po inteligentnemu, a nie z agresją pogadać. A pan panie Olszówka możesz pan pisać te swoje mondrosci, czytałem pańskie "dzieła" i wydaje mi się ,ze nie wszyscy w tym kraju powinni zostawać wydawani. Każdy ma swój punkt widzenia, łod punktu siedzenia no nie? A Marlena mo racje jak pan panie Darda dalej bedziesz tak mintolił to przestaną pana czytać, o ,wydaje mi się, że Bisy chyba dlatego tak zwlekają bo wszyscy się zastanawiając co poprawić wywalic by nie zabrzmiało znów tym jałowym klimacikiem dwóch łostatnich ksiażek.Hej! Kazek Gryzidupa
OdpowiedzUsuńMałemu Kaziowi (którego znam :-)) ku nauce - aby nadal nie tracił ducha i robił to, co potrafi...
OdpowiedzUsuńAndrzej Waligórski:
Bajeczki Babci Pimpusiowej
Słowik prześliczne pienia wywodził na żerdzi
a obok usiadł śmierdziel, wypiął się... i śmierdzi.
- Przestań! - prosił go słowik - bo mnie tu szlag trafi!
- Trudno - odrzekł śmierdziel - każdy robi co potrafi.
Oj przestańcie się już przedrzeźniać. Dorośli ludzie, a bawią się jak dzieci.
OdpowiedzUsuńPanie Piotrze,
OdpowiedzUsuńzakończmy wreszcie ten nieszczęsny temat ucinając mu łeb i niech Pan wyjaśni małemu Kaziowi, Pańskie rozumienie rynku wydawniczego, wyjaśniając istotę zjawiska gorszej klasy pisarzy.
Z wywiadu, jaki Pan udzielił ze Stefanem Dardą wnioskuję, że jest Pan raczej inteligentną osobą nie ma się co oszukiwać i rozumie mechanizm działania wydawania dzieł pisarzy drogą tradycyjną jak zresztą obaj to Panowie rozumiecie dając temu wyraz w udzielonym wywiadzie.
Weźmy teoretyczny przykład;
do dużego wydawnictwa X trafia rocznie załóżmy 1000 tekstów w formie maszynopisów, elektronicznych plików... 500 z nich okazuje się w miarę dobrych i mających zadatek na debiut, niestety jak każde nawet największe wydawnictwo w Polsce -wydawnictwo X ma ograniczony budżet, z 500 wybiera tylko znikomą ilość, na którą stać wydawnictwo i załóżmy jest to inwestycja na pięć debiutanckich książek na dany rok.
495 pozostałych względnie nadających się teksów do publikacji nie ma szans z przyczyn jak wyżej finansowych. Cóż więc? Kandydaci na przyszłych debiutantów są zmuszeni słać swoje teksty plus oczywiście ta reszta 500 do innych wydawnictw, które trzeba pamiętać funkcjonują podobnie jak wydawnictwo X.
Więc z czystego "braku laku" większość tekstów nie mająca tyle szczęścia co powyższe szczęśliwe 5 (w tym powiedzmy pański tekst i Pana Dardy), są skazane na inny sposób ujrzenia światła publikacji.
Z powyższego rozumowania wynika, że wcale te 5 szczęśliwych tekstów nie różni się od tych 495, a nawet może i od tego całego 1000? Sam Pan widzi, Panie Piotrze co tłumaczy zaistnienie na rynku wydawniczym tekstów Pana i Pana Dardy, plus intensywna i droga reklama =się nowe zjawisko wydawnicze w Polsce, czy jest sens w takim razie pisać o tych pięciu szczęśliwych tekstach jak i tej reszcie pozostałych jak Panowie ujmują w wywiadzie, a Pan w tym przedostatnim swoim komentarzu? Czy nie oznacza to, Panie Piotrze, że owe szczęśliwe, ale nieszczególne teksty zaistniały tak naprawdę nie tyle co ze szczęśliwego trafu, ale bardziej z "braku laku?". Niczym szczególnym nie świeci ta piątka tekstów od tej pozostałej reszty poza faktem, że zaistniały, jak zaistniałby każdy inny. I jestem pewien, że rzesza tych wszystkich ludzi, którzy próbują zaistnieć zgodzi się ze mną, że nie są jakimiś kalekami, tylko dlatego, że rzeczywistość jest rzeczywistością i żadne wydawnictwo nie ma budżetu, aby wydać te 495 tekstów jak wydaje te pięć.
pozdr.
