28 września 2013

Słowo na pe - Anna Rybkowska




 Wracała szybko do domu, wiedząc, że jeszcze nie ma nic na obiad a Adrian przyjdzie z zajęć o czwartej i na pewno będzie głodny. Nie zabrał żadnych pieniędzy, żeby kupić coś w studenckim bufecie. Wiele razy miała wyrzuty sumienia, że tak nieregularnie się odżywia.  Dodatkowe prace zatrzymywały ją po godzinach a on jadł wówczas tylko kanapki i nic ciepłego. Przez cały dzień! Wieczorami spotykał się z dziewczyną i na porządną kolację też nie miał nigdy czasu. Szczupły i dosyć drobny, ubrany w sztruksy i za duży sweter gnał gdzieś stale a ona się zamartwiała. Czekała, czasem do późna w nocy, czytając książkę i co chwila spoglądając na zegarek. Zastanawiała się wówczas, czy jej małżeństwo można było uratować. Chłopakowi potrzebny był ojciec, nieraz to widziała, że wolał iść z jej bratem na lodowisko czy rolki, bo z matką było mu głupio. Że taki- maminsynek. Starała się jak mogła, by mu niczego nie brakowało, bo Karol po rozwodzie wyjechał z kraju i przez kilka lat nie dawał znaku życia. Los syna przestał go obchodzić. Nie płacił alimentów. Zgłosił się po latach, z dalekiego kraju. Urządzony, z młodą żoną i bliźniaczkami. Adrian był odchowanym, ukształtowanym, wrażliwym chłopakiem, po maturze. Właśnie zdawał na studia. Ojciec imponował mu opowiadaniem o interesach i rozległych kontaktach. Bała się, że pewnego dnia zechce skorzystać z zaproszenia i po prostu wyjedzie. Wyjedzie. A ona? Zostanie całkiem sama, bo jedynak był jej całym światem. Jemu podporządkowała swoje życie, chciała by się uczył i zdobywał po kawałku świat. Liczyła, że kiedyś i ona ogrzeje się, już na starość, przy jego blasku. Był taki zdolny! Malował od dziecka, interesował się technikami fotograficznymi, eksperymentował, a jego studenckie poczynania w dziedzinie collage kilkakrotnie doczekały się wystaw i dobrych recenzji. Działał prężnie w środowisku studenckim, wyżywał się na różnych spotkaniach i opowiadał ze swadą o swoich projektach. Tak bardzo chciała wniknąć w jego świat. Ale z czasem miał przed nią coraz więcej tajemnic. Niedopowiedzeń, o które nie pytała, z obawy, że uzna ją za wścibską. W końcu był dorosły. Pracował. Działał na portalach internetowych, świetnie radził sobie z programami graficznymi i z czasem dostawał coraz lepsze zlecenia. Znikał na wiele godzin, wyjeżdżał w weekendy, stale w biegu, stale z planami „na wczoraj”.
Dziewczyny zdawały się go nie interesować; miał grono koleżanek i kolegów, umawiali się na piwo do pubu ale nie budował trwałych relacji, żartując, że najlepszą kobietą jego życia jest ona. Cieszyło ją to, bo wiedziała, że na związek ma czas i powinien dbać o studia i te swoje pasje, które tak bardzo kochał. Kiedy wyjeżdżał na dłużej to zawsze  w dużym gronie. Znała tych chłopaków, lubiła. Adrian nie mógł znajdować ludzi złych czy pokrętnych, cenił szczerość i był spontaniczny. A ona wierzyła, że przyjdzie czas na założenie rodziny i bawienie przez nią ukochanych wnucząt. Nie była jeszcze zmęczona życiem. Syn dawał jej iskrę nadziei… Po rozpadzie małżeństwa nie znalazła sobie nowego partnera. Kilka razy umawiała się z kimś. Była atrakcyjną kobietą, miała gust i potrafiła za niewielkie pieniądze wyczarować dla siebie efektowną kreację, ale ilekroć gdzieś się wybierała, myślała o Adrianie. Że siedzi z babcią i za nią tęskni. Wypełniała ją obawa, że on nigdy nie zaakceptuje nowego mężczyzny w jej życiu. Instynktownie bała się w cokolwiek angażować, bo wydawało jej się, że syn dostatecznie przeżył jej rozstanie z Karolem. Z czasem coraz rzadziej gdzieś bywała. Koledzy z pracy uznali ją za niedostępną i pryncypialną, przestali gdziekolwiek zapraszać. Było tyle innych, chętnych i znacznie mniej skomplikowanych!
