26 grudnia 2012

O dzienniku, którego nie było

Zdarzyło mi się parę razy w życiu zacząć pisać dziennik. Gdzieś w moim domu rodzinnym leżą pewnie jeszcze stare zeszyty, zapisane do połowy, albo nawet nie. W czasach, gdy byłam nastolatką, było też coś takiego jak „Pamiętnik szalonego małolaty”, czy coś takiego. Był to dziennik w twardej oprawie, swoisty kalendarz, kosztowało to fortunę, a w rzeczywistości spełniało taką samą rolę jak zwykły, szary zeszyt. Teraz, siedząc na łóżku i pisząc dość niewygodnie (bo nie mam o co podeprzeć łokci), postanawiam znowu zacząć pisać dziennik. Może winne samotne święta, a może ten ząb, co mnie właśnie rozbolał (pierun melduje się codziennie o tej porze jak w zegarku). Nigdy dotąd nie starczyło mi tego postanowienia na długo, może dlatego, że już zawsze podświadomie pragnęłam, by ktoś czytał moje wypociny, a w czasach nastoletnich czytała je tylko mama, jak źle schowałam pamiętnik, co miało zwykle opłakane skutki. Wtedy zresztą nie było tak naprawdę o czym pisać, co jednak zmieniło się niedługo po maturze. Kiedy dziś patrzę wstecz na ostatnie dziesięć lat, ogarnia mnie żal, że nie pisałam dziennika. Tyle rzeczy się wydarzyło... Spędziłam prawie dziesięć lat za granicą, a przywiozłam z tej tułaczki ledwie jeden, chudziutki zeszycik zapisków. Lecz nic straconego, bo tułam się dalej, tym razem padło na Kraków, a w tym mieście jest o czym pisać. Więc, Agnieszko, od dziś piszesz dziennik, bo pamięć jest krótka, a ząb boli. I niech to będzie puentą dzisiejszego wpisu.

5 komentarzy:

  1. Większy żal ogarnia człowieka, który pisał wiele lat, a potem spalił w piecu...

    OdpowiedzUsuń
  2. ach.... pamiętam te czasy, gdy samemu pisało się opowiadania. I te czasy gdy pracowałem w sklepie rybnym. Ręce śmierdziały rybami. I ukradziony towar, który lądował w lodówce. Moje mieszkanie śmierdziało rybami 24h na dobę. Spleśniałe śledzie w panierce lądowały ochoczo na moim śmierdzącym talerzu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli - jak wyłuszczał Gombrowicz, nomen omen w swoim "Dzienniku" - zamierzasz siebie stwarzać. Ale będziesz pisała taki dziennik specjalnie przeznaczony do publikacji? Będziesz go ogłaszać tutaj? Czy może jednak ku pamięci potomnych? Ale wiesz, jakąkolwiek formę obierzesz, to i tak nigdy nie będzie czysty opis, lecz kreowanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mówiąc, że chcę pisać dziennik, nie mam na myśli spisywanie suchych faktów z mojego życia - no niestety moje życie nie jest aż tak ciekawe :)
    Mam raczej na myśli spisywanie przemyśleń i spostrzeżeń i pewnie tak jak piszesz, jest to jakieś kreowanie siebie. Nie widzę w tym jednak nic złego - jestem "zrośnięta" ze słowem pisanym, a ono jest wrośnięte we mnie. tak czy inaczej, to na pewno nie będzie typowy pamiętnik zapisywany codziennie, dla potomnych, bo takie spisywanie faktów ma moim zdaniem mały sens.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ! Ja jestem jak najdalszy od twierdzenia, że kreacja jest czymś złym. To fantastyczna rzecz. To zmaganie się twórcy z samym sobą, stwarzanie siebie, a zarazem ukonkretnianie tego, co bez słów kołatałoby w nieoznaczoności jak chmura cząsteczek. Dziennik to świadectwo walki artysty ze światem. I w tym wypadku kreacja i szczerość w ogóle się nie wykluczają - przeciwnie, wzajemnie się ewokują. Doświadczam tego bardzo silnie, odkąd sam prowadzę dziennik.

      I tu jedna ważna rzecz, gdybyś jednak pisała do publikacji. Na nikim się nie wzoruj. Ja odkurzam teraz Gombrowicza dla moralnej podbudowy i podtrzymania się w decyzji, ale od razu nakazałem sobie uniezależnienie od jego ścieżek. To ma być wyzwolenie indywidualnego głosu.

      Choć nie powiem, dobre wzorce nie są złe. I warto z nich czerpać. Choćby dlatego, żeby nauczyć się wyciągać najsmaczniejszy szpik z potoku zdarzeń i myśli.

      Usuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!