3 października 2012

Cnotliwy aferzysta, kłamcy i pienista planeta - rozmowa z Mariuszem Zielke


Monika Olasek: Z jakim uczuciem witasz koniec wakacji – „szkoda, że się skończyły”, czy „uff, nareszcie powrót do normalności”?
Mariusz Zielke: (śmiech) Ja mam wieczne wakacje wypełnione bardzo ciężką harówką (pisaniem), którą uwielbiam.
MO: Czyli nawet nie zauważyłeś, że było coś takiego jak wakacje (poza tym, że było cieplej niż zwykle)? Żadnych wojaży? Większego luzu niż zwykle?
Mariusz: Wojaże były, był też wyjazd wakacyjny. Także różnica oczywiście jest, wakacje są okresem szczególnym, który bardzo lubię. Ale od kiedy straciłem stałą pracę w 2009 r., to moje życie przypomina trochę wieczne wakacje, choć mam okresy bardzo ciężkiej pracy. Tak czy inaczej, jeśli kiedyś uda mi się naprawdę dobrze zarabiać na pisaniu, to będę miał właściwie wieczne wakacje.
MO: W rozmowie z czytelnikami w portalu nakanapie.pl piszesz „Jestem dziennikarzem z przypadku”. Cóż to za szczęśliwy przypadek sprawił, że zacząłeś pisać?
Mariusz: O nie, pisać chciałem od zawsze. Od kiedy przeczytałem moją pierwszą książkę (to chyba była trylogia Orle Pióra). Pierwsze opowiadanie napisałem, gdy miałem chyba 10 czy 12 lat, było o planecie, obrośniętej dziwną pianą, w której czaiły się różne dziwactwa, a podróżowało się w niej dzięki urządzeniom rozpraszającym pianę (śmiech). Potem nauczyłem się pisać na maszynie, no i tworzyłem różne dziwadła. Próbowałem napisać coś naprawdę dobrego, ale wychodziło średnio. Byłem za młody i za głupi, a może po prostu nie miałem talentu. Z tego wyrwało mnie dziennikarstwo. Uznałem, że skoro nie jestem w stanie napisać dobrej powieści, to pobawię się w pisanie do gazet. No i tak pewnie byłoby dalej, gdyby dziennikarstwo nie kopnęło mnie w dupę. Dzięki temu zostałem pismakiem od książek (pisarzem będę mógł się nazwać, jak zacznę rzeczywiście tylko na tym zarabiać).
MO: Talent pewnie był, tylko jeszcze nierozbudzony. Ale pomysł z pienistą planetą jest niezły. Może wrócisz do niego i napiszesz coś dla dzieci / młodzieży?
Mariusz: Próbuję. Może już wkrótce ukaże się coś mojego dla młodych czytelników. Piszę kilka takich książek.
MO: Piszesz jednocześnie kilka książek? To musisz mieć bardzo podzielną uwagę. Nie gubisz się w opisywanych intrygach i zawiłościach fabuł?
Mariusz: Ja te historie noszę w sobie już od dawna. W końcu nadszedł czas, żeby je spisać. A jak przychodzi nowy pomysł, to też on jest obudowywany prawdziwymi obserwacjami, historiami, które gdzieś tam rzuciły mi się w oczy.
MO: To przyznaj się, ile książek obecnie masz zaczętych?
Mariusz: Sam nie wiem, kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt. Ja tego nie liczę. Staram się oczywiście skupić na jakimś projekcie i robić go do końca, ale w momencie, gdy czuję, że kończy mi się wyobraźnia w danym temacie, przerzucam się na inny. Właśnie skończyłem powieść fantasy (choć wymaga jeszcze poprawek), na różnym etapie jest kilka książek dla dzieci i młodzieży, piszę kilka rzeczy na zlecenie, o czym nie bardzo mogę mówić, mam zaczętą powieść psychologiczną, w połowie napisany czarny kryminał z wątkiem finansowym (akcja dzieje się w środowisku funduszy inwestycyjnych), poważnie zaawansowana jest kontynuacja Wyroku, czyli kryminał finansowy. Naprawdę dużo. Często się zdarza, że wpadam na jakiś pomysł i robię w kilka dni konstrukcję całej książki, zaczynam ją i nawet się nie obejrzę, a jestem w jednej/trzeciej. Ale potem pisze się coraz trudniej i przerzucam się na coś innego. Ja teraz próbuję sam siebie wybadać. Sprawdzić w jakim gatunku literackim będę się czuł najlepiej. Eksperymentuję i stąd tak duża liczba projektów. Ale ja to też bardzo lubię. Bohaterowie tych książek żyją gdzieś we mnie.