Magda nie żałowała poświęcenia, lat ofiarowanych tylko synowi. Była z niego taka dumna! Wypełniał jej życie, nawet teraz, gdy zaskakująco szybko wydoroślał i zaczął się od niej oddalać. Naturalna kolej rzeczy. Nie nalegała, kiedy o czymś wolał milczeć. Uważała, że należy mu się szacunek i zaufanie, starała się być dyskretna. Wyrozumiała. Ufna.
Biegła szybko po schodach z siatkami wypełnionymi codziennością. Chleb, mleko, warzywa i owoce. Wędlina i ser. Dwie kostki masła. Dbała, by nie jadał z margaryną, z tymi podejrzanymi substytutami, o których dobrze wyrażali się tylko dietetycy,  w reklamach za duże pieniądze. Miała pomysł na sałatkę owocową, chciała zdążyć nim wróci wieczorem. Żeby na niego już czekała. Lubiła jego okrzyki entuzjazmu na widok ulubionych przysmaków. Czasem niewielkim kosztem i ofiarnym staraniem gotowa była zyskać to co dla niej było najcenniejsze. Błysk uznania i radość jedynaka. Jeszcze pod drzwiami nerwowe poszukiwanie kluczy, które zawsze diabeł nakrywał ogonem. Moda na duże torebki była zmorą, której obowiązkowo podporządkowała się większość kobiet. Bronowała palcami pośród używanych chusteczek higienicznych, zużytych biletów i kosmetyków. Pospiech nie był dobrym doradcą, zwykle trwało to dłużej, im więcej się denerwowała. Jeszcze tylko zgrzyt klucza w zamku. Na korytarzu zrzuciła niewygodne buty na wysokim obcasie. Przelotnie spojrzała  na siebie w lustrze, idąc do łazienki. Starannie uczesana brunetka, z delikatnym makijażem. Szal wokół szyi. Wiotka, wciąż sprężysta sylwetka. Nim pójdzie do kuchni, otworzy okna, żeby dobrze przewietrzyć. Z takim zamiarem wparowała do pokoju syna. Zbyt późno spostrzegła, że nie jest sam. Półnagi , w namiętnym uścisku. Dwa splecione ciała. Miała wydukać słowo przepraszam, kiedy marszcząc brew zauważyła, że na kanapie, bokiem do drzwi, siedzą…  dwaj mężczyźni. Zszokowana uciekła na korytarz.

- Mamo! Poczekaj!
Na oślep ubrała buty i płaszcz. Zbiegła po schodach, trząsnąwszy drzwiami. Biegła, potrącając przechodniów na ulicy. Na rogu, pod jakimś zupełnie obcym domem upadła. Dziura w pończosze. To nic. Nie szkodzi. Wciąż nie mogła się zatrzymać, ocierała łzy, włosy opadły jej na oczy, wiatr rozgarniał poły płaszcza. Ludzie oglądali się za nią, jakby była szalona.
- Proszę pani…
Uciec, jak najdalej, od tego, co zobaczyła. Co, nieznacznie później, pojęła. Uciec, ale dokąd?!  Przed siebie, nieważne. W końcu wbiegła do jakiejś małej, zapyziałej kawiarenki. Siedziały w niej pochylone ku sobie, zakochane pary. Znalazła jeden pusty stolik. W najodleglejszym kącie. Usłyszała melodię w kieszeni. Nelly Furtado. To właśnie Adrian ustawił jej taki dzwonek.  Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Nie miała ochoty komukolwiek spojrzeć w oczy!
- Co podać? -  Kelnerka zabrała  ze stołu talerz, pełen okruchów.
