Od pisarzy trudniących się
kryminałem, nie wiedzieć czemu, bardziej oczekuje się
wiarygodności, niż od wszelakich innych autorów. Pisząc dajmy na
to romans, można z powodzeniem stworzyć historię tak dalece
oddaloną od rzeczywistości, że aż skręca. Ale książka się
sprzeda. I nikt nie będzie miał pretensji. Wszak to o miłości, a ta, jak powszechnie wiadomo, nie jest czymś szczególnie
przyziemnym. Więc możemy sobie spokojnie wrzucić romansowy gaz do
dechy, a im bardziej będzie absurdalnie - czytaj "romantycznie",
tym bardziej będą zadowolone rzesze fanek. Wcale nie kpię sobie z
romansów, choć tak to może zabrzmieć. Każdy gatunek ma prawo
bytu, póki ma swoich czytelników. Zresztą i mnie zdarzyło się
przeczytać, z mniejszymi lub większymi wypiekami na twarzy, książkę
tego rodzaju.
No więc dobrze, już nie będę gnębić tego biednego
romansu. Weźmy może fantastykę. Nie, wróć - fantastyka nie jest
wiarygodna i nie tylko nie jest to jej wada, ale wręcz zaleta. Czyli
zostawiamy, nie nadaje się do pognębienia.
Książki historyczne. Tu wypadałoby,
by jednak akcja współgrała z faktami. Ale czy zawsze tak jest? O
ile nikt nie napisze, że Napoleon to było dwa metry chłopa, a
Amerykę odkrył Kopernik, to w sumie też można przymknąć oko. Za
przykład niech nam posłuży nasz rodzimy autor (a przeze mnie
wielbiony) Sienkiewicz. Już dawno dowiedziono, że autor "Trylogii",
machnął się nie tylko w faktach historycznych, ale też w danych
geograficznych. Ale komu to przeszkadza? Świetne książki napisał?
Nobla dostał? No to szafa gra.
Obyczajówka. Tu teoretycznie też są
pewne wymogi, ale rzeczywistość jest inna: co niektórzy pisarze z
tej półki zdają się przestrzegać zasady: "Hulaj dusza,
piekła nie ma!". Wymieńmy tu choćby pana Coelho.
Horror. Horror, to jest prawdziwy
horror jeśli chodzi o wiarygodność. A mimo to czytamy. I boimy
się! Tu chyba nawet nie trzeba podawać przykładów, tak oczywiste
jest oderwanie od rzeczywistości.
Co innego kryminał. Tu zaczyna się
kręcenie nosem. Bo policja tak nie postępuje, bo dowody są za
słabe, bo morderca jakiś dziwny, bo alibi naciągane, bo intryga
się nie klei, bo broń starego typu, a w ogóle, to skąd on miał
tę broń? I przecież nie mógł zabić z takiego powodu. Człowiek
nie może być aż tak wyzuty z uczuć. Autor kryminałów musiałby
odgryźć sobie paznokcie, gdyby chciał zadowolić wszystkich
niedowiarków. Każde jego stwierdzenie, każdy wątek historii
poddawany jest surowej krytyce.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Miało
być przecież o kryminale Miłoszewskiego. Zatoczmy więc koło i
zatrzymajmy się na chwilę przy "Uwikłaniu".
To moje pierwsze spotkanie z panem
Miłoszewskim, byłam bardzo ciekawa książki, która ma tak dobre
opinie, no i nie zapomnijmy - została nominowana do francuskich
nagród literackich, co niezbicie świadczy o zainteresowaniu
powieścią poza granicami naszego kraju.
Głównym bohaterem jest prokurator
Teodor Szacki. Jest to facet przed czterdziestką, żonaty,
dzieciaty, i strasznie znudzony życiem. Lubi sobie ponarzekać - jak
to my, Polacy mamy w zwyczaju. Powiedziałabym nawet, że pan
prokurator ma przedwczesny kryzys wieku średniego. Zdążył już
nawet całkiem osiwieć. Tkwi w małżeństwie, które kiedyś pewnie
płonęło wielkim ogniem, ale dziś się raczej już wypaliło. W
pracy ma irytującą przełożoną. Na szczęście poznaje pewną
atrakcyjną młódkę, która zawróci mu w głowie i przysporzy
namiętnego romansu... Nie, wróć, ten numer też się nie udał.
Romans niby jest, ale...
Szacki serwuje nam co chwilę swoje
przemyślenia, monologi, które właściwie zawsze mają
przygnębiającą wymowę. Praktycznie cały czas siedzimy w jego głowie, choć narracja jest trzecioosobowa. Tu mi trochę przeszkadzało, że brakuje
mu... jaj. Ale gdy się nad tym zastanowimy... Szacki jest typowym
facetem prawie w średnim wieku, przynajmniej typowym dla naszej
szerokości geograficznej. Czy kupilibyśmy go w wersji zadowolonego
ze świata, niezłomnego herosa, który ma idealne życie prywatne, a w
pracy jest niczym rottweiler, przed którym wszyscy czują respekt i
robią, co im każe?
Zygmunt Miłoszewski |
Szacki ma do rozwiązania zagadkę,
która zaprowadzi go dużo dalej, niż tylko do sali, w której
znaleziono zwłoki ofiary.
Zabity brał udział w terapii ustawień
- i tu punkt dla Miłoszewskiego, za nawiązanie do tej intrygującej
gałęzi psychologii. Kilka lat temu miałam okazję czytać książkę
w całości poświęconą temu zagadnieniu, które już wtedy bardzo
mnie zaciekawiło. Krótko mówiąc, w terapii ustawień
najważniejszym tematem jest rodzina. W trakcie sesji z psychologiem,
ustawia się obce osoby w roli członków swojej rodziny - również
tych, którzy już nie żyją, lub których nigdy nie znaliśmy.
