9 maja 2014

O muszkach owocowych i o tym, ile jest warta wiarygodność, czyli recenzja "Uwikłania" Zygmunta Miłoszewskiego



Od pisarzy trudniących się kryminałem, nie wiedzieć czemu, bardziej oczekuje się wiarygodności, niż od wszelakich innych autorów. Pisząc dajmy na to romans, można z powodzeniem stworzyć historię tak dalece oddaloną od rzeczywistości, że aż skręca. Ale książka się sprzeda. I nikt nie będzie miał pretensji. Wszak to o miłości, a ta, jak powszechnie wiadomo, nie jest czymś szczególnie przyziemnym. Więc możemy sobie spokojnie wrzucić romansowy gaz do dechy, a im bardziej będzie absurdalnie - czytaj "romantycznie", tym bardziej będą zadowolone rzesze fanek. Wcale nie kpię sobie z romansów, choć tak to może zabrzmieć. Każdy gatunek ma prawo bytu, póki ma swoich czytelników. Zresztą i mnie zdarzyło się przeczytać, z mniejszymi lub większymi wypiekami na twarzy, książkę tego rodzaju.
No więc dobrze, już nie będę gnębić tego biednego romansu. Weźmy może fantastykę. Nie, wróć - fantastyka nie jest wiarygodna i nie tylko nie jest to jej wada, ale wręcz zaleta. Czyli zostawiamy, nie nadaje się do pognębienia.
Książki historyczne. Tu wypadałoby, by jednak akcja współgrała z faktami. Ale czy zawsze tak jest? O ile nikt nie napisze, że Napoleon to było dwa metry chłopa, a Amerykę odkrył Kopernik, to w sumie też można przymknąć oko. Za przykład niech nam posłuży nasz rodzimy autor (a przeze mnie wielbiony) Sienkiewicz. Już dawno dowiedziono, że autor "Trylogii", machnął się nie tylko w faktach historycznych, ale też w danych geograficznych. Ale komu to przeszkadza? Świetne książki napisał? Nobla dostał? No to szafa gra.
Obyczajówka. Tu teoretycznie też są pewne wymogi, ale rzeczywistość jest inna: co niektórzy pisarze z tej półki zdają się przestrzegać zasady: "Hulaj dusza, piekła nie ma!". Wymieńmy tu choćby pana Coelho.
Horror. Horror, to jest prawdziwy horror jeśli chodzi o wiarygodność. A mimo to czytamy. I boimy się! Tu chyba nawet nie trzeba podawać przykładów, tak oczywiste jest oderwanie od rzeczywistości.
Co innego kryminał. Tu zaczyna się kręcenie nosem. Bo policja tak nie postępuje, bo dowody są za słabe, bo morderca jakiś dziwny, bo alibi naciągane, bo intryga się nie klei, bo broń starego typu, a w ogóle, to skąd on miał tę broń? I przecież nie mógł zabić z takiego powodu. Człowiek nie może być aż tak wyzuty z uczuć. Autor kryminałów musiałby odgryźć sobie paznokcie, gdyby chciał zadowolić wszystkich niedowiarków. Każde jego stwierdzenie, każdy wątek historii poddawany jest surowej krytyce.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Miało być przecież o kryminale Miłoszewskiego. Zatoczmy więc koło i zatrzymajmy się na chwilę przy "Uwikłaniu".
To moje pierwsze spotkanie z panem Miłoszewskim, byłam bardzo ciekawa książki, która ma tak dobre opinie, no i nie zapomnijmy - została nominowana do francuskich nagród literackich, co niezbicie świadczy o zainteresowaniu powieścią poza granicami naszego kraju.
Głównym bohaterem jest prokurator Teodor Szacki. Jest to facet przed czterdziestką, żonaty, dzieciaty, i strasznie znudzony życiem. Lubi sobie ponarzekać - jak to my, Polacy mamy w zwyczaju. Powiedziałabym nawet, że pan prokurator ma przedwczesny kryzys wieku średniego. Zdążył już nawet całkiem osiwieć. Tkwi w małżeństwie, które kiedyś pewnie płonęło wielkim ogniem, ale dziś się raczej już wypaliło. W pracy ma irytującą przełożoną. Na szczęście poznaje pewną atrakcyjną młódkę, która zawróci mu w głowie i przysporzy namiętnego romansu... Nie, wróć, ten numer też się nie udał. Romans niby jest, ale...
Szacki serwuje nam co chwilę swoje przemyślenia, monologi, które właściwie zawsze mają przygnębiającą wymowę. Praktycznie cały czas siedzimy w jego głowie, choć narracja jest trzecioosobowa. Tu mi trochę przeszkadzało, że brakuje mu... jaj. Ale gdy się nad tym zastanowimy... Szacki jest typowym facetem prawie w średnim wieku, przynajmniej typowym dla naszej szerokości geograficznej. Czy kupilibyśmy go w wersji zadowolonego ze świata, niezłomnego herosa, który ma idealne życie prywatne, a w pracy jest niczym rottweiler, przed którym wszyscy czują respekt i robią, co im każe?