MO: W notce o Tobie na stronie www.wyrok.eu przeczytałam, że pisywałeś teksty podróżnicze, popularno naukowe i „z życia wzięte”. Zacznijmy od podróży. Dużo zwiedziłeś?
Mariusz: No trochę zwiedziłem, ale nie można nazwać mnie podróżnikiem. To była krótka przygoda. Za to dzięki różnym podróżom z przyjaciółmi udało mi się poznać trochę mniej znanych turystycznie miejsc, ponurkować trochę z niezwykłymi osobnikami, pożeglować na łajbie w Grecji z równie ciekawą ekipą, przejechać pół Europy „przemytniczym” busem. Miałem trochę miłych przygód, które na pewno wpłynęły na to, jakim jestem człowiekiem.
MO: ‎„Przemytniczym” busem? Co to jest „przemytniczy” bus?
Mariusz: To był mercedes-bus wykorzystywany do przemycania różnych towarów (papierosy, wóda) przez granicę z krajów byłego ZSRR do Polski. Pożyczyliśmy go od przemytników, żeby dojechać na wynajęty jacht do Grecji, bo był najtańszą opcją dojazdu. To naprawdę było super doświadczenie. Grupka polskich studentów-gołodupców wynajęła luksusowy jacht, ale nie bardzo było nas stać na coś poza tym. To było w latach dziewięćdziesiątych, gdy wszyscy byliśmy biedni i coś takiego, jak wakacje na jachcie pełnomorskim, to był wariacki pomysł. Musiałem ostro się spiąć i zapożyczyć, żeby wpłacić swoją część na tę wyprawę. Kasy na luksusy nie było już wcale. No i stąd się wziął ten bus. Efekt był taki, że w Austrii zatrzymała nas jednostka antyterrorystyczna, (akcja była jak na filmach), a we Włoszech (jechaliśmy przez całe Włochy, żeby potem promem przeprawić się do Grecji) bus nam się zepsuł i całe Włochy przejechaliśmy z prędkością do 40 km/h, bo padło coś, co sprawiało, że samochód tracił moc. Włoscy mechanicy próbowali sobie poradzić z niemiecką techniką, ale nie dali rady. Busa naprawiliśmy dopiero w jakimś dzikim serwisie kradzionych mercedesów w Grecji.
MO: Niesamowita historia, toż to gotowy temat na książkę.
Mariusz: Oczywiście. Ja w swoich książkach wykorzystuję moje obserwacje i doświadczenia. Z tej wyprawy też wiele wykorzystałem. Czy sama w sobie ma potencjał powieściowy? Ja bym powiedział, że raczej filmowy. Może kiedyś zrobię scenariusz, bo przygoda była niezła. W tej wyprawie było coś romantycznego, coś wzruszającego, było zestawienie biedy i luksusu, były niesamowite przygody, jak ta z antyterrorystami, ale i historiami, o których nie mówiłem: mafiozami, polskimi emigrantami, biednymi dzieciakami w Pireusie, ciekawymi wyspami, albańskimi emigrantami w Igumenitsie, zabójstwem na promie, ciężkim przełykaniem śliny na widok kulki loda, na którą mężczyznom z Polski szkoda było kasy. Mogłaby z tego powstać komedia, dramat, sensacja. Jakbyś zobaczyła naszą łajbę w jednym z portów, gdzie obok zacumował jacht jakiegoś dużego, bogatego gangstera i co z tego wynikło... Dobra historia na opowieść. Ja w ogóle miałem ciekawe życie i wszystkie moje książki są dość prawdziwe, choć wydają się takie nieprawdopodobne. A tak naprawdę każda z tych historii ma sporo z życia.
MO: Może autobiografię powinieneś napisać?
Mariusz: Za dziesięć – dwadzieścia lat, może. Ale w autobiografii pewnie strasznie bym nakłamał, więc to i tak będzie powieść.
MO: Pisywałeś też teksty popularno-naukowe. Jakiej dziedziny dotyczyły?
Mariusz: Oj, to była nuda za pieniądze, różne rzeczy do dziwacznych biuletynów prawnych czy ubezpieczeniowych. Wcielałem się w jakiegoś dziwnego typa od prawniczo-ubezpieczeniowego bełkotu i udawałem, że rozumiem to, co piszę, choć chyba nie bardzo tak było. Ale płacono mi dobrze (śmiech).
MO: A już podejrzewałam Cię o mariaż z wyższą fizyką, paleontologią lub starożytnością...
Mariusz: Nie, nie. Prosty ze mnie człowiek i taki zwyczajny (śmiech)
MO: Oczywiście. Zwyczajny człowiek. Wobec tego jak to się stało, że byłeś monterem ciągników i tragarzem sejfów? To dość nietypowe zajęcia jak na dziennikarza.
