3 lutego 2012
Do celu - Ewa Bauer
Przystanek pod Teatrem. Wsiadam do tramwaju linii 130 i jak zwykle kieruję się do miejsc położonych na samym końcu. O tej porze ruch jest niewielki. Kilka metrów przede mną siedzi para nastolatków, tuż obok - po drugiej stronie - mężczyzna w wieku około czterdziestki, dalej jakaś staruszka z siatkami. Jest cicho, kameralnie. Nastolatkowie słuchają muzyki z mp3, zamknęli się we własnym świecie. Mężczyzna opiera głowę o szybę i drzemie, pewnie wczoraj pobalował, albo pracował na nockę. Nie wygląda źle, jest schludnie ubrany i czysty. Staruszka mruczy coś pod nosem, ale nie interesuje mnie to, zanurzam się w lekturze książki, którą wzięłam ze sobą.
Na kolejnych przystankach wsiadają ludzie, głównie studenci, jak ja jadący na uczelnię. W pewnym momencie robi się tłoczno, zaczyna brakować miejsc siedzących, słychać gwar rozmów i pokrzykiwania dzieci. Nie mogę się skupić na czytaniu. Postanawiam poobserwować współpasażerów. Nastolatkowie, z którymi jechałam od początku gdzieś po drodze wysiedli, staruszki nie sposób zobaczyć, bo jej miejsce zasłania tłum, za to około czterdziestoletni mężczyzna jest doskonale widoczny. Nadal smacznie śpi, musi być bardzo zmęczony, skoro taki hałas go nie budzi.
Na następnym postoju spotkała nas niespodzianka. Pojawiło się dwóch panów, którzy poprosili kierowcę o blokadę kasowników, a sami rozpoczęli kontrolę biletów, sprawnie przebijając się przez tłum.
- Bilecik do kontroli! - kiedy dotarli do mnie, leniwie wyciągnęłam kartę miejską, na widok której czytnik kontrolera wesoło zadźwięczał. Niektórzy z pasażerów legitymowali się takimi kartami jak ja, inni biletami, a jeszcze inni pokazywali legitymacje uprawniające do darmowych przejazdów. Młody chłopak kontrolujący tramwaj podszedł także do śpiącego pasażera.
- Proszę o okazanie biletu - grzecznie poprosił mężczyznę, jednak ten ani myślał, by zaszczycić kontrolera choćby spojrzeniem, nie odwrócił nawet głowy od szyby. Chłopak poprosił o bilet głosem o ton wyższym, a stojąca nieopodal kobieta skomentowała wydarzenie:
- Panie, on pewnie pijany jak bela. Jak wsiadłam, to już chrapał. Nawet kobiecie miejsca nie ustąpi – prychnęła. – Chamstwo takie się szerzy, że szkoda gadać.
Wówczas chłopak z identyfikatorem stracił cierpliwość i potrząsnął mężczyzną. Gdy i ten w tym momencie nie zareagował, przejechał identyfikatorem wokół kieszeni śpiącego. Ku uciesze tłumu, dla którego scena ta była pożądaną rozrywką w dłużącej się podróży, kieszeń mężczyzny radośnie zadźwięczała. Kontroler miał już się obrócić i odejść, kiedy tramwaj szarpnął, a śpiący mężczyzna, poddany prawom fizyki, runął wprost na swojego wcześniejszego prześladowcę. Spał nadal, choć w objęciach młodego, aczkolwiek dosyć muskularnego kontrolera biletów.
Widowisko robiło się coraz ciekawsze. Kilku pasażerów zaczęło cucić śpiącego, aż w końcu jeden z nich rozejrzał się niepewnie i oświadczył:
- Ten facet nie żyje. Nie wyczuwam tętna.
- Idę poinformować motorniczego – oznajmił młody kontroler. – Czy ktoś może zadzwonić po policję i karetkę?
- No co pan? Po co mu lekarz? – głos jako pierwszy zabrał milczący dotąd mężczyzna w garniturze. – Jak przyjadą, to postój będzie, przesłuchiwać zaczną, a ja się śpieszę do pracy. Auto mi się popsuło, normalnie bym nie wsiadł do tramwaju – tłumaczył współpasażerom, jakby wstydził się znajdować w takim towarzystwie.
- Dobrze gada. Nie dzwonić. Każdy się gdzieś śpieszy, ja muszę obiad zawieźć jednej starszej pani.
- A ja mam egzamin – gdzieś z tyłu dało się usłyszeć cieniutki głosik. Cóż, dla mnie również postój nie byłby wskazany, bo choć czekał mnie tylko wykład, ciężko byłoby mi wytłumaczyć spóźnienie.
- No ale… jak to tak? – kontroler wrócił z kierowcą. – Musimy coś z nim zrobić.
- Nie mogę jeździć po mieście z trupem. Ludzie oszaleli. Dzwonimy po policję.
- Momencik, dwa przystanki dalej jest szpital i chyba nawet ostry dyżur. Tramwaj ma swoje tory, jedzie bez kłopotu, będziemy tam za 5 minut. A karetka, policja? Zanim tu dotrą, minie godzina. Patrz Pan, jakie korki! – Mężczyzna w garniturze wpadł na dobry pomysł. – Zawieziemy go do szpitala, podrzucimy i pojedziemy dalej. Pasuje?
Tłum poparł biznesmena jednogłośnie. Wokół słychać było gwar rozmów, ludzie wymieniali się uwagami, przerzucali informacjami kto gdzie jedzie i jak bardzo się śpieszy. Kierowca, aczkolwiek niepewny decyzji, wrócił do szoferki i ruszył w dalszą drogę.
Spojrzałam na zegarek, minęło już trzydzieści pięć minut, od kiedy wsiadłam do tramwaju. Mężczyzna wyglądał wtedy jakby spał. Pewnie już nie żył. Czy dwa przystanki więcej zrobią mu różnicę? Wątpiłam w to. Byłam natomiast pewna, że jeśli spóźnię się na wykład, mogę nie dostać zaliczenia.
Jechaliśmy, jak gdyby nigdy nic. Nasz denat spokojnie leżał na dwóch siedzeniach, podpierany nogą przez starszą kobietę, która miała wątpliwą przyjemność spędzić koło niego sporą część podróży. Kiedy zbliżaliśmy się do właściwego przystanku, pojawiła się dyskusja na temat tego, kto zaniesie trupa do szpitala.
- Te, kanar, pan żeś go wykrył, to go pan teraz zaniesiesz na tych swoich muskułach. Pan jużeś w pracy, a my dopiero się śpieszymy.
Tramwaj zatrzymał się. Kilku mężczyzn wyniosło martwego człowieka na ulicę i wepchnęło w ramiona bliskiego już płaczu kontrolera. Stał bezradnie podtrzymując wiotkie ciało, zrozpaczony, że to jemu przypadła niewdzięczna rola. Tymczasem drzwi tramwaju zamknęły się automatycznie, a pojazd powoli ruszył przed siebie. Przez szybę obserwowałam chłopaka, który zdawał się tkwić na ulicy przyrośnięty do ziemi, przybity nie tyle ciężarem ciała, co własnych emocji. Straciłam go z oczu. To już był jego problem. My, zwyczajni pasażerowie spokojnie kontynuowaliśmy podróż, by dotrzeć do zamierzonego celu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!