Zawsze mówiłaś, że jesteś stara. Wskazywałby na to słuszny wiek, w którym można już mieć siwe włosy i bruzdy na twarzy. Kosmyki, przykrywające Twoje skronie były bieluteńkie, a skóra pod zawsze wesołymi oczami – bardzo pomarszczona. Jedne zarysowania pochodziły od śmiechu, na inne wpłynął smutek i łzy. Los poskąpił Ci zdrowia. Odkąd pamiętam, zmuszona byłaś unikać słońca. Byłaś na nie uczulona. Nawet podczas największych upałów, nosiłaś bluzkę z długimi rękawami. Twoje ręce były spracowane, spuchnięte i powykrzywiane przez reumatyzm. Nie przeszkadzało Ci to jednak w robieniu na drutach. Obdarowywałaś mnie sweterkami, kamizelkami, czapkami i szalikami własnej produkcji. Były śliczne i nie rozciągały się w praniu. Można by powiedzieć, najwyższej jakości.
Przeszłaś dwie operacje tarczycy. Podczas ostatniej uszkodzono struny głosowe. Zaistniało niebezpieczeństwo utraty mowy. Na szczęście prognozy lekarzy bywają mylne. Nadcięta tkanka dość szybko się zregenerowała. Po całej nieprzyjemnej przygodzie została jedynie chrypa, jakbyś zawsze była przeziębiona. Nie przeszkadzało mi to, ważne, że wciąż mogłam z Tobą rozmawiać. Musiałaś się jednak wyrzec pikantnych potraw, bo drapały w gardło, ale przecież nigdy ich nie lubiłaś. Kilka lat później zaczęłaś tracić wzrok. Okulista stwierdził zaćmę i wystawił skierowanie na operację. Długo zwlekałaś. Nie pomagały ani prośby, ani szantaż. Chęć zobaczenia mnie w sukience ślubnej zwyciężyła lęk. Lekarze zwrócili Ci wzrok. Znowu mogłaś czytać, obserwować domowników i wspierać ich niezwykle cennymi wskazówkami. Cieszyliśmy się wszyscy, ale Ty najbardziej - jak małe dziecko, pokazując, że pomimo chorób, masz w sobie ogromne pokłady radości. To nie był koniec Twoich cierpień. Miałaś chorą wątrobę i słabe serce. Znowu karetka zabrała Cię do szpitala. Tym razem tylko na kilka dni. Cały czas żyłaś w świadomości, że śmierć nadejdzie i każdego dnia przygotowywałaś mnie na ten moment. Mówiłaś o niej spokojnie, jakby była kimś bliskim.
I może to dziwne, ale obcując z kostuchą za pan brat, potrafiłaś być szczęśliwa. Nigdy nie znałam kobiety, tak bardzo życiowej jak Ty. Dla Ciebie nie było „tematów tabu”, rozmawiałaś z każdym i o wszystkim. Gdy brałaś na ręce małe dziecko, wydawało mi się, że wcale nie jesteś stara. Owszem, Twoją twarz zdobiły zmarszczki, ale oczy się śmiały, usta szeptały najczulsze słowa, a z oblicza bił blask młodości. Czasem opowiadałaś o swojej pierwszej miłości. Wtedy byłaś nastolatką z siwymi włosami i ogniem na policzkach.
Teraz myślę, że gdybym miała opisać Cię jednym słowem, powiedziałabym, że byłaś mądra. Nie jestem do końca pewna, czy skończyłaś jakąkolwiek szkołę. Umiałaś pisać i czytać, sprawnie liczyłaś, ale Twoja wiedza wypływała z życiowego doświadczenia. Zawsze wiedziałaś dlaczego nie można bać się duchów, co zrobić, kiedy dziecko ma czkawkę i kiedy najlepiej kisić ogórki.