- Kawę… - nic innego nie przyszło jej do głowy. Chciała być sama. Myśli szalały w jej głowie, jak stado trzepocących skrzydłami ptaków. Poderwanych do wspólnego lotu, w jakimś nieznanym kierunku.
„Boże. Boże!!! Boże… Dlaczego? Jaki popełniłam błąd? Skąd on taki? Dlaczego? Przecież tak go kocham. Kochałam? Co ja teraz mam uczynić? Nie wrócę tam, do tego domu, do miejsca, gdzie on…  Boże!!!”
 Aromatyczna  kawa w filiżance buchnęła jej w oczy zapachem unoszącej się pary. Chciała się napić, małymi ostrożnymi łyczkami. Poparzyła sobie podniebienie. Nagle zauważyła, że ma zupełnie suche gardło. Wielokrotne powtarzanie imienia bożego nadaremno. Stało się. Widziała coś, czego nie podejrzewała, w najbardziej skrytych, wstydliwych myślach! To zawsze budziło w niej odrazę.  To dotyczyło innych, było na filmach, fikcyjnie, daleko. To się nie powinno wydarzyć w jej rodzinie!  Z trudem opanowała falę mdłości, która ją znienacka zaatakowała.
- Przepraszam, gdzie jest toaleta? – Złapała za łokieć przemykającą między stolikami kelnerkę.
Wstając, rozlała kawę na spodek i obrus. Poderwała się we wskazanym kierunku. Zmierzając do drzwi w narożniku sali usłyszała swoją komórkę. Numer nieznany. Kto może teraz, właśnie  teraz,  jej potrzebować?!!  Miała to gdzieś! Akurat  zawalił się  jej świat. Dopiero co straciła jedynego syna!
 Dotknęła mokrej klamki, weszła do ubikacji, usiadła na zamkniętym sedesie i urwała  spory pas papieru toaletowego, by nim przetrzeć spotniałe nagle skronie. Poczuła się tak, jak przed laty, kiedy zrozumiała, że jest w ciąży. Mdłości nadchodziły nieuchronnie jak tsunami. Przez jej głowę szybko przeleciał film z młodości. Mały berbeć unoszący pulchne rączki i nóżki we wózku, jego pierwszy uśmiech, wyżynający się w oślinionej buzi ząbek… Kłopoty z chodzeniem, nauka jazdy na rowerku… Płacz, że mama nie chce mu sprawić pieska. Wspólne spacery do zoo, rysowanie słonia, dmuchanie świeczek na urodzinowym torcie. Dezynfekowanie pozbijanych kolan. Szukanie w szufladzie czystych skarpetek. Prasowanie koszul. Szykowanie Wigilii.  Jej syn ponownie się narodził jako… Pedał? To słowo, na pe. Takie abstrakcyjne. Zupełnie obce, jak teraz on sam. Straszny ból rozrywał ją od środka. Ból nie do zniesienia, gdyby nie fakt, że kochająca matka wszystko zniesie. Jej cały świat jest pedałem. Gejem? Czy to lepiej brzmi? Czy w słowie zawiera się ocena moralna?  A jeśli on się nie zmieni? Nie zrobi nic, by się leczyć? Odmówi wszelkiej terapii?  Stanie do walki z własną matką? Dlaczego, na miłość boską? Niczego nie zauważyła. Powinna była go pilnować. To dlatego, że nie miał ojca!
Jakaś dziewczyna, lekko zamroczona otwarła nagle szeroko drzwi. Nawet nie przeprosiła, poszła do innej ubikacji, mamrocząc pod nosem wulgaryzmy. Nie ma sensu tu siedzieć. Wstała, spuściła odruchowo wodę i podeszła do rzędu kranów, by spłukać ręce. Ktoś uporczywie się do niej dobijał. Już nie Adrian. Wciąż ten obcy numer.
- Halo?
O dziwo, jeden z wykładowców Adriana. Chciał się z nią spotkać, żeby porozmawiać. Może zamierzał jej powiedzieć o stypendium?  Ochłonęła. Przyszło jej na myśl, że nie zabrała z domu torebki, nie ma pieniędzy i jak wobec tego zapłaci za kawę?  Niesforna wyobraźnia fiknęła swawolnego kozła i przypomniała sobie jak wyglądał adiunkt  Sewerski. Przystojniak, w typie tego aktora… zaraz. Jak on się nazywa? Grał w… tym… no… W jakimś serialu o lekarzach! - Jak się nazywa ta kawiarnia? -  zaczepiła wychodzącą z toalety dziewczynę:
Spojrzała dziwnie, a potem parsknęła bezczelnym śmiechem.
