10 marca 2012

Całując niebo - Krzysztof Maciejewski

                                     


- Wiesz, że w moich rękach są gwiazdy? - pyta poważnym tonem Elfka. - Gdy zasłaniam oczy dłońmi, widzę wirujące w ciemnościach mgławice, które umykają gdzieś w bok. Jakbym wpatrywała się w taniec gwiazdozbiorów... - dodałaby zapewne, gdyby dysponowała odpowiednim zasobem słów.
Ale nasza czteroletnia córeczka wciąż nas zaskakuje i wcale nie potrzebuje przy tym Słownika Wyrazów Bliskoznacznych. Chwilami jej wyobraźnia szybuje w bardzo zaskakujące rejony atmosfery - tam, gdzie neuroprzekaźniki są mewami na wietrze; jej uśmiechy jeszcze bezkarne i sondujące, ale nie osądzające. Chciałbym nauczyć się na pamięć tych uśmiechów, tej wtulonej główki i małych usteczek, które szepczą do ucha zaklęcia. To przeraźliwie wręcz skuteczny oręż w bogatym arsenale…
Przy stole siedzi z nami też mały Elf ze swoim rozczulającym aż do bólu w piersiach umiłowaniem nieokreśloności – bo każde stwierdzenie okrasza zapytaniem: „prawda?”. Niemalże definiujący tą niepewnością samego siebie. A może to tylko najzwyczajniejszy w świecie operator metatekstowy, któremu zatroskani rodzice nadają rozbuchaną symbolikę?

Prosta, codzienna sytuacja – czworo ludzi przy stole, a właściwie, skoro się trzymamy terminologii za wszelką cenę (bo w końcu czegoś trzeba się chwytać w konceptualnym zamieszaniu), dwoje dorosłych ludzi i dwa Elfiątka. Spożywamy jakiś posiłek – wszystko zależy od dnia tygodnia – bo śniadania jadamy wspólnie tylko w weekendy. Taki już los pracujących rodziców i przedszkolujących dzieci, o ile można użyć takiego wymyślonego słowa. A zresztą, niby czemu nie – ta kartka papieru jest białą plamą na mapie i ode mnie zależy, jakie nazwy nadam lasom, rzekom i górskim szczytom.

                                                                         ***

Po pierwsze moja żona, Eurydyka. Po pierwsze moja żona, po drugie pora dnia, która nosi na sobie mglisty woal, na przekór pełni lata, lecz w końcu nad ranem różnie z tym bywa.
Zatem po pierwsze moja żona, po drugie mglisty woal, po trzecie woda na prześcieradle, płynąca nurtem wszystkich rzek, poprzez oceany, wszystkich rzek płynących pod powierzchnią morza, nierozpoznawalnych, a przecież mówiących tak wiele w tak niewielu słowach.
Po pierwsze moja żona, po drugie mglisty woal, po trzecie wszystkie rzeki świata, po czwarte i po piąte strach, gdy pędzimy przez puste ulice, chociaż byliśmy przecież przygotowani na tę jazdę, spakowani i w blokach startowych, bo to mogło się zdarzyć w każdej chwili, ale strach jest silniejszy, bo przecież jest po czwarte i po piąte, bo nosi w sobie blisko dziewięć miesięcy ciąży i nieskończenie długie miesiące wcześniejszych rozterek.
Zatem, po pierwsze moja żona, po drugie mglisty woal, po trzecie rzeki świata, po czwarte strach, po piąte strach, po szóste rozświetlony pokój.
Po pierwsze moja żona, po drugie mglisty woal, po trzecie woda na prześcieradle, po czwarte strach, po piąte też, po szóste rozświetlony pokój, po siódme krew. Krew nieunikniona, wezbrana oddechem fal przyboju na niewidzialnej plaży, krew jako zwiastun tego, co po ósme i dziewiąte, krew, na której – niczym na łodzi – można wpłynąć na nowe wody, nadać im nowe nazwy...
Więc, po pierwsze moja żona, po drugie mglisty woal, po trzecie rzeki świata, po czwarte strach, po piąte strach, po szóste rozświetlony pokój, po siódme krew, po ósme Elf, po dziewiąte Elfka. To wy, którzy nadaliście sens pozostałym cyfrom, elementarzom dawno zapomnianych alfabetów, jak wspaniale, że do nas przybyliście.
Po dziewiąte i ósme wy, po siódme krew, po szóste sala szpitalna, po piąte i czwarte już nieistniejące, po trzecie rzeki świata, po drugie mglisty woal, po pierwsze moja żona. Eurydyka. Ty.

                                                                             ***

A więc, niech to będzie śniadanie mistrzów na trawie; nic się nie zgadza, lokalizacja jednakowoż to także kwestia umowna. Bardziej liczą się osoby dramatu, a także rozmowa, jaka toczy się między nimi. I Elfka zadająca pytanie o gwiezdny pył pod zaciśniętymi powiekami. Najprościej zbyć tego typu dochodzenie jakimś banałem, lecz jeszcze gorszą alternatywą byłoby tłumaczenie takiemu maluchowi, jak powstają powidoki i czym tak naprawdę są. Nie chodzi nawet o fizyczne wyjaśnienie samego zjawiska, czy wręcz wygłaszanie wykładu. - Bo to jest tak, kochanie – zaczynam – że jeśli długo na coś patrzysz, to męczą ci się oczka. Więc gdy je potem zamykasz, niebo przesyła Ci gwiazdeczki, by te oczka mogły odpocząć...
Wiem, to oczywiste kłamstwo, podobnie jak większość tłumaczeń, ale najbardziej istotną cechą bajek jest ich wiarygodność. A żeby to było możliwe, każda baśń musi zawierać w sobie ziarno prawdy. Wiem też, że za kilkanaście lat usłyszę od córki prawdziwą wersję odpowiedzi – bo przecież tajemnicze gwiazdki to tylko nasycenie się kolorem pręcików i czopków na siatkówce oka. Na razie jednak Elfka przyjmuje moje wyjaśnienie z wielkim entuzjazmem.
- A czy jeśli będę patrzyła na Niedobrego Pana tak długo, aż zmęczą mi się oczka, to on też zniknie? Bo z nieba polecą na niego gwiazdeczki, tak?
Nie mogę jej oszukiwać w nieskończoność, zwłaszcza że sam bywam niekiedy „Niedobrym Panem”. To herkulesowe zadanie – zapewnić dziecku poczucie bezpieczeństwa bez roztaczania przed nim miraży bezpieczeństwa fałszywego. Odpowiadam więc ostrożnie:
- Kochanie, czasami Niedobry Pan nie zniknie, gdy przestaniesz na niego patrzeć. Ale tatuś postara się obronić cię przed nim.
Elfka uśmiecha się do mnie, podchodzi i mówi:
- Jak ty sobie nie dasz rady, to ja cię uratuję, tatusiu…
A potem dostaję od niej buziaka. Jestem tak wzruszony, że muszę stamtąd wyjść, bo tatusiowie nie powinni mazać się jak jakieś beksy. Wychodzę więc z kuchni, a w rękach trzymam gwiazdy.

1 komentarz:

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!