Monika
Olasek: Z jakim uczuciem witasz koniec wakacji – „szkoda, że się skończyły”,
czy „uff, nareszcie powrót do normalności”?
Mariusz Zielke:
(śmiech) Ja mam wieczne wakacje wypełnione bardzo ciężką harówką (pisaniem),
którą uwielbiam.
MO: Czyli nawet nie zauważyłeś, że
było coś takiego jak wakacje (poza tym, że było cieplej niż zwykle)? Żadnych
wojaży? Większego luzu niż zwykle?
Mariusz:
Wojaże były, był też wyjazd wakacyjny. Także różnica oczywiście jest, wakacje
są okresem szczególnym, który bardzo lubię. Ale od kiedy straciłem stałą pracę
w 2009 r., to moje życie przypomina trochę wieczne wakacje, choć mam okresy
bardzo ciężkiej pracy. Tak czy inaczej, jeśli kiedyś uda mi się naprawdę dobrze
zarabiać na pisaniu, to będę miał właściwie wieczne wakacje.
MO:
W rozmowie z czytelnikami w portalu nakanapie.pl piszesz „Jestem dziennikarzem
z przypadku”. Cóż to za szczęśliwy przypadek sprawił, że zacząłeś pisać?
Mariusz:
O nie, pisać chciałem od zawsze. Od kiedy przeczytałem moją pierwszą książkę
(to chyba była trylogia Orle Pióra). Pierwsze opowiadanie napisałem, gdy miałem
chyba 10 czy 12 lat, było o planecie, obrośniętej dziwną pianą, w której czaiły
się różne dziwactwa, a podróżowało się w niej dzięki urządzeniom rozpraszającym
pianę (śmiech). Potem nauczyłem się pisać na maszynie, no i tworzyłem różne
dziwadła. Próbowałem napisać coś naprawdę dobrego, ale wychodziło średnio.
Byłem za młody i za głupi, a może po prostu nie miałem talentu. Z tego wyrwało
mnie dziennikarstwo. Uznałem, że skoro nie jestem w stanie napisać dobrej
powieści, to pobawię się w pisanie do gazet. No i tak pewnie byłoby dalej,
gdyby dziennikarstwo nie kopnęło mnie w dupę. Dzięki temu zostałem pismakiem od
książek (pisarzem będę mógł się nazwać, jak zacznę rzeczywiście tylko na tym
zarabiać).
MO: Talent pewnie był, tylko jeszcze
nierozbudzony. Ale pomysł z pienistą planetą jest niezły. Może wrócisz do niego
i napiszesz coś dla dzieci / młodzieży?
Mariusz:
Próbuję. Może już wkrótce ukaże się coś mojego dla młodych czytelników. Piszę
kilka takich książek.
MO: Piszesz jednocześnie kilka
książek? To musisz mieć bardzo podzielną uwagę. Nie gubisz się w opisywanych
intrygach i zawiłościach fabuł?
Mariusz:
Ja te historie noszę w sobie już od dawna. W końcu nadszedł czas, żeby je
spisać. A jak przychodzi nowy pomysł, to też on jest obudowywany prawdziwymi
obserwacjami, historiami, które gdzieś tam rzuciły mi się w oczy.
MO: To przyznaj się, ile książek
obecnie masz zaczętych?
Mariusz:
Sam nie wiem, kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt. Ja tego nie liczę. Staram
się oczywiście skupić na jakimś projekcie i robić go do końca, ale w momencie,
gdy czuję, że kończy mi się wyobraźnia w danym temacie, przerzucam się na inny.
Właśnie skończyłem powieść fantasy (choć wymaga jeszcze poprawek), na różnym
etapie jest kilka książek dla dzieci i młodzieży, piszę kilka rzeczy na
zlecenie, o czym nie bardzo mogę mówić, mam zaczętą powieść psychologiczną, w
połowie napisany czarny kryminał z wątkiem finansowym (akcja dzieje się w
środowisku funduszy inwestycyjnych), poważnie zaawansowana jest kontynuacja Wyroku, czyli kryminał finansowy.
Naprawdę dużo. Często się zdarza, że wpadam na jakiś pomysł i robię w kilka dni
konstrukcję całej książki, zaczynam ją i nawet się nie obejrzę, a jestem w
jednej/trzeciej. Ale potem pisze się coraz trudniej i przerzucam się na coś
innego. Ja teraz próbuję sam siebie wybadać. Sprawdzić w jakim gatunku
literackim będę się czuł najlepiej. Eksperymentuję i stąd tak duża liczba
projektów. Ale ja to też bardzo lubię. Bohaterowie tych książek żyją gdzieś we
mnie.
MO:
W notce o Tobie na stronie www.wyrok.eu
przeczytałam, że pisywałeś teksty podróżnicze, popularno naukowe i „z życia
wzięte”. Zacznijmy od podróży. Dużo zwiedziłeś?