- „Kolorowa”. Na ulicy Spokojnej. A dzisiaj jest dwunasty października.
- Słyszał pan? - wróciła do rozmowy - zaczekam, proszę przyjść, jeśli to nie kłopot.
Głupio tak wyjaśniać przez telefon kwestię kawy. Zamówi jeszcze jedną i poczeka. Zanim on nadejdzie musi sobie ułożyć  jakieś stosowne wyjaśnienie. Najlepiej powie, że się nagle źle poczuła. Nie, po co ma myśleć, że z niej takie próchno? Że się już sypie i ma w dodatku  sklerozę. Przychodził do nich kilkakrotnie, zawsze z różą dla niej; bardzo elegancki, szarmancki. Nawet podejrzewała, że … Jakie to ma teraz znaczenie? Jeśli Adrian ma możliwość uzyskania stypendium artystycznego, tego we Francji, to nawet lepiej. Wyjedzie i może się oddali od tego… pederasty. Może zapomni? Rozłąka może się okazać zbawienna. Zajmie się swoją sztuką. Pracą. Przyszłością.  Może pozna jakąś interesującą  dziewczynę? Tamten poszuka nowej ofiary. To jasne, że go uwiódł! Wykorzystał. Adrian  jest zbyt łatwowierny! Na pewno mu wstyd i już żałuje  tego, co się stało. Powinna zaraz wrócić do domu, żeby z nim porozmawiać. Jeden incydent nie jest w stanie przekreślić wielu lat ich wspólnego życia!
Jest. Adiunkt Sewerski wszedł do kawiarni sprężystym krokiem. Wysoki, dobrze ubrany mężczyzna, z długimi włosami, zaczesanymi w kucyk.  Rozejrzał się po sali. Podniosła rękę ze swego miejsca, a on, uśmiechnął się szeroko, prezentując  nieskazitelne uzębienie. Przyjemnie robi się  kobiecie na sercu, jeśli taki mężczyzna cieszy się na jej widok, podchodzi i wobec wszystkich całuje w rękę, z poprawnym ukłonem. Stara szkoła dobrego wychowania.
 - Witam pani Magdaleno. Niezmiernie się cieszę, że znalazła pani czas, by ze mną zamienić te kilka ważnych słów.
 - Ależ, panie Bogdanie! – Żachnęła się - to ja się cieszę, że mnie tu pan odnalazł. Bo, widzi pan, mam taką prośbę…
 - Pani wie, że ja zawsze chętnie służę!
 Co za facet! Usiadł naprzeciw niej ale odległość  określona przez blat stolika była zbyt skromna, by nie poczuła jak owionął ją subtelnym zapachem dobrej i zapewne kosztownej wody toaletowej. Nie zdjął eleganckiej dyplomatki od Diora, tylko poluźnił krawat i uśmiechnął się. Trudno się dziwić, że nie oddał klasycznego płaszcza do szatni. W takim podejrzanym miejscu mogliby go okraść.  Poczuła się zawstydzona w jego obecności. Jak ma go prosić o uregulowanie rachunku za dwie niewypite kawy?  Co on sobie może o niej pomyśleć? 
 Na szczęście zjawiła się kelnerka, by przyjąć zamówienie. Rzucił okiem na filiżankę.
 - Co dla pani? – zapytał.
Poczuła, że oblewa ją idiotyczny rumieniec, nad którym w żaden sposób nie mogła zapanować. Cóż… Parafianka z niej, nie nawykła do towarzystwa  mężczyzny z dużą klasą. Na pewno to zauważył. Z politowaniem  lub, co gorsza, współczuciem. Czy wyglądają razem jak na ukradkowej randce? Może ktoś z sali tak właśnie mniema? Że ona wyrwała się z domu, od męża i czekała tu na kochanka… Ta myśl wcale nie poprawiła jej nastroju. Wciąż była sztywna i skrępowana. Nawet nie ogarnęła rozwianych włosów. Nie odświeżyła makijażu, po szalonym biegu przez  miasto, nie wiadomo dokąd. Właściwie była potargana i spocona. On nie doznał miłych wrażeń estetycznych na jej widok!