Mariusz: Na studiach robiłem wszystko, na czym mogłem zarobić, żeby się utrzymać. Nie było lekko. Oszczędzałem na jedzeniu, jadłem w Karaluchu pół obiadu, suchą bułkę z kefirem na śniadanie, żeby potem móc pójść sobie z kolegami na piwo i zapalić dobrego papierosa. A zarabiałem, roznosząc ulotki, wożąc przesyłki po Polsce, rozlepiając plakaty i przenosząc sejfy. Wtedy w Polsce było dużo sejfów do przenoszenia (śmiech) w różnych dziwnych instytucjach. Nosiło się je z piętra na piętro, w nocy za pomocą studentów. Dziś ciekaw jestem bardzo, co w nich było. Ale wtedy się o tym nie myślało. A ciągniki? Jako uczeń technikum musiałem odbębnić praktyki na taśmie monterskiej w Ursusie. Parę ciągników skręciłem, parę pewnie rozkręciłem.
MO: Mężczyzna pracujący żadnej pracy się nie boi?
Mariusz: (śmiech) Lubię po prostu wyzwania. Uważam, że w każdym z nich można się czegoś nauczyć, czegoś doświadczyć. Wierzę, że los robi mi różne psikusy, żebym z tego coś wyniósł. Choć nigdy nie wygrałem w żadnej loterii ani innych hazardowych akcjach, to uważam się za niezłego farciarza.
MO: Twój największy sukces?
Mariusz: Ciągle przede mną, mam nadzieję.
MO: Piszesz powieści (Wyrok, Księga kłamców, Asurito Sagishi) i opowiadania (antologia Wyspa dla dwojga i np. Żarłoczne Lodówki z antologii 31.10 czyli Halloween po polsku). Czy któraś z tych form jest Ci bliższa?
Mariusz: Lubię i powieści, i opowiadania. Czasem zakładam, że napiszę opowiadanie i nagle ono mi się rozrasta w powieść. Tak było z Księgą kłamców. Czasem zaczynam powieść i wychodzą opowiadania (tak jak w Wyspie dla dwojga, która składa się właściwie z pomysłów na powieści, których jednak nie zdążę napisać, więc postanowiłem z nich zrobić opowiadania). Czasem po prostu coś wychodzi inaczej niż zamierzamy, ale w tym wszystkim fajne jest pisanie. Ja uwielbiam pisać. Piszę w zasadzie tylko te rzeczy, które chcę. Chyba, że coś robię na specjalne zlecenie i ktoś mi za to dobrze płaci, to wtedy muszę się nagiąć i pisać rzeczy nudne, i nie bardzo ciekawe (np. wspomniane przez ciebie teksty popularno-naukowe).
MO: Asurito Sagishi - to bardzo nietypowy tytuł (pewnie wszyscy Cię o niego pytają). Co oznacza?
Mariusz: Cnotliwy aferzysta (śmiech). To książka wariacka. Początkowo miała nosić tytuł: W co lubią się bawić niegrzeczne japońskie dziewczynki?, przy czym fabuła nie ma nic wspólnego z japońskimi dziewczynkami, ale taki tytuł mi się spodobał, bo zobaczyłem w jakiejś gazecie taki idiotyczny tytuł przy tekście o erotycznym kontekście. Ale ostatecznie wymyśliłem sobie Asurito Sagishi – cnotliwego aferzystę.
MO: Nie bałeś się, że taki trudny tytuł zniechęci czytelników? Jak to zapamiętać, idąc do księgarni?
Mariusz: Tytuł tak naprawdę wybrał wydawca. Ja dałem trzy propozycje. Nie pamiętam już jakie. Jednym z nich było Asurito. No mnie się ten tytuł podoba. Jakoś nie myślałem w tym momencie o sprzedaży.
MO: Jesteś redaktorem naczelnym portalu ngi24.pl. Skąd pomysł?