Mariusz:
No trochę zwiedziłem, ale nie można nazwać mnie podróżnikiem. To była krótka
przygoda. Za to dzięki różnym podróżom z przyjaciółmi udało mi się poznać
trochę mniej znanych turystycznie miejsc, ponurkować trochę z niezwykłymi
osobnikami, pożeglować na łajbie w Grecji z równie ciekawą ekipą, przejechać
pół Europy „przemytniczym” busem. Miałem trochę miłych przygód, które na pewno
wpłynęły na to, jakim jestem człowiekiem.
MO: „Przemytniczym” busem? Co to
jest „przemytniczy” bus?
Mariusz:
To był mercedes-bus wykorzystywany do przemycania różnych towarów (papierosy,
wóda) przez granicę z krajów byłego ZSRR do Polski. Pożyczyliśmy go od
przemytników, żeby dojechać na wynajęty jacht do Grecji, bo był najtańszą opcją
dojazdu. To naprawdę było super doświadczenie. Grupka polskich
studentów-gołodupców wynajęła luksusowy jacht, ale nie bardzo było nas stać na
coś poza tym. To było w latach dziewięćdziesiątych, gdy wszyscy byliśmy biedni
i coś takiego, jak wakacje na jachcie pełnomorskim, to był wariacki pomysł.
Musiałem ostro się spiąć i zapożyczyć, żeby wpłacić swoją część na tę wyprawę.
Kasy na luksusy nie było już wcale. No i stąd się wziął ten bus. Efekt był
taki, że w Austrii zatrzymała nas jednostka antyterrorystyczna, (akcja była jak
na filmach), a we Włoszech (jechaliśmy przez całe Włochy, żeby potem promem
przeprawić się do Grecji) bus nam się zepsuł i całe Włochy przejechaliśmy z
prędkością do 40 km/h, bo padło coś, co sprawiało, że samochód tracił moc.
Włoscy mechanicy próbowali sobie poradzić z niemiecką techniką, ale nie dali
rady. Busa naprawiliśmy dopiero w jakimś dzikim serwisie kradzionych mercedesów
w Grecji.
MO: Niesamowita historia, toż to
gotowy temat na książkę.
Mariusz:
Oczywiście. Ja w swoich książkach wykorzystuję moje obserwacje i doświadczenia.
Z tej wyprawy też wiele wykorzystałem. Czy sama w sobie ma potencjał
powieściowy? Ja bym powiedział, że raczej filmowy. Może kiedyś zrobię
scenariusz, bo przygoda była niezła. W tej wyprawie było coś romantycznego, coś
wzruszającego, było zestawienie biedy i luksusu, były niesamowite przygody, jak
ta z antyterrorystami, ale i historiami, o których nie mówiłem: mafiozami,
polskimi emigrantami, biednymi dzieciakami w Pireusie, ciekawymi wyspami,
albańskimi emigrantami w Igumenitsie, zabójstwem na promie, ciężkim
przełykaniem śliny na widok kulki loda, na którą mężczyznom z Polski szkoda
było kasy. Mogłaby z tego powstać komedia, dramat, sensacja. Jakbyś zobaczyła
naszą łajbę w jednym z portów, gdzie obok zacumował jacht jakiegoś dużego,
bogatego gangstera i co z tego wynikło... Dobra historia na opowieść. Ja w
ogóle miałem ciekawe życie i wszystkie moje książki są dość prawdziwe, choć
wydają się takie nieprawdopodobne. A tak naprawdę każda z tych historii ma
sporo z życia.
MO: Może autobiografię powinieneś
napisać?
Mariusz:
Za dziesięć – dwadzieścia lat, może. Ale w autobiografii pewnie strasznie bym
nakłamał, więc to i tak będzie powieść.
MO:
Pisywałeś też teksty popularno-naukowe. Jakiej dziedziny dotyczyły?
Mariusz:
Oj, to była nuda za pieniądze, różne rzeczy do dziwacznych biuletynów prawnych
czy ubezpieczeniowych. Wcielałem się w jakiegoś dziwnego typa od
prawniczo-ubezpieczeniowego bełkotu i udawałem, że rozumiem to, co piszę, choć
chyba nie bardzo tak było. Ale płacono mi dobrze (śmiech).
MO: A już podejrzewałam Cię o mariaż
z wyższą fizyką, paleontologią lub starożytnością...
Mariusz:
Nie, nie. Prosty ze mnie człowiek i taki zwyczajny (śmiech)
MO:
Oczywiście. Zwyczajny człowiek. Wobec tego jak to się stało, że byłeś monterem
ciągników i tragarzem sejfów? To dość nietypowe zajęcia jak na dziennikarza.
