25 grudnia 2012

Złodziej świąt - opowiadanie



Był sobie raz mężczyzna, który nie znosił Bożego Narodzenia. Od dzieciństwa źle mu się kojarzyło. Nigdy nie dostawał wymarzonych prezentów, a w któreś święta jego mama urodziła mu siostrę i tak się w niej zakochała, że zapomniała całkiem o starszym synu.
Ale Gwiazdka kojarzyła mu się też z najlepszym utargiem w roku. Ci wszyscy zabiegani ludzie, kupujący prezenty, karpie i ser na ciasto. Byli tak zaaferowani, że wyciągnięcie im portfela z kieszeni było jeszcze łatwiejsze niż zwykle. Najbardziej lubił polować na pobliskim targu - był na tyle duży i zatłoczony, że mógł pozostać anonimowy, a ścisk tylko sprzyjał jego niecnym celom.
Upatrywał sobie najchętniej panie w futrach, ale nie gardził też biedniejszymi. Czasami kręcił się po parkingu, patrzył, kto podjeżdża dobrym samochodem i śledził go. Zdarzało się, że musiał zrezygnować, bo nie nadarzała się okazja, a nie chciał ryzykować wpadki. Nieraz słyszał o takich kieszonkowcach, co trafiali na komisariat, bo gubiła ich pewność siebie. Kieszonkowiec - nie lubił tego słowa. Uważał, że życie zmusiło go do tego, i nie czuł się winny. Wyrzuty sumienia? Ludzie i tak sobie poradzą, a ja nie miałbym co do garnka włożyć, bo dzisiaj o pracę ciężko - powtarzał sobie, lecz było to marnym tłumaczeniem. Nigdy nie szukał pracy, może myślał trochę o uczciwym życiu wiele lat temu, ale kiedy poczuł smak szybko zarobionych pieniędzy, porzucił te niedorzeczne myśli. W końcu on też musiał się napracować. Wystawanie godzinami na mrozie w cienkiej kurteczce, to niby nie praca? - myślał. Musiał być zawsze lekko ubrany, bo gruba kurtka krępowałaby jego ruchy. Musiał zachować zwrotność, by w razie czego szybko się ulotnić.
Już od początku grudnia szło mu świetnie, planował nawet pojechać w góry na Sylwestra. Ale dzisiaj miał pobić rekord: dzień przed Wigilią na targu będzie największy ścisk w roku. Już zacierał ręce na samą myśl.
Zazwyczaj spał do dziesiątej, ale tego dnia wstał już o szóstej trzydzieści. Ogolił się, pogwizdując ulubioną piosenkę, i zjadł lekkie śniadanie. Był w świetnym nastroju, czuł się jak artysta, który w przypływie weny ma przekonanie, że dziś stworzy swoje najlepsze dzieło. Sam o sobie zresztą też myślał jako o artyście - przecież to sztuka niepostrzeżenie wyciągnąć komuś portfel i wtopić się w tło niczym kameleon. Często w myślach chwalił własne zdolności i miał się za człowieka wyjątkowo zaradnego.
Szło jak z płatka - o dziewiątej miał już trzy wypchane portfele. Nie mógł do nich zajrzeć, to robił zawsze w domu. Nie wolno mu było tak ryzykować. Chował zdobycz w specjalnie do tego wszytych kieszonkach we wnętrzu kurtki i tylko po objętości domyślał się, czy dużo zarobił.
O jedenastej musiał iść do domu, bo już zabrakło mu miejsca w kieszeniach. Szybko wyrzucił na kanapę zawartość kurtki i pobiegł z powrotem na targ.
Ludzie jakby sami prosili się, by ich obrobić. Zabiegani, zdenerwowani, nie zwracali uwagi na swoje torby, często kładli je na straganach lub wieszali na ramieniu tak, że główna część torby spoczywała na plecach. Nic prostszego. Mężczyzna w cienkiej kurteczce tylko na to czekał - jedno, konkretne cięcie ostrym jak brzytwa scyzorykiem i już miał, co chciał.
O trzynastej targowisko zaczęło pustoszeć, postanowił więc wracać do domu. Zadowolony z siebie, po drodze wszedł do sklepu spożywczego po zasłużone piwo. Przy ladzie stała tylko jedna kobieta. Kryła twarz w dłoniach i płakała.
- Wszystko zabrał, całą rentę! - szlochała. - I co ja teraz dzieciom dam jeść? Z czego zrobię Wigilię?
Ekspedientka pocieszała kobietę z litościwą miną.
- Dlaczego ja? Całe życie chodzę na ten targ, nigdy mnie nie okradli! A teraz... i to jeszcze przed świętami! - na nowo zaniosła się płaczem - Nawet nie mam na autobus, żeby wrócić do domu!
Sprzedawczyni wyciągnęła z kasy dziesięć złotych i wręczyła kobiecie.
- Dlaczego nie okradają bogatych, tylko rencistkę? Ja żyję z pomocy społecznej, mam czworo dzieci, ich ojciec nie żyje, zmarł na marskość wątroby. Ja mam tyle, że mi nawet do piętnastego nie starcza! - kobieta była czerwona od płaczu, na ladzie leżała jej torebka z wyprutą dziurą z boku. - Co ja teraz zrobię? A dzieciaki się tak cieszyły na Gwiazdkę, a teraz nawet karpia nie będzie! Widzi pan, jakie się rzeczy dzieją? - zwróciła się do mężczyzny w lekkiej kurteczce.
Lecz ten odwrócił się i bez słowa wyszedł. Zapomniał już, po co tu przyszedł. Szedł do domu, czując ciężar grubych portfeli pod ubraniem.
Miał zjeść obiad, ale przeszedł mu apetyt. Wyrzucił na kanapę nowe portfele i policzył. Osiem sztuk. Opróżnił je z pieniędzy. W sumie miał dwa i pół tysiąca złotych, to nawet lepiej niż myślał. Ale nie cieszył się. Kobieta ze sklepu popsuła mu humor. Zwrócił uwagę na jeden z portfeli - coś z niego wystawało. Była to zamknięta koperta, pognieciona i zaadresowana do Świętego Mikołaja. Otworzył i przeczytał:


