4 czerwca 2012

Odlot Ćmy - opowiadanie Veronique Wolf

                             The Beach

Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że wrócił, z drugiej byłam pełna obaw. Nie widziałam go przez długie osiem lat. To dość czasu, aby zapomnieć o wszystkim, co wówczas, tak bardzo bolało. Zostawiłam w pamięci tylko to, co powodowało dreszcz emocji, gdy o tym myślałam. Miałam świadomość, że nie przyjdzie zapewne przeżyć mi po raz kolejny czegoś tak niezrozumiałego. 
- To proste - mówiła Kaśka, gdy próbowałam analizować nasz związek. - Są faceci, z którymi możesz przeżyć szaleńczą przygodę, a nawet euforyczne uczucie i tacy, którzy zostają naszymi mężami. Nie da się połączyć jednego z drugim. Musisz się zdecydować.
Dla mnie nie było to takie proste. Czasem pragnęłam rzucić to wszystko, ustabilizować się... Nie potrafiłam! Najgorszy w tym wszystkim, był fakt, że Michał zupełnie nic ode mnie nie chciał. On nawet nie uważał, że jesteśmy razem. Nie rozumiał tego pojęcia i nie kochał mnie. Michał nikogo nie kochał. No, może siebie. Nie wiem czy zauważyłby w ogóle moje odejście? Ja jednak nie potrafiłam się od niego uwolnić. Lgnęłam do niego, jak ćma do światła, od dnia, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy. To było na jakiejś prywatce. Weszłam do łazienki i ujrzałam kochającą się parę. Chciałam odejść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałam, jak wryta i patrzyłam.
- Wyjdź - powiedział Michał do dziewczyny, która pospiesznie zaczęła obciągać spódnicę.
Wyszła bez słowa, zamykając za sobą drzwi. Spojrzał w moje oczy.
- Pocałuj mnie - powiedział. - Będzie ci dobrze.
- Nie, ja tylko... - dukałam. - Chciałam skorzystać - wskazałam w popłochu ubikację - Zresztą, tam jest mój chłopak...
Uśmiechnął się.


- No, to co? - zapytał, a potem podszedł do mnie i wkładając mi dłoń między nogi, ustami objął moje usta. Zaskoczyłam samą siebie. Nie oponowałam. Potem wypuścił moje wargi i zaczął mnie pieścić, spokojnie, powoli, każdy milimetr mojego ciała. Gdy zniżył się do najbardziej czułego miejsca, mózg oszalał. Dał impuls i w ciemności własnego ja, oddzielającego mnie od reszty świata zamkniętymi powiekami, zobaczyłam całą gamę barw w najjaskrawszych odcieniach. Gdy zaczęły się rozmazywać i zacierać, otworzyłam oczy. Uśmiechnął się.
- Podziękuj swojemu chłopakowi - szepnął.
- Za co? - zapytałam zaskoczona.
- Gdyby go nie było, gdzieś tu za drzwiami, nie przeżyłabyś tego w ten sposób - odparł i zaczął poprawiać mi włosy.
Zapięłam bluzkę. Nie wiedziałam, co zrobić, ani powiedzieć. Wyszłam z łazienki. Paweł dbający o zawartość cudzych i przede wszystkim swojego kieliszka, nawet nie zauważył, że mnie nie było. Spojrzałam na niego zupełnie inaczej. Byliśmy ze sobą od dwóch lat. Myślałam, że go kocham. Mieliśmy wspólne plany na przyszłość... i nagle uświadomiłam sobie, że to wszystko jest takie powierzchowne, słodkie i bez głębszych przeżyć. Zagadnęłam go o to, gdy wracaliśmy do domu:
 - Nie mów tak - powiedział. - Miłość ma różne etapy. Na początku jest chemia. Organizm pracuje wtedy jak wielkie laboratorium. Można łatwo pomylić miłość z fascynacją. Jeśli jednak odczynniki przestają buzować, a tobie nie wypaliło oczu, nie poparzyło ci ręki, tylko mimo ich uspokojenia chcesz z kimś być - to jest miłość....
- Jesteś pijany - odparłam. - Mówisz, co ci ślina na język przyniesie - żachnęłam się.
- Jestem pijany - przyznał. - Ale wiem, co mówię. Przecież chcesz ze mną być, mimo, że nie zaprzątam ci wszystkich myśli, tak jak na początku. To właśnie jest miłość.
 "A jeśli to tylko przywiązanie?" - pomyślałam. - Równie łatwo je pomylić z prawdziwym uczuciem, jak fascynację. A może miłości po prostu nie ma? Może jest przyzwyczajenie, przyjaźń, seks, zauroczenie i nic więcej. Może miłość istnieje tylko w wydaniu macierzyńskim?” Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie.