Mariusz:
Na studiach robiłem wszystko, na czym mogłem zarobić, żeby się utrzymać. Nie
było lekko. Oszczędzałem na jedzeniu, jadłem w Karaluchu pół obiadu, suchą
bułkę z kefirem na śniadanie, żeby potem móc pójść sobie z kolegami na piwo i
zapalić dobrego papierosa. A zarabiałem, roznosząc ulotki, wożąc przesyłki po
Polsce, rozlepiając plakaty i przenosząc sejfy. Wtedy w Polsce było dużo sejfów
do przenoszenia (śmiech) w różnych dziwnych instytucjach. Nosiło się je z
piętra na piętro, w nocy za pomocą studentów. Dziś ciekaw jestem bardzo, co w nich
było. Ale wtedy się o tym nie myślało. A ciągniki? Jako uczeń technikum
musiałem odbębnić praktyki na taśmie monterskiej w Ursusie. Parę ciągników
skręciłem, parę pewnie rozkręciłem.
MO: Mężczyzna pracujący żadnej pracy
się nie boi?
Mariusz:
(śmiech) Lubię po prostu wyzwania. Uważam, że w każdym z nich można się czegoś
nauczyć, czegoś doświadczyć. Wierzę, że los robi mi różne psikusy, żebym z tego
coś wyniósł. Choć nigdy nie wygrałem w żadnej loterii ani innych hazardowych
akcjach, to uważam się za niezłego farciarza.
MO: Twój największy sukces?
Mariusz:
Ciągle przede mną, mam nadzieję.
MO:
Piszesz powieści (Wyrok, Księga kłamców, Asurito Sagishi) i opowiadania (antologia Wyspa dla dwojga i np. Żarłoczne
Lodówki z antologii 31.10 czyli
Halloween po polsku). Czy któraś z tych form jest Ci bliższa?
Mariusz:
Lubię i powieści, i opowiadania. Czasem zakładam, że napiszę opowiadanie i
nagle ono mi się rozrasta w powieść. Tak było z Księgą kłamców. Czasem zaczynam powieść i wychodzą opowiadania (tak
jak w Wyspie dla dwojga, która składa
się właściwie z pomysłów na powieści, których jednak nie zdążę napisać, więc
postanowiłem z nich zrobić opowiadania). Czasem po prostu coś wychodzi inaczej
niż zamierzamy, ale w tym wszystkim fajne jest pisanie. Ja uwielbiam pisać. Piszę
w zasadzie tylko te rzeczy, które chcę. Chyba, że coś robię na specjalne
zlecenie i ktoś mi za to dobrze płaci, to wtedy muszę się nagiąć i pisać rzeczy
nudne, i nie bardzo ciekawe (np. wspomniane przez ciebie teksty
popularno-naukowe).
MO:
Asurito Sagishi - to bardzo nietypowy
tytuł (pewnie wszyscy Cię o niego pytają). Co oznacza?
Mariusz:
Cnotliwy aferzysta (śmiech). To książka wariacka. Początkowo miała nosić tytuł:
W co lubią się bawić niegrzeczne
japońskie dziewczynki?, przy czym fabuła nie ma nic wspólnego z japońskimi
dziewczynkami, ale taki tytuł mi się spodobał, bo zobaczyłem w jakiejś gazecie
taki idiotyczny tytuł przy tekście o erotycznym kontekście. Ale ostatecznie
wymyśliłem sobie Asurito Sagishi –
cnotliwego aferzystę.
MO: Nie bałeś się, że taki trudny
tytuł zniechęci czytelników? Jak to zapamiętać, idąc do księgarni?
Mariusz:
Tytuł tak naprawdę wybrał wydawca. Ja dałem trzy propozycje. Nie pamiętam już
jakie. Jednym z nich było Asurito. No
mnie się ten tytuł podoba. Jakoś nie myślałem w tym momencie o sprzedaży.
MO:
Jesteś redaktorem naczelnym portalu ngi24.pl. Skąd pomysł?
Mariusz:
Żadna z gazet nie chciała opublikować ustaleń mojego dziennikarskiego śledztwa
o korupcjogennych praktykach w Komisji Nadzoru Finansowego. Niektóre nie
chciały zadzierać z przyjaciółmi i reklamodawcami, niektóre uważały to za
nieważny temat, inne nie wiem dlaczego tego nie robiły. To było nieuczciwe.
Postanowiłem, że założę własną gazetę i będę pisał odważne teksty, i publikował
materiały, których nie chcą publikować inne gazety. Kilka takich materiałów
udało się puścić, gazeta miała początkowo dobre notowania, mieliśmy wielu
poważnych czytelników, zgłaszali się dziennikarze z największych redakcji,
którym blokowano teksty, żeby opublikować te materiały na NGI. Były przypadki,
że duża gazeta zwracała się do mnie, żebym coś opublikował, bo oni nie mogą ze
względu na reklamy. Czułem się trochę jak czubek, trochę jak bohater.