- Pozwoli pani, że zadecyduję? -  Wyciągnął dłoń po menu. Chwilę śledził propozycje ( bo przecież nie ceny!) nim podjął decyzję, Oczywiście trafną, chociaż banalną.
 - Poprosimy o dwie lampki wina. To rodzaj cabernet czy merlot?
Kelnerka niezbyt uprzejmie wzruszyła ramionami.
- Ma pan napisane, nie?  Czer-wo-ne.
- Zabawna pani jest – roześmiał się z wielkopańskim gestem uznania - ja nie pytam o barwę tylko szczep. Dobrze już, to był nietakt z mojej strony. Poprosimy o to „czer-wo-ne” cudo.
 Kiedy dziewczyna odeszła z dziwnym wyrazem twarzy uśmiechnął się do swojej towarzyszki przy stoliku.
 - Niech mi wolno będzie spytać, co pani robi w takim miejscu? Tu zwykli umawiać się smarkacze przed maturą. Z trunków serwują tylko kawę albo piwo. Beczkowe.
 - Tylko, że my nie byliśmy umówieni – stwierdziła z naciskiem. – To pan miał do mnie jakąś sprawę.
 W duchu przyznała, że nie znajdzie sposobu na powiedzenie mu o kawie, tak, by nie wyjść przy tym na kompletną  idiotkę. Niech się dzieje, co chce.
 - Odnoszę wrażenie, że i pani była zainteresowana…
„Do diabła! Człowieku! Wyjaw mi wreszcie o co chodzi; mam już dość tych gierek.”
 - Adrian… - zaczęła, ale jasne spojrzenie jego szarych oczu zaniepokoiło ją. Uniósł brew, jakby był zdumiony, że wspomniała o dorosłym  synu. Czyżby to jednak była randka? Miała takie wrażenie, kilkakrotnie pojawił się u nich w domu, niby na chwilę, z jakąś ważną wiadomością dla Adriana. Zupełnie tak, jakby nie mógł tego posłać mailem lub zadzwonić. Wiadomo było przecież, że studenci korzystali z poczty, z internetu i nierzadko znali numery osobistych telefonów wykładowców. Minęły czasy, kiedy opiekun grupy był skrzynką kontaktową dla studentów. A jednak wolał przyjść, z jakimś prezentem dla niej, na tyle skromnym, by nie musiała protestować.  I zarazem miłym, czule łechtającym jej nadwątlone poczucie własnej wartości.
 Kelnerka podała im kieliszki z winem. To był właściwy sposób na przerwanie milczenia, które nagle zaległo i wydawało się krępujące.
- Pani Magdaleno…- wziął głęboki oddech i w tym momencie zadzwonił jego telefon. Też z Nelly Furtado, tylko piosenka była inna.
- Proszę mi wybaczyć, odbiorę.
Skinęła głową, czując narastające napięcie. Obserwowała antyczny profil Sewerskiego, kiedy odwrócił się  nieco na swoim miejscu, jakby szukał odrobiny intymności, ze względu na swego interlokutora. Ale to nie ją miał na myśli, tylko kogoś, kto dzwonił.
- Tak, jestem. Jeszcze nie zacząłem. Cierpliwości, pa.
Szybko schował telefon do kieszeni.
- Przepraszam, już wyłączam i nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Poczuła dziwne ukłucie w żołądku, jakiś nerwowy skurcz. Czyżby miała rację? On się z nią umówił?  Za dużo tego jak na jeden dzień! I co on sobie myśli? Że ona jest gotowa? Chce jej zaproponować seks? Czy tylko  do niczego nie zobowiązującą znajomość?  Wspólne chodzenie na wernisaże, do kina, do teatru…? Nie miała by nic przeciwko temu. Tylko czy była wystarczająco inteligentna dla takiego mężczyzny? Czy, z jego strony to nie był jakiś nieznośny banał? Wiedział, że jest rozwódką. Ilekroć przychodził, siedziała w domu i oglądała seriale w telewizji. Los kobiet samotnych. Opuszczonych. Nikomu niepotrzebnych. Nie kryła się z tym. Czasem zamienił z nią parę zdań, o niczym. To wystarczyło.