                                                             *** 

Próbowałam dowiedzieć się czegoś o Michale. Niektórzy mówili, że to niespokojny duch, przemieszczający się z miejsca na miejsce. Kaśka powiedziała, że ponoć ma jakiś spadek po ojcu, który trwoni na podróże i dostatnie życie. Po moich usilnych prośbach zdobyła dla mnie informację, że wynajmuje pokój na poddaszu w leśniczówce, oddalonej od naszego miasteczka jakieś czternaście kilometrów. Pożyczyłam od niej samochód i jeszcze tego samego dnia pojechałam w pobliskie lasy. Leśniczówkę odnalazłam bez trudu. Stała na niewielkim wzniesieniu, otoczona drewnianym płotem. Miała wejście z dwóch stron. Nie był to drewniany domek, ale długa parterowa zabudowa. Kolor białych ścian, czerwony stromy dach, częściowo porośnięty dzikim winem, widoczny był na pierwszy rzut oka. Weranda obudowana była ażurową kratką, przypominającą stare altanki. W jej głębi znajdowały się drzwi wejściowe. Całość zdobiły prostokątne pasy surowej cegły, regularnie wbudowane w ścianę. Okna w drewnianych ramach zasłonięte były śnieżnobiałymi firanami. Podwórze porastała trawa i tylko wąski pas pod oknami, ktoś zagospodarował, robiąc z niego różnokolorowy skalniak. Wycofałam samochód, aby bliżej przyjrzeć się leśniczówce z drugiej strony. Czerwona tablica obok drzwi, wskazywała, że jest to wejście oficjalne: służbowe. Do drzwi prowadziło kilkanaście schodów, obok znajdował się podjazd. Był pusty. Na poddaszu na oścież otwarte nieduże okno. ,,To chyba jego pokój” - pomyślałam wpatrując się w nie. Nagle firanka poruszyła się i zobaczyłam postać Michała. Zrobiło mi się głupio i przez chwilę wahałam się, czy nie odjechać. Za późno! Michał znów podszedł do okna, wprawnym ruchem odsłonił firankę i utkwił wzrok na samochodzie.
- Czy my się znamy?! - krzyknął.
Powoli wysiadłam z auta. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam uśmiech na jego twarzy.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie! - krzyknął znów - Żartowałem! - dodał. - Zostaw tu samochód i chodź na górę! Tymi drzwiami od podwórza!
,,Co ja właściwie wyprawiam?” - pytałam samą siebie wspinając się po stromych schodach. Wzięłam głęboki oddech i pchnęłam drzwi. Michał siedział z szeroko rozłożonymi na oparciu fotela rękoma. Nie powiedział ,,cześć” na przywitanie, ani też nie zapytał o cel mojej wizyty.
- Rozbierz się - szepnął, ale w jego głosie wyczułam pewność. Bez słowa zdjęłam z siebie ubrania i stojąc naga przed tym obcym mężczyzną, czekałam, aż się ze mną połączy. Wstał z fotela, dotknął dłońmi moich piersi a potem przesuwał je po ciele i nagle wszedł we mnie; szybko i gwałtownie. Palce u stóp i rąk bezwiednie rozprostowały się, choć chciałam wbić je w jego plecy i przytrzymać, aby mnie nie opuszczał!
- Długo u nas zostaniesz? - zapytałam, aby przerwać ciszę. Leżeliśmy zmęczeni na chłodnej podłodze; nakryci granatowym prześcieradłem.
- Nie wiem - powiedział po dłuższej chwili. - Nie planuję takich rzeczy.
- A od czego to zależy?
- Od niczego - odparł uśmiechając się ironicznie. - Nie znoszę nudy, monotonii, rutyny. Gdy się zaczyna wkradać w moje życie, uciekam przed nią. Potrzebuję adrenaliny, zmian, ciągle czegoś nowego... - machnął lekceważąco ręką. - I tak tego nie zrozumiesz.
- Nie zrozumiem, bo tak się nie da - powiedziałam po chwili namysłu - Ucieczka też po jakimś czasie staje się monotonna. A co z ludźmi? - zapytałam. - Nie masz osób, za którymi tęsknisz, które kochasz?
- Nie - powiedział stanowczo. - Ja kocham wolność. Tęsknota, odpowiedzialność, życie według jakiś reguł wykluczają wolność. To balast, który sprawia, że robisz rzeczy wbrew sobie.
Zamknęłam oczy, chciało mi się spać.
- Co zrobisz, gdy ucieczka przestanie ładować twoje akumulatory?
- Przejdę do innego wymiaru, Będę szukał czegoś w innym świecie....
Nie wiem, czy jeszcze coś dodał. Zasnęłam. Gdy się obudziłam pokój był pusty. Czekałam na Michała. Bezskutecznie. Tego dnia nie wrócił.