Cóż, to punkt widzenia, któremu nie sposób odmówić słuszności, podparty pewnymi doświadczeniai z życia. Ale doświadczenie pokazuje też, że na self-publisherów bardzo wielu ludzi patrzy z góry.
UsuńJa - nie. I żaden pisarz przy zdrowych zmysłach też nie patrzy z góry na kogoś, kto swoją książkę wydał za własne pieniądze.
Ale jest bardzo wielu ludzi w Polsce, takich jak wspomniany Mały Kazio kilka komentarzy wyżej, którzy nie potrafią czytać ze zrozumieniem a książkę oceniają przed przeczytaniem za to z maksimum złej woli i minimum zrozumienia.
Skoro ktoś pyta mnie o rady dla debiutantów, to jedna z najważniejszych rad, jakie mi przychodzą do głowy to ta, żeby przygotowali się na spotkanie z setką Małych Kaziów.
Formą takiego przygotowania, które ułatwia start, jest walka o wydanie w sposób jak najbardziej prestiżowy.
Nie wiem, jak mam to powiedzieć, żeby zostało odebrane zgodnie z moją intencją...
Przy wyborze książek do wydania faktycznie decyduje budźet i czasami przypadek. Ale przede wszystkim - redaktor mający spore doświadczenie praktyczne na tym niewielkim kawałku rynku, na jakim działa.
Nie oszukujmy się - redaktor wypuszczający na rynek piećdziesiątą książkę ma większe doświadczenie w tej dziedzinie niż autor, więc o tyle mniejsza jest szansa na to, że zrobi to przypadkowo. Nie musimy mu ufać bezgranicznie - w końcu możemy odkryć całkiem nowy obszar rynku, nie spenetrowany dotąd przez wydawców. Tak było z Pratchetem, z Rowlings, z wampirami...
Każdy może próbować. Ale powinien zdawać sobie sprawę z ryzyka.
Ja i Stefan Darda po prostu próbujemy uprzedzić o istniejącym ryzyku... a nie puszyć się z dumy, że nam wyszło.
Ciekawie to brzmi. Rzeczywiście Obaj panowie w swoim wywiadzie w niektorych miejscach nadymają zbytnio swoje osiągnięcia chcąc skopać tyłki wszystkim self-publischerom, ciekawe, ze tylko nieliczni stają po stronie tych ludzi, którzy próbują wziąć swój los we własne ręce. Ja nie widzę niczego gorszego w takiej formy publikacji, należy liczyć się ze wszystkimi ludźmi bo nie jest ich garstka a ci co wygrywają los na loterii czasem przegrywają wszystko -pozdrawiam Andrzej Rogalski
OdpowiedzUsuńPanie Andrzeju, Pan mówi tak, jakby istniał wolny rynek, na którym każdy wybiera książkę kierując się wyłącznie własnym gustem i jej jakością. Ale tak nie jest.
UsuńO sprzedaży książki decyduje chociażby jej miejsce na półkach w Empiku czy księgarni, reklama i wiele innych rzeczy.
Self-publisher pozbawiony jest reklamy (chyba, że go na nią stać), wsparcia marketingowego, doświadczeń redaktorskich... czy Pan uważa, że to nie wpłynie na jego szanse na sukces?
Ja tak nie uważam. Dlatego uprzedzam tych, którzy myślą o wydaniu swojej książki za własne pieniądze, że to ryzykowna i trudniejsza ścieżka.
Łatwiej jest przekonać wydawcę do zainwestowania niż klientów do kupienia nieznanego autora.
Ten wywiad niesie znamiona bufonerii i jakiegos zamachu na publikujacych inaczej, a grupowy atak na Marlene zdaje sie byc atakien na wolnosc wypowiedzi w internecie. kazdy ma do niej prawo, a granic przekroczenia dobrego smaku nie widze. kazdy pisze jak czuje. Forumowicze troche dystansu do samego siebie -self-publisher
OdpowiedzUsuńdyskusja na gryzipiórku to rozhukne koło napędowe nachalnej promocji"naszego" Pana D.