- Zacznijmy jeszcze raz. Pani Magdaleno droga, wie pani, że ją szanuję i poważam.
Gdyby to powiedział w nieskazitelnej francuszczyźnie, byłaby mniej zdumiona. Co to znaczy?
- Mógłbym schować głowę w piasek, uciec od tej prawdy albo udać, że nic się nie dzieje.„Dobry Boże? On się we mnie zakochał!”
Była kompletnie wyprowadzona z równowagi.
- Pani Magdo, powiem bardziej familiarnie. Adrian i ja w przyszłym roku wybieramy się na kilka miesięcy do Paryża. Chłopakowi przyznano stypendium Saint Courta. To mu pozwoli rozwinąć skrzydła. Zdecydować spokojnie co tak naprawdę go pociąga…
Mówił, mówił, mówił… A ona go nie słuchała! Wróciła myślami do momentu, gdy ujrzała dwóch mężczyzn migdalących się do siebie na kanapie. Jeden z nich miał długie włosy. Przez ułamek sekundy przemknęła jej myśl, że Adrian w końcu ma dziewczynę. Dopiero gdy spojrzała w dół i dostrzegła, że ta „dziewczyna” ma umięśnioną, wypukłą klatkę piersiową, potężne ramiona i twardy brzuch… Nie  dociekała już innych szczegółów. Wszystko w końcu , brutalnie, do niej dotarło.
- Jak pan mógł? To moje jedyne dziecko. Dobre, kochane dziecko. Widzi w panu ojca, którego nigdy nie miał. Pan z niego zrobił męską dziwkę!
Uśmiechnął się pojednawczo. Spostrzegła, że nie jest taki perfekcyjny. Miał żółtawy odcień szkliwa na zębach, zapewne od palenia papierosów. Na skroniach oznaki zaawansowanej siwizny. Liczne zmarszczki , nie tylko mimiczne, wokół ust i oczu. Wydał jej się stary i obleśny, a jego mina służalcza.  Obślizgły, perwersyjny satyr, używający bezczelnie na młodych ciałach. Wyobraziła sobie jak leży obok jej syna w rozbabranym łóżku, pośród skotłowanej pościeli. Nie potrafiła uciec od tej paskudnej wizji. Sięgał dłonią do męskości chłopaka, brukał go swoją pożądliwością i przebiegle dobierał się do ostatecznych granic intymności. Dłonie, pazerne na naiwne przyzwolenie, na bezwolność i być może, strach. Cóż te dłonie o smukłych palcach? Czego jeszcze nie zdołały odkryć? Gdzie nie dotarły? A może Adrian przeszedł już wszystkie etapy?  Brnęła przez ohydę własnej, pobudzonej wyobraźni.
- Zamierzam mu ułatwić karierę, uruchomić wszelkie dostępne kontakty. Poza wszystkim, Adrian to bardzo wrażliwy, skromny chłopak, przepełniony ideałami. Oczytany lecz jeszcze nie w pełni świadomy swoich atutów. Chcę go otworzyć, ośmielić. Wiem jak walczył z chęcią zwierzenia się pani o swojej orientacji. Już dawno chciał ją ujawnić. Przewidywał histeryczną reakcję, obawiał się  pani odrzucenia. Teraz siedzi w domu i się zamartwia. Przekonałem go, że lepiej będzie, jeśli to ja z panią spokojnie porozmawiam. Biorę za niego odpowiedzialność.
- To podłe! Wstrętne! Kariera przez łóżko? Jak panu nie wstyd, mówić tak wprost? Jestem jego matką! Co z pana za człowiek?!!
- Adrian jest dla mnie kimś wyjątkowym,…
- Niech pan przestanie! Namieszał mu pan w głowie, przyporządkował perwersyjnym zachciankom!