                                                                 ***
- Nie mogę z tobą dłużej być! - oświadczyłam Pawłowi.
Wpatrywał się we mnie, jak zahipnotyzowany.
- Jak to nie możesz ze mną dłużej być? Przecież mieliśmy się pobrać. Kocham cię! To dla ciebie nic nie znaczy?!
- To bardzo wiele dla mnie znaczy, ale nie mogę teraz z tobą być. Nie chcę! - krzyknęłam.
- Masz kogoś?! - zapytał łagodniej.
- Nie - odparłam zgodnie z prawdą - Chcę być sama. Przemyśleć pewne sprawy. Trochę się zdystansować do życia...
- Nic z tego nie rozumiem! Ty nie żartujesz?! Prawda?!
- Nie, Paweł. Nie żartuję.
- Czy to oznacza definitywny koniec? - zapytał.
- Nie wiem. Wiem, że teraz muszę być sama.
Odszedł, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie czuję żalu. Przecież wydawało mi się, że go kocham, chciałam go poślubić. W jednej chwili przekreśliłam wszystkie nasze plany i nawet nie czułam wyrzutów sumienia. A przecież go skrzywdziłam. Zupełna pustka, która pojawiła się w miejscu wcześniejszych uczuć, trochę mnie przerażała. Cały swój czas, którym teraz dysponowałam zaczęłam dzielić między pracę w sklepie mojej mamy a Michała. Szukałam go prawie każdego dnia, każdej nocy. Nie zawsze odnajdywałam.
- Jesteś światłem a ja ćmą - mówiłam. - Dlaczego nie świecisz zawsze dla mnie?
Uśmiechał się tylko i nic nie mówił. Nigdy też nie zapytał o Pawła. Jego to naprawdę zupełnie nie obchodziło. Podczas naszych spotkań kochaliśmy się. Zawsze miał to, czego pragnął, jak i gdzie pragnął: na twardych deskach, na schodach, w publicznej toalecie, czy też na środku polnej drogi. Czasem czułam się zbrukana, ale nie potrafiłam powiedzieć: nie. Bałam się, że zostawi mnie samą. Mało rozmawialiśmy. Gdy próbowałam wyciągnąć z niego coś więcej, patrzył mi w oczy i mówił:
- Odleć ćma.
Wszystko było tak, jak on tego chciał
- Co ty wyprawiasz?! - nie wytrzymała kiedyś Kaśka. - On cię tylko pieprzy... TYLKO PIEPRZY - wyartykułowała. - Nic więcej! Jak możesz na to pozwolić?! Przecież on nawet nie liczy się z twoimi uczuciami, po chamsku cię wykorzystuje! - była naprawdę wzburzona. - W porządku - powiedziała po chwili spokojniej. - Ja rozumiem. Miałaś ochotę na odjazdowy seks, może romans, ale czy trzeba było od razu przekreślać wszystko? Co zrobisz, jak on wyjedzie? Bo przecież w końcu wyjedzie, prawda?
- Nie wiem, co zrobię - odparłam. - Nie gniewaj się! Ale nie chcę o tym rozmawiać.
- Martwię się o ciebie - usłyszałam jeszcze i wiedziałam, że rzeczywiście się niepokoiła. Miałam świadomość, że uwikłałam się w coś bardzo dziwnego, bez przyszłości. Nie potrafiłam jednak i chyba nie chciałam z tego zrezygnować. Czy miałam nadzieję, że Michał zostanie? Miałam, choć wiedziałam, że to nieprawda!
Michał traktował mnie wyłącznie przedmiotowo i choć seks w naszym związku przybierał bardzo różnorodne formy: od namiętnych do iście zwierzęcych, szalonych i niepokojąco niebezpiecznych - jemu to już nie wystarczało. Któregoś popołudnia, wchodząc do jego pokoju zastałam go w jednoznacznej sytuacji z dziewczyną z sąsiedztwa. Jej ręce oplatały krawędź łóżka, dłonie miała mocno zaciśnięte, brzuch i obfite piersi przylegały do miękkiego materaca a nogi szeroko rozstawione z kolanami na podłodze. Wokół pełno było krwi; na jej bladym tłustym pośladku, okrągłych plecach, na Michała dłoniach. Niedaleko łóżka leżała niedbale rzucona podpaska.
- Zostań - szepnął w moją stronę.
Nie potrafiłam. To popołudnie spędziłam w domu. Płakałam. Nie przyjechał. Wiedziałam, że nie przyjedzie. Nazajutrz odwiedziłam go ponownie.
- Dlaczego mi to robisz? - zapytałam. - Kocham cię. Nawet nie wiesz, jak to boli...
- Ciiiii - przerwał, przykładając mi palec do ust. - I po co ci to? - zapytał. - Ta miłość do mnie? -
     dodał widząc, że nie rozumiem. - Ona ludzi niszczy! Popatrz na siebie! Cierpisz, a nie musisz. Wyzwól się z miłości, z zazdrości i z tego wszystkiego, co nie pozwala ci być wolnym człowiekiem... 
- Nie potrafię - powiedziałam a łzy spływały mi po policzkach.
- Jesteś słaba - rzekł. - Jak wszyscy. Nie musisz cierpieć! - dodał. - To wyłącznie twoja sprawa. Dlaczego wyszłaś? To przyjemne móc patrzeć - spojrzał mi głęboko w oczy - Sama się ograniczasz. Żyjesz według jakiś popieprzonych zasad, które ktoś za ciebie wymyślił. Przełam się. Zostań na drugi raz....
Długo nie musiałam czekać, ani na drugi raz, ani na kolejne. Nigdy nie zostawałam. Zbyt bolało, choć świadomość, że te wszystkie dziewczyny są traktowane równie instrumentalnie, jak ja, przynosiła ulgę. Bolały zranione uczucia, ale zazdrość, jakby przybladła na ich tle. Tym bardziej, że te młode kobiety widziałam zawsze tylko jeden raz. Nigdy się nie powtarzały. Ja byłam tu od zawsze. Tak to przynajmniej widziałam. Był wprawdzie ktoś, kogo widziałam kilkakrotnie; piękny mężczyzna o oliwkowej cerze z pobliskiej wioski! Michał rzeczywiście nie znosił rutyny. A może to właśnie była rutyna? Tylko ludzie się zmieniali?