OdpowiedzUsuńTemat stary, ale jary już od przyznanego Zajdla Panu D, co nie każdemu się musi podobać i nie podoba się, bynajmniej wszystkie te okoliczności, ktore wydają się byc conajmniej dziwne. Ale mniejsza o to.
Pan D i Pan O wydają się organizować nagonkę na publikujących w nietradycyjny sposób. Zapominają mocno o wielu rzeczach upubliczniając ten niefortunny wywiad. I słusznie, należy im się postawić bo nie mogą tak bezkarie pluć na ludzi zajmujących się pisaniem, ja proponuję przeczytać ciekawy wywiad przeprowadzony z self-publisherem Panem Aleksandrem Sową, świetnych tekstów -można go znaleźć;
NaCzytniki.pl naczytniki.pl/index.php/wywiad-z-self-publisherem-aleksander-sowa/
można się wiele dowiedzieć na temat wchodzącego nową epoką do Polski nowoczesngo publikowania. Dodam, że posiadamy polską platformę KDP Virtualo oraz inne, Amzon RW2010, Wydaj.pl itp -nie można pominąć takiego faktu, gdzie w obliczu nadchodzącej nowej epoki (ona już nas zastała) elektronicznych tekstów i self-publisheringu tradycyjny sposób publikowania zaczyna stawać się innym, jak kto chce może to rozumieć.
Panowie zapomnieli dodać w wywiadzie, że inny sposób publikowania od tradycyjnego wymaga o wiele cięższej pracy. Na temat tego dlaczego akurat zostali wydani Pan D. i Pan O, powyżej ktoś, kto chyba pracuje w jakimś wydawnitwie jasno to "cyframi" wyłożył. To jest coś takiego proszę Panów.
Panie Piotrze, pisze pan o zjawisku pasożytnictwa, dlaczego Pan nie ujmuje sprawy głebiej? Jest Pan pisarzem, wie Pan, że każdy autor nim opublikuje coś musi poświęcić czas na napisanie książki, czasem trwa to, to z autopsji Pan zna. Gdy zaczynał Pan pisać swoją pierwszą książkę był na sto procent pewien, że zostanie ona wydana? A, gdyby nie została, jak określiłby Pan ten zmarnowany czas na jej napisanie?
Wywiad jest przeprowadzony zgodnie z filozofią rozhukanej nachalnej promocji.
"Jak pisać?" znów pojawia się nawiązywanie do Stephena Kinga. Każdy autor ma coś z Kinga, a King z każdego autora. Ich wszystkich łączy jedno -pisanie.
Gby wszyscy pisarze w Polsce chcieli afiszować się S.Kingiem, gdzie byłby w tym wszystkim "Self" każdego autora?
Nowe rozwiązania Panowie to nowe pomysły i samodzielność w budowaniu własnego -self.
Jak każdy Panowie macie prawo do wolnej wypowidzi w Internecie nikt wam tego nie może zabronić. Nie zabraniajcie też tego innym, nie atakujcie tylko za to, że ktoś wytknie wam błędy. Przynajcie Panowie, że można się mocno zezłościć na wasze subiektywne uwagi, ktore nie powinny się pojawić w tym powyższym wywiadzie. Brakło wam taktu.
Polecam książkę Aleksanra Sowy self-publishera "Umrzeć w deszczu" jak i resztę jego dzieł.
Janusz G.
Panie Januszu... Mniej histerii. Więcej uczciwości w słowach.
UsuńNa kogo ja organizuję nagonkę? Kogo oplułem? Proszę mi pokazać stosowny fragment mojej wypowiedzi albo podpisać się imieniem i nazwiskiem... bo Pan tu wypowiada się w sposób naruszający moje dobre imię, więc wypada wziąć pełną odpowiedzialność za swoje słowa... nie chować się tchórzliwie za inicjałami.
"Bezkarnie pluć" ... Karą za to, że ośmieliłem się wydać książkę jest czytanie takich wypowiedzi - pełnych zawiści i kompleksów.