Naprawiałem medialną rzeczywistość, jednocześnie zdając sobie sprawę, że moje
działania spowodują przypięcie mi łatki szaleńca. Tak czy inaczej opłaciło się.
Mam dużo satysfakcji z tego, co zrobiłem. Szczególnie z jednej, gdy udało mi
się „zastraszyć” jedną z gazet, że jak nie zajmie się poważnym problemem, to my
to opublikujemy, z informacją, że ta gazeta nie chciała tego zrobić. Gazeta to
opublikowała. A ja zostałem jeszcze większym czubkiem (śmiech). Mógłbym wiele
opowiedzieć o kondycji mediów w Polsce. Ale nikt tego nie chce słuchać.
MO: Może spróbuj ją opisać?
Mariusz:
Nie, to już nie moja sprawa. Media same się wykończą, nie potrzeba tu mojej
pomocy (śmiech).
MO:
Po jednej z Twoich publikacji (o spółce Electus) wytoczono Ci 5 procesów
sądowych. Dwa z nich zostały już rozstrzygnięte na Twoją korzyść. Jaki jest
obecny stan pozostałych trzech?
Mariusz:
Łącznie mam 6 procesów (wszystkie z tą grupą IDM , do której należy Electus,
ale jeden z nich dotyczy spraw stricte IDM – ujawnienia m.in. szkoleń, jakie
przeprowadzali urzędnicy KNF dla spółek wprowadzanych przez IDM, błędów w
prospektach spółek i sprawy tuszowania wyników kontroli w IDM przeprowadzanej
przez KNF). Cztery się toczą, nie ma na razie wyroków nawet w pierwszej
instancji.
MO: Dobrze pamiętam, że bronisz się
w tych wszystkich procesach sam, bez pełnomocnika?
Mariusz:
W procesach karnych broniłem się sam, w jednym z nich współoskarżoną była
dziennikarka Gazety Finansowej, która miała adwokata z Gazety, siłą rzeczy
pomagał nam obojgu. Ale to są tak skomplikowane sprawy, że ciężar obrony
merytorycznej spoczywał na mnie, bo ja ten temat po prostu dobrze znałem. W
procesach cywilnych zacząłem bronić się sam, ale sprawy tak się przeciągają, że
musiałem poprosić o pomoc radcę prawnego i mam teraz pomoc prawnika. Bez niej
byłoby mi naprawdę ciężko zajmować się tymi procesami.
MO:
W rozmowie ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich (www.sdp.pl)
powiedziałeś, że prawnik redakcji Pulsu Biznesu po ugodzie zawartej przez
gazetę ze spółką Electus dał Ci taką radę: „Jeżeli
pan wierzy w sprawiedliwość w polskich sądach, to może się pan procesować”.
Opłaciło się?
Mariusz:
Jak na razie wygrałem 2 procesy z 6 (pozostałe cztery wciąż się toczą). Mogę
więc powiedzieć, że jednak opłaciło się wierzyć w sprawiedliwość. Tyle tylko,
że ta sprawiedliwość jest dość powolna. No i jednak wciąż jest niepewność co do
pozostałych procesów.
MO:
Nadal prowadzisz śledztwa dziennikarskie?
Mariusz:
Nie, wolę pisanie książek. Gdy wybuchają głośne afery, jak Amber Gold czy
korupcja w MSWiA, mam ochotę parę informacji wiążących się z tymi sprawami
ujawnić czy opisać. W ciągu lat pracy nazbierało się trochę spraw
nierozwiązanych, być może do niektórych jeszcze wrócę (śmiech).
MO: Jesteś gotów zaryzykować kolejne
ewentualne procesy? Książki są chyba jednak bezpieczniejsze niż dziennikarstwo
śledcze.
Mariusz:
Nie, raczej nie zaryzykuję procesów. Sądy to strata czasu. Ja go nie mam. Choć
przez książki też można mieć procesy...
MO:
Wiem już, że piszesz kilka książek na raz, ale podsumuj swoje najbliższe plany
wydawnicze. Gdzie będziemy mogli przeczytać coś nowego Twojego autorstwa?
Mariusz:
3 października wychodzi moja książka Wyrok
w wydawnictwie Czarna Owca. W tym roku raczej nie ukaże się już nic pod moim
nazwiskiem, negocjuję kilka umów, ale przed podpisaniem ich nie mogę o niczym
informować.
MO: Trzymam więc kciuki za wszystkie
rozpoczęte książki, negocjacje i oczywiście za pomyślne zakończenie spraw w
sądzie. Dziękuję, że znalazłeś chwilę na rozmowę.
Mariusz:
Ja również dziękuję, Moniko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!