                                                              ***

Wpatrywałam się w niego przerażonymi oczyma, serce biło mi tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.
- Co ty robisz?! - wykrztusiłam z siebie.
Nie odpowiadał, tylko pakował swoje rzeczy. Bez pośpiechu wkładał je do torby podróżnej. Strach wypełnił mnie całą. Paradoksalnie bałam się, że utracę, coś, co od pewnego czasu niszczyło mnie powoli, ale bardzo skutecznie. Michał był jak nowotwór, a ja zamiast cieszyć się, że mogę wygrać z nim walkę o swoje życie, nie chciałam pozwolić na chirurgiczne cięcie. Wolałam nie dopuszczać do świadomości, że jestem chora, choć objawy mówiły same za siebie.
- Wyjeżdżam na kilka dni nad morze - powiedział w końcu.
Odetchnęłam z ulgą.
- Ale wrócisz? - próbowałam się upewnić.
- Może tak, może nie - odpowiedział. - Nie wiem jeszcze, co zrobię!
- Jadę z tobą - podjęłam błyskawiczną decyzję. - Muszę tylko spakować parę rzeczy - chęć bycia z nim, choć jeszcze kilka dni, była nie do pokonania. W sercu zaiskrzyła się nadzieja, że jeśli z nim pojadę - wróci.
Pokiwał przecząco głową.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Nie ma czasu - odparł. - Chcesz jechać, to wskakuj do samochodu.
Wiedziałam, że mną manipuluje. Uwielbiał to.
- Muszę, chociaż powiedzieć mamie - próbowałam jakoś negocjować. - Będzie mnie szukała.
- Jak chcesz - rzekł, zarzucając torbę na ramię.
Wiedziałam, że jeśli pójdę choćby do najbliższej budki telefonicznej, Michał odjedzie. Znałam go na tyle. Nie ryzykowałam. Pospiesznie zeszłam po schodach i tak, jak stałam wsiadłam do samochodu. ,,Zdążę jeszcze zatelefonować” - pomyślałam - "Choćby po drodze” Na szczęście miałam przy sobie torebkę a w niej portfel i kartę płatniczą. Michał nic nie powiedział. Wrzucił torbę do bagażnika, wsiadł do samochodu, zatrzasnął drzwi , przekręcił kluczyk w stacyjce, wrzucił bieg i ruszył z piskiem opon. Milczał przez całą drogę.