Zygmunt Miłoszewski

Szacki ma do rozwiązania zagadkę, która zaprowadzi go dużo dalej, niż tylko do sali, w której znaleziono zwłoki ofiary.
Zabity brał udział w terapii ustawień - i tu punkt dla Miłoszewskiego, za nawiązanie do tej intrygującej gałęzi psychologii. Kilka lat temu miałam okazję czytać książkę w całości poświęconą temu zagadnieniu, które już wtedy bardzo mnie zaciekawiło. Krótko mówiąc, w terapii ustawień najważniejszym tematem jest rodzina. W trakcie sesji z psychologiem, ustawia się obce osoby w roli członków swojej rodziny - również tych, którzy już nie żyją, lub których nigdy nie znaliśmy. Sposób ustawienia tych osób, ich odległość od pacjenta, to, czy stoją doń tyłem, czy przodem, czy patrzą mu w oczy - te, i inne szczegóły, mają szalenie ważne znaczenie. W trakcie takiej sesji wychodzą często sprawy z zamierzchłej przeszłości, może się na przykład okazać, że pacjent ma problemy emocjonalne, ponieważ identyfikuje się podświadomie z siostrą, która zmarła w wieku dwóch lat, lub z pierwszą żoną swojego ojca, którą ten nigdy nie przestał kochać. Według tej metody, niemalże wszystkie nasze problemy mają swoje korzenie w przeszłości rodziny.
Miłoszewskiemu świetnie wyszło połączenie terapii ustawień ze zbrodnią. Oryginalny pomysł intrygi jest zdecydowanie dużym plusem tej książki.
Mamy więc trupa i kilka osób, które brały udział w sesji, plus terapeuta. Ktoś z nich zabił.
Wróćmy do tematu wiarygodności. Szacki ze swoim momentami denerwującym narzekaniem, ze swoimi rozterkami sercowymi i z podejściem do pracy - jest szalenie wiarygodny. Brakuje mu jaj, ale nie oszukujmy się - to jest problem wielu mężczyzn i w tym wypadku ostatecznie sprawia, że główny bohater jest jeszcze bardziej swojski.
Trochę gorzej jest z rozwiązaniem intrygi. Scena, w której Szacki demaskuje sprawcę, a właściwie on sam się demaskuje, jest, jakby to powiedzieć... wiarygodna inaczej.
Ale czy to znaczy, że mamy rzucić "Uwikłaniem" o ścianę, i nigdy więcej nie czytać Miłoszewskiego? Kupując kryminał, wiemy przecież, że to fikcja. Historia w nim opisana nigdy się nie zdarzyła. Gdybyśmy sięgali po kryminały dlatego, żeby dowiedzieć się faktów, to wszyscy czytalibyśmy tylko "Detektywa". Z drugiej strony: Ile jest wart kryminał wiarygodny, ale nudnie opowiedziany?
Na szczęście po absurdalnej scenie przyznania się do winy, następuję jeszcze coś, co ją usprawiedliwia i nadaje innego wymiaru. Nie chcę napisać spojlera, dlatego sami musicie doczytać, co takiego rozgrzesza brak wiarygodności kulminacyjnego rozdziału.

Po wydaniu mojego debiutu, słyszałam tu i ówdzie, że pewne jego fragmenty mogą zostać uznane za niewiarygodne. Owszem, mogą, i wcale mnie to nie zaskakuje. Autor nie jest kronikarzem... Ani policjantem, rozeznanym w środowisku przestępczym, przynajmniej nie w moim przypadku, ani też w przypadku Miłoszewskiego. Sądzę, że ważniejsze od wiarygodności jest to, czy historia jest dobrze opowiedziana. Czy autor jest dobrym gawędziarzem, czy potrafi porwać czytelnika, stworzyć, dawkować i utrzymać napięcie, czy potrafi sprawić, że nie pójdę spać, póki nie doczytam do końca. Te podstawowe walory mają swoje odniesienie w każdym rodzaju książek, czy to kryminale, czy romansie, czy w innych.
Nikt nie kupuje powieści, by nakarmić się wiarygodnością. Od tego są "Wiadomości" na Jedynce. Te są tak naćkane niezłomnymi faktami, że aż boli. Zdarza się nawet, że biografie sławnych osób nie odpowiadają faktom z ich życia, zwłaszcza, jeśli nie są napisane przez nich samych.

Załóżmy, że powieść kryminalną popełniłby stary recydywista, doskonale znający światek przestępczy, będący scalonym z nim, jak drzewo z ziemią. Albo jeszcze lepiej - niech nasz kryminał napisze wyrafinowany mafioso. Wcale nie jest oczywiste, że taka osoba porazi nas wiarygodnością. Może inaczej - to, co nasz mafioso stworzy, będzie jak najbardziej odzwierciedleniem prawdziwego świata przestępczego, ale ten świat jest tak bardzo inny, od tego, w którym żyjemy my - zwykli ludzie - że na jego brutalność i bezwzględność odpowiedzielibyśmy - to nie możliwe, takie rzeczy się nie zdarzają naprawdę.

Wróćmy do "Uwikłania". Czy Miłoszewski jest dobrym gawędziarzem? Jest, i to świetnym. I to się liczy. Sposób, w jaki snuje historię, rekompensuje wszelkie niedociągnięcia w kwestii braku wiarygodności, które ostatecznie i tak nie są ani poważne, ani rażące. Książka jest ciekawa, wciągająca, intrygująca, satysfakcjonująca. Napisana z dużym polotem, autor zdaje się sunąć piórem po stronicach powieści lekko, zgrabnie i celnie, niczym Kmicic swoją szablą przecina powietrze tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy. Miłoszewski ze swoim polotem mógłby pisać o uprawie kartofli, albo o życiu muszek owocowych, i też by było ciekawie. Polecam, a sama już cieszę się na następne pozycje tego autora.

A.T.



A dla Was jakie znaczenie ma wiarygodność w powieści?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!