- Pani nie wierzy w moje uczucia i intencje? Kocham Adriana i długo starałem się unikać kontaktu. Początkowo nie mogłem uwierzyć w jego wzajemność. Traktowałem bardziej jak młodzieńczą fascynację. Byłem dla niego mentorem, kimś ważnym duchowo, artystycznym przewodnikiem.
- Obrzydliwe są te wyznania. Nie mam zamiaru tego dłużej słuchać!
Była upokorzona. Ten postarzały, przebiegły zboczeniec bezczelnie uwiódł jej syna! A ona, głupia, myślała,  że przychodził dla niej…
- Kiedyś będzie pani musiała to przyjąć do wiadomości.
- Że mam syna o zachwianej psychice? I co on będzie z tym dalej robił? W kraju, gdzie co rusz czytam o „zakazie pedałowania”? Mam teraz czekać aż go ktoś  ukamienuje?
- To wszystko są słowa. A życie toczy się dalej, obok nich. Adrian jest gejem a ja nie jestem jego pierwszym partnerem. Chcę go uchronić przez izolacją. Przecież pani sama się nie zgadza z takim stawianiem sprawy. Dobrze: gej, nawet pedał. Czy jego miejsce jest w getcie? Wstydzi się go pani? Sam przeżyłem  wiele lat, starając się ukrywać, podejmując próby dostosowania się do tak zwanej większości społeczeństwa. Miałem żonę i dzieci, wiodłem życie pełne zakłamania.
- Jak pan może tak mówić? Unieszczęśliwił pan i oszukał tyle osób. Teraz sięga po mojego syna. Nie pozwolę na to!
- Proszę posłuchać. Adrian żył w lęku, że pani tego nie zaakceptuje…
- I słusznie! Zabiorę go do terapeuty. Będzie się leczył. Jeśli pan nie da mu spokoju lub, co gorsza, dalej będzie molestował – napiszę list do rektora, do gazet. Publicznie pana napiętnuję. Ogłoszę wszem i wobec, że jest pan…
- Co to wszystko da? – Już nie krył irytacji. - Wyobraża sobie pani, że syn się zmieni pod wpływem nacisku? Perswazji? Szantażu? Jesteśmy razem od kilku miesięcy a pani nawet tego nie zauważyła! Namawiałem go do wyjawienia prawdy, bo wiem jak życie w kłamstwie frustruje. Pani sobie z tego nie zdaje sprawy. Nie pozwolę go zniszczyć!
- Jak pan śmie tak do mnie mówić?!! Nikt bardziej ode mnie nie pragnie szczęścia i pomyślnego rozwoju jego talentu. Niech pan się lepiej przyzna, że  kandydata do stypendium wybiera pan między pośladkami. To wszystko budzi moją odrazę! Karierę zrobi tylko ktoś posłuszny pana wyuzdanym zachciankom!
- Kobieto, mówisz o swoim synu!
- Mówię teraz o panu! Wszyscy widzą w panu bardziej elokwentnego teoretyka sztuki niż twórcę. Więc umyślił pan sobie promować młode talenty a przy okazji używać ich młodości. I nadużywać! Latami nikt nie wpadłby na pański „dorobek’ gdyby nie układy. Widocznie efektywniej było spać z mężczyznami, kobiety nie są tak wpływowe. Zamówienia na pomniki. Intratne kontakty, wystawy, sympozja… Najpierw to pana lansowano, w zamian za uległość. Teraz role się odwróciły. Chce pan w nikczemny sposób żerować na innych, odkupić to co sam przed laty stracił.
- Owszem, zna pani moje życie lepiej ode mnie. Tylko, że z Adrianem jest inaczej. Ciężar win, jeśli jakiś jest, biorę na siebie. Jednak to Adrian za nas dwoje zdecydował. Ma więcej charakteru ode mnie. I talent. Talent. Czy pani to rozumie? Nie wolno go zmarnować. Mam kontakty, duże wpływy. Sprawię, że pozna świat, którego jest godzien. Zasługuje na lepsze życie.