                                                            ***

To była mała nadmorska wioska. Rozwalające się chałupy, kontrastowały z okazałymi willami, które stanowczo nie pasowały do całej reszty. Po drodze widziałam tylko jeden sklep w stylu dawnego GS - u. Dookoła widoczne były ogromne połacie łąk, pastwisk i uprawnych pól. Stare domy usytuowane były wzdłuż wijącej się jak wstążka drogi. O dziwo była asfaltowa, ale na tyle wąska, że gdy nadjeżdżał samochód z naprzeciwka trzeba było zjechać na bok. W tym celu, co kilkadziesiąt metrów znajdowały się również asfaltowe zjazdy, czy jak kto woli wysepki. Zatrzymaliśmy się przed jednym z tych drewnianych domów. Obok znajdował się niewielki ogródek, w którym, a jakże, zabraknąć nie mogło kiczowatych krasnali. Na płocie wisiały białe donice z pnącymi się o jaskrawych barwach surfiniami. Michał wysiadł z samochodu. Przez szybę widziałam, jak wita się z kobietą w średnim wieku a potem ona odchodzi, by po chwili wrócić z kluczem, który wkłada mu do ręki. Obserwując ich, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że są w bardzo zażyłych stosunkach. Michał wsiadł pospiesznie do samochodu i ruszył w głąb podwórza. Ujrzałam drugi budynek; nowy i jeszcze niewykończony. Zbudowany był z czerwonej cegły. Michał zaparkował. Opuściliśmy samochód.
- Zobacz - odezwał się w końcu, wskazując wysokie drzewa na końcu podwórza. - Tam jest morze; wielkie, bezkresne, nieokiełzane i wolne. Kiedyś osiągnę swój cel i stanę się jego częścią - Chodź - pociągnął mnie za rękę. 
Rzeczywiście, tuż za drzewami roztaczał się imponujący widok. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wszystkie domy po tej stronie drogi mają podwórza graniczące bezpośrednio z plażą. Przypomniało mi się, że ktoś kiedyś powiedział, że góry są sto razy piękniejsze, bo wystarczy przesunąć się o krok i już jest zupełnie inny widok, a morze jest zawsze takie samo. Zupełnie się z tym nie zgadzałam. Chyba podobnie jak Michał, przepadałam za jego widokiem. Miałam okazję podziwiać je przy różnej pogodzie, o różnych porach roku i zawsze widziałam w nim coś innego. Czasem było rozgniewane i zachłannie zabierało piasek w głąb siebie, jakby wołając: ,,to moje”. I nikt z nim nie walczył. Ludzie uciekali z plaży bojąc się jego pochmurnego oblicza i prawie czarnych wzburzonych fal. Innym razem zapraszało lśniącą, gładką taflą wody i niewinnie modrakowym kolorem w swe gościnne progi, a jeszcze kiedy indziej pragnęło samotności i mimo upału, odstraszało plażowiczów szczerząc białe, potężne kły i współpracując z wiatrem, który sypał wszystkim w oczy. Morze było zawsze nieprzewidywalne. Najbardziej lubiłam to nasze, polskie. Doskonale pamiętam, jak będąc w Chorwacji musiałam korzystać z wylanych betonem plaż i czułam się jak na podmiejskim basenie. Z brzegu widziałam drugi brzeg i myślałam wtedy, że to nie może być przecież morze. Dopiero wyprawa łodzią, coraz dalej i dalej zrekompensowała te negatywne wrażenia. Ale jadąc tam po raz drugi, wiedziałam, że jadę, aby zwiedzać ten kraj, poznać jego kulturę i nie miało to nic wspólnego z wyjazdem nad morze. Powiedziałam o tym Michałowi, a on popatrzył na mnie tak, jak nigdy tego jeszcze nie robił, a potem kochaliśmy się na chłodnym już o tej porze dnia morskim piachu i czułam, że jestem szczęśliwa. Nie wiedziałam, kiedy zapadł zmrok. Dookoła było ciemno, nie było tu żadnych latarni, tak jak na promenadach w nadmorskich kurortach.