Mariusz: Żadna z gazet nie chciała opublikować ustaleń mojego dziennikarskiego śledztwa o korupcjogennych praktykach w Komisji Nadzoru Finansowego. Niektóre nie chciały zadzierać z przyjaciółmi i reklamodawcami, niektóre uważały to za nieważny temat, inne nie wiem dlaczego tego nie robiły. To było nieuczciwe. Postanowiłem, że założę własną gazetę i będę pisał odważne teksty, i publikował materiały, których nie chcą publikować inne gazety. Kilka takich materiałów udało się puścić, gazeta miała początkowo dobre notowania, mieliśmy wielu poważnych czytelników, zgłaszali się dziennikarze z największych redakcji, którym blokowano teksty, żeby opublikować te materiały na NGI. Były przypadki, że duża gazeta zwracała się do mnie, żebym coś opublikował, bo oni nie mogą ze względu na reklamy. Czułem się trochę jak czubek, trochę jak bohater. Naprawiałem medialną rzeczywistość, jednocześnie zdając sobie sprawę, że moje działania spowodują przypięcie mi łatki szaleńca. Tak czy inaczej opłaciło się. Mam dużo satysfakcji z tego, co zrobiłem. Szczególnie z jednej, gdy udało mi się „zastraszyć” jedną z gazet, że jak nie zajmie się poważnym problemem, to my to opublikujemy, z informacją, że ta gazeta nie chciała tego zrobić. Gazeta to opublikowała. A ja zostałem jeszcze większym czubkiem (śmiech). Mógłbym wiele opowiedzieć o kondycji mediów w Polsce. Ale nikt tego nie chce słuchać.
MO: Może spróbuj ją opisać?
Mariusz: Nie, to już nie moja sprawa. Media same się wykończą, nie potrzeba tu mojej pomocy (śmiech).
MO: Po jednej z Twoich publikacji (o spółce Electus) wytoczono Ci 5 procesów sądowych. Dwa z nich zostały już rozstrzygnięte na Twoją korzyść. Jaki jest obecny stan pozostałych trzech?
Mariusz: Łącznie mam 6 procesów (wszystkie z tą grupą IDM , do której należy Electus, ale jeden z nich dotyczy spraw stricte IDM – ujawnienia m.in. szkoleń, jakie przeprowadzali urzędnicy KNF dla spółek wprowadzanych przez IDM, błędów w prospektach spółek i sprawy tuszowania wyników kontroli w IDM przeprowadzanej przez KNF). Cztery się toczą, nie ma na razie wyroków nawet w pierwszej instancji.
MO: Dobrze pamiętam, że bronisz się w tych wszystkich procesach sam, bez pełnomocnika?
Mariusz: W procesach karnych broniłem się sam, w jednym z nich współoskarżoną była dziennikarka Gazety Finansowej, która miała adwokata z Gazety, siłą rzeczy pomagał nam obojgu. Ale to są tak skomplikowane sprawy, że ciężar obrony merytorycznej spoczywał na mnie, bo ja ten temat po prostu dobrze znałem. W procesach cywilnych zacząłem bronić się sam, ale sprawy tak się przeciągają, że musiałem poprosić o pomoc radcę prawnego i mam teraz pomoc prawnika. Bez niej byłoby mi naprawdę ciężko zajmować się tymi procesami.
MO: W rozmowie ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich (www.sdp.pl) powiedziałeś, że prawnik redakcji Pulsu Biznesu po ugodzie zawartej przez gazetę ze spółką Electus dał Ci taką radę: „Jeżeli pan wierzy w sprawiedliwość w polskich sądach, to może się pan procesować”. Opłaciło się?
Mariusz: Jak na razie wygrałem 2 procesy z 6 (pozostałe cztery wciąż się toczą). Mogę więc powiedzieć, że jednak opłaciło się wierzyć w sprawiedliwość. Tyle tylko, że ta sprawiedliwość jest dość powolna. No i jednak wciąż jest niepewność co do pozostałych procesów.
MO: Nadal prowadzisz śledztwa dziennikarskie?
Mariusz: Nie, wolę pisanie książek. Gdy wybuchają głośne afery, jak Amber Gold czy korupcja w MSWiA, mam ochotę parę informacji wiążących się z tymi sprawami ujawnić czy opisać. W ciągu lat pracy nazbierało się trochę spraw nierozwiązanych, być może do niektórych jeszcze wrócę (śmiech).
MO: Jesteś gotów zaryzykować kolejne ewentualne procesy? Książki są chyba jednak bezpieczniejsze niż dziennikarstwo śledcze.
Mariusz: Nie, raczej nie zaryzykuję procesów. Sądy to strata czasu. Ja go nie mam. Choć przez książki też można mieć procesy...
MO: Wiem już, że piszesz kilka książek na raz, ale podsumuj swoje najbliższe plany wydawnicze. Gdzie będziemy mogli przeczytać coś nowego Twojego autorstwa?
Mariusz: ‎3 października wychodzi moja książka Wyrok w wydawnictwie Czarna Owca. W tym roku raczej nie ukaże się już nic pod moim nazwiskiem, negocjuję kilka umów, ale przed podpisaniem ich nie mogę o niczym informować.
MO: Trzymam więc kciuki za wszystkie rozpoczęte książki, negocjacje i oczywiście za pomyślne zakończenie spraw w sądzie. Dziękuję, że znalazłeś chwilę na rozmowę.
Mariusz: Ja również dziękuję, Moniko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!