Rozumiem, że moja "rozhukana nachalna promocja" (nie wiem, co ja promuję?) to negatywny wzór dla taktownego wrzucania linków do swojej ulubionej firmy przez Pana (ta firma świadczy swoje usługi gratis czy też pobiera od debiutantów pieniądze?), co Pana zdaniem nie jest promocją i na pewno nie jest nachalne... Jak również nie jest nachalną promocją lansowanie znajomych pod cudzym wywiadem... Prosze zastanowić się, co Pan robi. Głęboko zastanowić nad sobą... Podłość i kłamstwo nie zaprowadzi Pana zbyt daleko. Nie tędy droga.
A co do nakładu pracy przy self-publishingu - niech Pan sobie wyobrazi, że wiem, ile to jest pracy. Z doświadczenia, bo wiele lat przepracowałem w wydawnictwach i nie tylko.
Wiem też, co to znaczy, jeśli ciężka praca idzie na marne. Dlatego przestrzegam przed ryzykiem ludzi mniej doświadczonych ode mnie, którzy łatwo mogą paść ofiarą cwaniaków. Bardziej doświadczeni już to wiedzą.
Pisze Pan "Gdy zaczynał Pan pisać swoją pierwszą książkę był na sto procent pewien, że zostanie ona wydana?"
Zanim przypuści pan na kogoś atak personalny, żeby ubić jakiś swój promocyjny interesik - niech Pan czegoś chociaż dowie się o tej osobie... będzie równie plugawie ale wiarygodniej.
A co do pytania - ja piszę tylko te historie, co do których jestem pewnien, że zdołam zainteresować nimi wydawcę. Inne pozostają w notatkach, bo wiem z doświadczenia, że pojedyncza osoba nie wypromuje swojej książki na polskim rynku, chyba, że ma na ten cel duże pieniądze. Od tej zasady są oczywiście wyjątki ale bardzo nieliczne.
Pisze Pan: "Nowe rozwiązania Panowie to nowe pomysły i samodzielność w budowaniu własnego -self."
Otóż po prostu Pan kłamie sugerując debiutantom, że "własne self" to to samo co rynkowy sukces. Ludzie publikują po to, żeby być czytanymi a nie po to, żeby płacić za publikację.
Udając obrońcę self-publisherów próbuje Pan namówić ich do płacenia za usługi firmom, dla których wyraźnie Pan pracuje.
Rób Pan se to swoim kosztem a nie oskarżając mnie czy Stefana Dardę.
My obaj mówimy o swoich doświadczeniach. Kto ma inne - nie musi się zgadzać. Kto lubi się złościć - niech się złości - wolno mu. Każdy może przemyślec nasze doświadczenia po swojemu.
Ale weź Pan mnie nie pouczaj o takcie i dobrych obyczajach równocześnie naruszając moje dobre imię dla lansowania swojego małego biznesiku. Mówię "małego", bo jakby był duży, to byś Pan się nie uganiał po blogach patrząc na ilość komentarzy i wciskając swoje reklamy tam, gdzie jest ich najwięcej.
A ja i tak uwielbiam ksiązki Dardy, za to, że sa nietuzinkowe!
UsuńA co do publikacji - czy są współfinansowane, czy też nie - i tak ksiązka znajdzie swoich amatorów, bez wzgledu na to jak zostanie wydana, byleby była dobra.
Ojej... pan Aleksander Sowa napisał m.in. Legendy naszej motoryzacji, no elokwencją tam błyszczy ale treści merytorycznej niewiele, żeby nie powiedzieć prawie wcale. Parę słów rzucone o samochodzie a zaraz po tym, bez związku, np. ucieczka w stronę cycek Doroty Rabczewskiej (Dody), no nie, polecać nie można, ani to motoryzacja ani dobry felieton.
UsuńDarda jest dla mnie ok., czytałem dotychczasowe trzy książki, zobaczymy co pokaże w Bisach. W moim odczuciu właśnie ta pozycja dopiero udowodni, że jest dobrym autorem albo że jego talent był tylko chwilowym błyskiem.
dzięki za ten wywiad bardzo ciekawy!
OdpowiedzUsuń