- Usiądź - powiedział Michał. - Nie, nie tu! Tu jest stanowczo za daleko - wstał i pobiegł w kierunku morza. - O, tutaj będzie dobrze! – krzyczał. - No, chodź wreszcie! - machał ręką.
Podeszłam do niego i usiadłam tak, jak mi kazał.
- Musisz się wyłączyć - powiedział - O niczym nie myśleć, tylko patrzeć przed siebie, cały czas, bez przerwy...
- I co? - zapytałam.
- Zobaczysz, ale skup się, bez tego nic nie będzie.
Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła. Ciemność otaczała już wszystko. Nawet mocniej zarysowane kontury drzew rozmazały się gdzieś niepostrzeżenie. Jedyny świetlisty blask, jaki widziałam to było morze. Michał miał minę, jakby wprowadzał mnie w jakiś wyższy stopień wtajemniczenia.
- Gotowa? - zapytał.
- Mhm - mruknęłam.
- To zaczynaj - szepnął mi prosto do ucha. - Będę przy tobie cały czas. Obiecuję.
Nigdy w jego głosie nie było tyle troski i czułości. Początkowo delikatnie masował mi kark. Potem nie czułam już jego dotyku. Wpatrywałam się w fale i tylko one się liczyły. Wyglądały groźnie. Po jakimś czasie zauważyłam, że zaczynam wyodrębniać poszczególne fale z całości. Kotłowały się jedna przez drugą, rozbijając o brzeg, ale każda następna była bliżej mnie. Każda kolejna zdawała się być większa. Napierały coraz szybciej, jedna przez drugą. W głowie miałam ich szum i nic więcej. Był coraz głośniejszy. Jeszcze jedna! Była już tak blisko! Prawie dotknęła moich stóp, następna była tak ogromna, że musiałaby spaść na mnie... Czułam, że zaraz mnie pochłonie, że morze mnie wciągnie, że nie mam odwrotu...
- Nieee!!!!! - krzyknęłam z całej siły, próbując wyrwać ciało z dzikiego odrętwienia. Wpadłam wprost w objęcia Michała. Przytulał mnie mocno. Czułam, że po policzkach płyną mi łzy. Chciałam płakać.
- Co to było? - zapytałam drżącym głosem powoli dochodząc do siebie.
- To tylko złudzenie - powiedział. - No i twój strach. Nic więcej.
- Chodźmy stąd - rzekłam.
- Dobrze - narzucił mi na ramiona swoją kurtkę. Nigdy nie był dla mnie tak dobry, jak tego wieczoru i tej nocy.
- Czy można pokonać ten strach? - zapytałam, gdy leżeliśmy objęci w ciepłym łóżku, w domu z czerwonej cegły.
- Tak - odparł.
- Pokonałeś go?
Skinął potwierdzająco głową .
 - I jak jest? No, wiesz. Co się dzieje później?
- Tego się nie da opisać. To trzeba przeżyć.
- Spróbuj - zachęcałam.
- Nie chcę - zamyślił się. - Niczego teraz tak nie pragnę, jak pokonać zupełnie coś innego, przekroczyć pewną granicę. Wtedy będę naprawdę wolny. Ale jeszcze mam czas...
- Nie mów tak - powiedziałam - Boję się, gdy tak mówisz.
- Odleć Ćma - powiedział nagle - Ze mną nie będziesz szczęśliwa
- Bez ciebie też nie - odpowiedziałam - Spróbuj mnie pokochać. Niemożliwe, abyś nie miał w sobie żadnych uczuć.
- Nie chcę ich mieć.
- Dlaczego? Bo przez nie nie możesz być wolny? Mam czasami dość tego twojego gadania - żachnęłam się. - Jesteś po prostu tchórzem. Uciekasz przed odpowiedzialnością, przed życiem. Boisz się miłości, boisz się, że cię zrani...
- Odleć Ćma - powtórzył. - Nie mam ochoty z tobą gadać - odwrócił się na drugi bok. Nie wiem, kiedy zasnęłam. Gdy się obudziłam łóżko było puste. Przez kilka dni włóczyłam się po plaży, po pustych polach i łąkach. Wciąż czekałam, by w końcu samotnie wrócić do domu.