Kochany Mikołaju. Proszę, nie przynoś mi w tym roku prezentów. Przynieś mojej mamie zdrowie i pieniążki. Moja mamusia jest bardzo chora, a leki są bardzo drogie. Te leki jej pomagają, ale my nie mamy na nie pieniążków. Mamusia sprzedała telewizor i komputer, ale starczyło tylko na miesiąc leczenia. Święty Mikołaju, jeśli dasz mojej mamusi pieniążki na leki, to ja obiecuję, że już nigdy o nic nie poproszę. I będę nawet jadł szpinak i grochówkę.
Maciuś

Mężczyzna siedział nieruchomo w fotelu, trzymając w ręku list. Po chwili przykrył gazetą gruby plik banknotów, który leżał na stole. Nie chciał go widzieć.
Wieczorem niesmak trochę mu przeszedł i postanowił włączyć telewizor. Skacząc po programach, trafił na regionalny kanał. Na ekranie bawiły się dzieci, a napis pod spodem głosił: Zrób prezent na Gwiazdkę dzieciom z domu dziecka. Mężczyzna wpatrywał się w umorusane twarze kilkulatków. Nagle zerwał się i spojrzał na zegarek. Jeszcze nie ma dziewiątej – pomyślał. Jeszcze zdążę.
Pojechał do supermarketu i kupił cały wózek zabawek. Misie, gry, lalki, książki - wszystko to przypominało mu własne dzieciństwo. Wybierając pluszaki, cieszył się jak dziecko. Oczami wyobraźni widział już rozpromienione twarze maluchów z domu dziecka.
W Wigilię z samego rana pojechał taksówką pod wskazany w programie adres. Był podekscytowany. Wyładował bagażnik i z dwoma przepełnionymi workami i walącym sercem przekroczył próg starego budynku.
Spędził tu cały dzień. Dzieciaki, szczęśliwe z prezentów, przytulały się do niego i obsypywały całusami. Siedział w środku na podłodze i czuł się sam jak małe dziecko. Opowiadał bajki, a maluchy patrzyły na niego wielkimi oczami. Miał po raz pierwszy od dawna uczucie, że robi coś dobrego. Kiedy zbierał się już do wyjścia, jedna z dziewczynek pociągnęła go za nogawkę spodni.
- Przyjdziesz jeszcze? - patrzyła na niego niebieskimi oczami pełnymi nadziei. - Przyjdź, będziemy się bawić.
- Tak, przyjdź! - jakiś chłopiec uwiesił mu się na drugiej nodze.
- Przyjdź, przyjdź! - teraz już wszystkie dzieciaki obstąpiły go w koło i zadzierając główki, uśmiechały się do niego.
Zastanowił się chwilę. Dawno już nie czuł się tak, jak dziś. Był... potrzebny. Dziwne ciepło wypełniało jego wnętrze, kiedy patrzył na te dzieci.
- Przyjdę – odparł i wiedział, że nie jest to kłamstwem.
Gdy wracał do domu, w oknach domostw świeciły się choinki. Ludzie właśnie zasiadali do wigilijnej wieczerzy. Spędził wieczór sam, ale były to udane święta. Czuł ciepło w piersiach i nie oddałby tego uczucia za żaden wypchany portfel ani za żadnego Sylwestra w górach.

listopad 2011
Agnieszka Turzyniecka




2 komentarze:

  1. Za słodkie z jednej strony a za mało słodkie z drugiej strony, jednocześnie. za słodkie, że rusza do domu dziecka i takie sztampowe. a za mało słodkie, bo jak juz jechac to po całości - niech da ta kasę tej kobiecie na leki, albo rencistce z rybnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Portfeli złodziej na sto procent nie zanosi do domu,
    a poza tym: mało wyszukana treść - takie molizatorskie.
    Mam nadzieję, że nastepne opko będzie bardziej p[rzmyślane :)

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!