Sposób ustawienia tych osób, ich odległość od pacjenta, to, czy
stoją doń tyłem, czy przodem, czy patrzą mu w oczy - te, i inne szczegóły, mają szalenie
ważne znaczenie. W trakcie takiej sesji wychodzą często sprawy z
zamierzchłej przeszłości, może się na przykład okazać, że
pacjent ma problemy emocjonalne, ponieważ identyfikuje się
podświadomie z siostrą, która zmarła w wieku dwóch lat, lub z
pierwszą żoną swojego ojca, którą ten nigdy nie przestał
kochać. Według tej metody, niemalże wszystkie nasze problemy mają
swoje korzenie w przeszłości rodziny.
Miłoszewskiemu świetnie wyszło
połączenie terapii ustawień ze zbrodnią. Oryginalny pomysł
intrygi jest zdecydowanie dużym plusem tej książki.
Mamy więc trupa i kilka osób, które
brały udział w sesji, plus terapeuta. Ktoś z nich zabił.
Wróćmy do tematu wiarygodności.
Szacki ze swoim momentami denerwującym narzekaniem, ze swoimi
rozterkami sercowymi i z podejściem do pracy - jest szalenie
wiarygodny. Brakuje mu jaj, ale nie oszukujmy się - to jest problem
wielu mężczyzn i w tym wypadku ostatecznie sprawia, że główny
bohater jest jeszcze bardziej swojski.
Trochę gorzej jest z rozwiązaniem
intrygi. Scena, w której Szacki demaskuje sprawcę, a właściwie on
sam się demaskuje, jest, jakby to powiedzieć... wiarygodna inaczej.
Ale czy to znaczy, że mamy rzucić
"Uwikłaniem" o ścianę, i nigdy więcej nie czytać
Miłoszewskiego? Kupując kryminał, wiemy przecież, że to fikcja.
Historia w nim opisana nigdy się nie zdarzyła. Gdybyśmy sięgali
po kryminały dlatego, żeby dowiedzieć się faktów, to wszyscy
czytalibyśmy tylko "Detektywa". Z drugiej strony: Ile jest
wart kryminał wiarygodny, ale nudnie opowiedziany?
Na szczęście po absurdalnej scenie
przyznania się do winy, następuję jeszcze coś, co ją
usprawiedliwia i nadaje innego wymiaru. Nie chcę napisać
spojlera, dlatego sami musicie doczytać, co takiego rozgrzesza brak
wiarygodności kulminacyjnego rozdziału.
Po wydaniu mojego debiutu, słyszałam
tu i ówdzie, że pewne jego fragmenty mogą zostać uznane za
niewiarygodne. Owszem, mogą, i wcale mnie to nie zaskakuje. Autor
nie jest kronikarzem... Ani policjantem, rozeznanym w środowisku
przestępczym, przynajmniej nie w moim przypadku, ani też w
przypadku Miłoszewskiego. Sądzę, że ważniejsze od wiarygodności
jest to, czy historia jest dobrze opowiedziana. Czy autor jest dobrym
gawędziarzem, czy potrafi porwać czytelnika, stworzyć, dawkować i
utrzymać napięcie, czy potrafi sprawić, że nie pójdę spać,
póki nie doczytam do końca. Te podstawowe walory mają swoje
odniesienie w każdym rodzaju książek, czy to kryminale, czy
romansie, czy w innych.
Nikt nie kupuje powieści, by nakarmić
się wiarygodnością. Od tego są "Wiadomości" na
Jedynce. Te są tak naćkane niezłomnymi faktami, że aż boli.
Zdarza się nawet, że biografie sławnych osób nie odpowiadają
faktom z ich życia, zwłaszcza, jeśli nie są napisane przez nich
samych.
Załóżmy, że powieść kryminalną
popełniłby stary recydywista, doskonale znający światek
przestępczy, będący scalonym z nim, jak drzewo z ziemią. Albo
jeszcze lepiej - niech nasz kryminał napisze wyrafinowany mafioso.
Wcale nie jest oczywiste, że taka osoba porazi nas wiarygodnością.
Może inaczej - to, co nasz mafioso stworzy, będzie jak najbardziej
odzwierciedleniem prawdziwego świata przestępczego, ale ten świat
jest tak bardzo inny, od tego, w którym żyjemy my - zwykli ludzie - że na jego
brutalność i bezwzględność odpowiedzielibyśmy - to nie możliwe,
takie rzeczy się nie zdarzają naprawdę.
Wróćmy do "Uwikłania". Czy
Miłoszewski jest dobrym gawędziarzem? Jest, i to świetnym. I to się liczy. Sposób, w jaki snuje historię, rekompensuje wszelkie niedociągnięcia w kwestii braku wiarygodności, które ostatecznie i tak nie są ani poważne, ani rażące. Książka
jest ciekawa, wciągająca, intrygująca, satysfakcjonująca.
Napisana z dużym polotem, autor zdaje się sunąć piórem po
stronicach powieści lekko, zgrabnie i celnie, niczym Kmicic swoją
szablą przecina powietrze tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy. Miłoszewski ze swoim polotem mógłby pisać o uprawie kartofli, albo o
życiu muszek owocowych, i też by było ciekawie. Polecam, a sama już cieszę się na następne pozycje tego autora.
A.T.
A dla Was jakie znaczenie ma
wiarygodność w powieści?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!