                                                              ***

- Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mimo obaw - moja dusza cieszyła się z jego powrotu. ,,Tyle czasu minęło - myślałam. - Dlaczego wrócił?” Chyba gdzieś w głębi miałam nadzieję, że dla mnie. Nie musiałam długo czekać na spotkanie po latach. Pewnego dnia stanął w drzwiach mojego pokoju.
- Nie wierzę własnym oczom - powiedziałam. - Ty u mnie? - dobrze pamiętałam, że to ja zawsze za nim chodziłam.
- Kochasz mnie jeszcze? - zapytał tak, jakbyśmy się widzieli kilka dni temu.
- Przychodzisz po tylu latach, po tym, jak zostawiłeś mnie zupełnie samą i pytasz, czy cię kocham? - udawałam zaskoczoną. Tak naprawdę nic nie było mnie w stanie zdziwić w odniesieniu do Michała. To było niesamowite, ale w chwili, gdy go zobaczyłam, również miałam wrażenie, jakbyśmy się rozstali na krótki czas.
- Nie zapytasz, czy mam męża, dzieci? - droczyłam się z nim.
- Nie obchodzi mnie to - powiedział. - Kochasz mnie?
- Przykro mi. Wydaje mi się, że już nie - odparłam, ale drżała we mnie każda cząstka ciała.
- A więc to nie była miłość - stwierdził.
- Była - zaprzeczyłam - Tylko nikt jej nie pielęgnował, więc ... - rozłożyłam bezradnie ręce.
- W porządku - powiedział. - Musiałem wiedzieć.
- Po co wróciłeś? - zapytałam.
- Musiałem się upewnić, że Ćma na pewno odleciała - spojrzał mi prosto w oczy.
- Nigdy jej nie chciałeś, więc w końcu odleciała. Co teraz zrobisz?
- Nie ma Ćmy, więc jestem wolny....
- Zawsze tego chciałeś - mimowolnie złapałam go za rękę. Wyrwał ją - Do widzenia - powiedział, odchodząc szybkim, zdecydowanym krokiem.
- Michał! - krzyknęłam za nim.
Nie obejrzał się nawet.