Wstała gwałtownie. Chciała w panice uciec od tego człowieka! Zapomnieć, że kiedykolwiek go znała. Gdyby miała teraz pod ręką broń, zastrzeliłaby go bez wahania. Nie z nienawiści. Ze wstydu i upokorzenia. Z poczucia bezsilności i żalu. Z tęsknoty za dawnymi złudzeniami i dniami, które nigdy nie wrócą. Jej mały synek. Krew z krwi. Karmiła go piersią przez rok. Wciąż była gotowa do poświęceń! Ileż spędziła nieprzespanych nocy i doznała strachu, kiedy złapał gdzieś zapalenie płuc! Siedziała przy jego łóżku, słuchając pilnie każdego, pojedynczego oddechu. Ocierała gorliwie pot z czoła, kiedy bredził w gorączce. Podawała łyżeczką rumianek do buzi. Do tej samej buzi! Do ust, które w jej mniemaniu zostały splugawione. Może powinna przekląć tę godzinę, w której go poczęła?
- Nie mam syna. Pan mi go ukradł.
Dopięła płaszcz, kiedy zjawiła się kelnerka.
- Państwo wychodzą? Rachunek dla pana. Dwie kawy i dwie lampki wina.
- Wino się zgadza, ale kawa?- Przypomniał sobie, że była na stole filiżanka, gdy przyszedł. – A tak, reszty nie trzeba – wręczył dziewczynie banknot z uśmiechem.
„Stary, obrzydliwy pedał”.
- Proszę zaczekać, pani Magdaleno. Odwiozę panią do domu taksówką.
- Zbytek łaski. A za kawę zwrócę co do grosza. Wybiegłam z domu bez pieniędzy, po tym jak was zobaczyłam.
- Nas? – On zmarszczył brew.
„O Boże! Wiec to jednak nie był on?”
- Wrócę do domu choćby pieszo.
Unikała jego wzroku.
- Był z kimś? Pani wiedziała?
„Co za koszmarny sen. Chcę się natychmiast obudzić! Nie wrócę do domu, w którym mieszka jakiś całkiem obcy facet. Mój Adrian umarł.”
Ze smutkiem potrząsnął głową.
- Chyba zaczynam rozumieć. Cóż, nie miałem wielkich nadziei na wierność. Młodzi geje chcą w krótkim czasie zyskać jak najwięcej doświadczeń. Są paserami w służbie życia. Wykorzystują każdą okazję by powstrzymać nasilający się głód wrażeń. To jednak egoizm, którego nie rozumie moje pokolenie. Może, poza Kosińskim i Bukowskim.
„Co on, do cholery wygaduje? Chyba stracił rozum. Ale co mnie do tego. Ja straciłam syna”.
Nie podała mu dłoni na pożegnanie. Odwróciła się bez słowa. Niedaleko był przystanek. W tramwaju usiadła i oparła głowę o szybę. Czas wrócić do domu i spojrzeć prawdzie w oczy.
Na klatce schodowej spotkała córkę sąsiadów z psem. Jeszcze niedawno łudziła się, że Adrian znajdzie dziewczynę a ona doczeka wnuków.
Cicho weszła do mieszkania. Usłyszała śmiech Adriana i słowa:
- Daj spokój. Był najwyższy czas. Kozioł ją urobi. Przygotuje grunt, bo ma gadane. Tak. Jasne! Jakoś ten Paryż wytrzymam, cap ma kontakty a ja nie jestem z mydła, to się nie… - zawiesił głos, bo matka stanęła w drzwiach. – Oddzwonię, nara.
Zrozumiała, że tego dnia nie tylko ona przeżywała dramat. Wciąż pamiętała poszarzałą twarz Sewerskiego.
- Jadłeś coś?
- Nie – usłyszała jak przełknął ślinę, zmieszany.
- Zaraz coś przygotuję. Kupiłam  śląską, mam pomidory. Zaparzę nam dobrej herbaty.
W kuchni usiadła na taborecie. Nie  miała w sobie łez. Ani goryczy. Ani żalu. To był jej syn. Cyniczny, ale jedyny.


1 komentarz:

  1. Dobre, aczkolwiek sama treść przypomina mi troche przeczytaną ostatnio powieść Cunninghama.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!