Miałaś ustaloną hierarchię wartości. Na jej szczycie znajdowała się wiara. Powtarzałaś, że jak człowiek straci wszystko, nawet zdrowie, pozostaje mu już tylko jeden pewnik – Bóg. Wiedziałam, że w każdą niedzielę chodziłaś do kościoła. Latem na siódmą rano, żeby wrócić przed upałem, zimą na dziesiątą. Nigdy nie nalegałaś, żebym ci towarzyszyła. Pewnego dnia sama odczułam taką potrzebę. Ile razy widziałam Cię z różańcem w ręku? Oj, wiele! Każdego wieczoru. Wiedząc, że nie lubię, gdy ktoś mnie do czegoś zmusza, nie namawiałaś do modlitwy. Uczyłam się wiary, patrząc na Twoje życie. To wystarczyło. Gdy nadszedł właściwy moment, kupiłaś mi srebrny krążek z krzyżykiem i dziesięcioma paciorkami. Wiedziałam, do czego służy, nie rozstaję się z nim nigdy. Teraz też mam go na palcu.
Drugą, niezwykle istotną dla Ciebie wartością była rodzina. Szanowałaś każdego jej członka. Zawsze sprawiedliwie dzieliłaś swoją miłość, nikogo nie faworyzowałaś. Wszyscy zasługiwaliśmy na taką samą uwagę i zrozumienie. Z każdym potrafiłaś się cieszyć albo smucić. W dniu mojego ślubu, byłaś prawie tak szczęśliwa jak ja. Gdy rodziłam, modliłaś się, żeby nie było komplikacji. A kiedy niedawno straciłam dziecko, wytłumaczyłaś mi, że to nie moja wina, tylko wola Boża. Byłaś przyjaciółką, powiernicą i najtroskliwszą opiekunką. Jednego nie tolerowałaś. Przy Tobie nie mogliśmy się kłócić. Nauczyłaś nas rozwiązywać konflikty spokojnie.
Nigdy nie przywiązywałaś specjalnej wagi do wartości materialnych. Dzieliłaś się tym, co miałaś. Czasami aż mi było głupio, gdy przyjeżdżałam do Ciebie z torebką na ramieniu, a wychodziłam z trzema, wypchanymi po brzegi torbami. Zawsze miałaś dla mnie mleko prosto od krowy, świeże jajka, wiejską kurę, kawałek mięsa z królika. A niech bym tylko spróbowała czegoś nie wziąć!
Nigdy też nie zapomnę smaku twoich pierogów z ziemniakami i serem. Sama umiem je ugotować. Te, które robiłaś zawsze były lepsze, bo doprawione miłością.
*
Wczoraj widziałam cię po raz ostatni. Weszłam do szpitalnej sali. Leżałaś w białej pościeli, ubrana w różową, flanelową koszulę nocną, tę, która kupiłam Ci na imieniny. Byłaś podłączona do tlenu. Oddychałaś głośno i równiutko. Usiadłam na brzegu łóżka. Wiem, że złamałam szpitalną etykietę, ale nikt nie zwrócił mi uwagi. Wzięłam Cię za rękę. Była cieplutka jak zawsze. Otworzyłaś na chwilę oczy. Uśmiechnęły się, ale tylko one, wargi już tego nie potrafiły. Poruszyłaś ustami, jakbyś chciała coś powiedzieć. Nie mogłaś. Siedziałyśmy więc w milczeniu. Słowa nie były nam potrzebne. W myślach opowiadałam ci, jak moja córeczka pluskała się w basenie, a później, zmęczona zabawą, zasnęła na materacu, pod drzewem, przytulając misia, którego jej kilka dni temu kupiłaś.
Kiedy przestałaś oddychać, na dworze było już widno. Pobiegłam po lekarza. Nie mógł nic zrobić. Odeszłaś. Spokojne życie, spokojna śmierć. Przynajmniej wiem, że nie cierpiałaś. Po moich policzkach spłynęły dwie łzy. Szybko je wytarłam. Zawsze mówiłaś, że nie wolno płakać, bo wtedy duszy ciężej opuszczać ziemię. Spojrzałam na zegarek. Piąta dwadzieścia osiem, niedziela. Wybrałaś się na niebiańską ucztę.
Chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie nie umarłaś. Żyjesz nadal, w moich myślach, słowach, decyzjach, w tym jaka jestem. Zrobiłaś wszystko, co do ciebie należało. Nigdy tego nie zapomnę, Babciu.
Aneto, mam w oczach łzy. Pięknie napisałaś.
OdpowiedzUsuńWzruszające...Anetko, pisz więcej.
OdpowiedzUsuń