                                                                   ***

Leżałam skulona jak embrion i płakałam. Nie wiedziałam tylko, z jakiego właściwie powodu. Czy dlatego, że pozwoliłam mu odejść? A może wciąż go kochałam? Jeśli nawet tak, to jaką przyszłość mogłam z nim mieć? Zresztą, czy potrzebny jest człowiekowi konkretny powód do płaczu? Czy nie wystarczy, że po prostu jest tak bardzo źle, gdzieś tam w najgłębszych zakamarkach duszy?

                                                                  ***

Leśniczy powiedział, że Michał wyjechał.
- On się nawet, nie rozpakował, tym razem, jakby był przejazdem - opowiadał. - Mówił, że chce się tylko upewnić, czy ma rację w jakiejś tam sprawie....
- Wie pan, gdzie mógł pojechać? - przerwałam.
- Nie mam pojęcia.
Ja jednak czułam, że wiem. Nie zastanawiałam się długo. Wsiadłam w samochód i po ośmiu godzinach nieustannej jazdy, byłam na miejscu. Pogoda była parszywa. Wiał wiatr i siąpił deszcz. Zaparkowałam samochód przy wejściu do drewnianej chałupy, zapięłam kurtkę pod samą szyję, założyłam kaptur i wysiadłam z auta. W oknie poruszyła się firanka i zaraz potem otworzyły się drzwi. Kobieta wyglądała wciąż tak samo, jak gdyby czas zatrzymał się w miejscu.
- Poznaje mnie pani? - zapytałam.
- Przyglądała mi się uważnie.
- Przykro mi – odparła. - Przewija się tu tyle osób.
- Nieważne - przerwałam - Michała pani na pewno pamięta. Czy był tu?
Milczała dłuższą chwilę, a dłonie jej drżały.
- Ja wiedziałam, że on to kiedyś zrobi - spojrzała w moje oczy.
- Ja też... - odpowiedziałam cicho.
- Zaczną go szukać, dopiero po sztormie. W taką pogodę nic nie zdziałają. - jej twarz zrobiła się blada. - Mój syn widział go wczoraj. Siedział przez kilka godzin i wpatrywał się w morze. Potem poszliśmy spać. Rano znaleźliśmy na brzegu część jego garderoby. Niech pani wejdzie do środka - zaproponowała. - Zrobię gorącej herbaty. 
- Chętnie skorzystam, ale za chwilę. Chciałabym pójść na plażę. Potrzebuję chwilę samotności.
- Rozumiem - odparła - Tylko niech pani uważa. Fale są bardzo duże.
- Będę uważać - przytaknęłam.
Im bliżej byłam plaży, tym serce szybciej mi biło. Już tylko pas drzew odgradzał mnie od ogromu wody. Szłam wąską ścieżką i nagle ujrzałam je. Szalało. Kłębiące się bałwany zaborczo wkradały się w ląd, zalewając połowę wąskiej plaży. Ostrożnie zsunęłam się z niewysokiej skarpy. Byłam tylko ja, morze, no i gdzieś w nim Michał. Usiadłam na wprost dzikich fal i mimo, że wiatr próbował mi przeszkodzić, szarpiąc mną na wszystkie strony, nie poddałam się. Odsunęłam od siebie wszystkie myśli i tak, jak kiedyś, po pewnym czasie widziałam już każdą falę z osobna. Słyszałam ich groźny szum. Zbliżały się. Każda kolejna była bliżej mnie... Tak, jak wtedy napierały coraz szybciej, coraz bliżej, coraz mocniej...

2 komentarze:

  1. Opowiadanie mimo erotyki jest bardzo subtelne, smutne, ale wciąga czytelnika i aż chce się czytać dalej :) Mnie porwało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, ale liczyłam na jakieś szczęśliwe zakończenie.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!