22 maja 2012

Bóg jest kobietą - opowiadanie Grzegorza Krzyżewskiego



Steven przerwał na chwilę czytanie i spojrzał na swoją dziewięcioletnią córkę, Nicole. Dziewczynka spała w najlepsze w swoim łóżku. Zawsze w tym samym momencie - pomyślał, uśmiechając się. Poprawił jej kołdrę i dał całusa w czoło. - Kocham cię, mój aniołku. Dobranoc - wyszeptał, wstał z krzesła i odłożył książkę na miejsce w regale, spojrzał na rysunek oprawiony w ramkę, wiszący na ścianie. Obrazek przedstawiał błękitną chmurę z uśmiechem. Na dole podpis, który składał się z trzech koślawych liter napisanych kiedyś przez sześciolatkę. Uśmiechnął się i jeszcze raz spojrzał na Nicole. Dzięki tobie, to ja jestem bogiem, kwiatuszku - pomyślał. Bardzo mocno ją kochał. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Dla swojego dziecka był w stanie zrobić wszystko, a rzeczy niemożliwe nie istniały. Zgasił lampkę nocną i cicho opuścił pokój córki, przymykając za sobą drzwi.
Następnie Steven zszedł schodami w dół i udał się do kuchni, gdzie czekały na niego w zlewie naczynia po romantycznej kolacji przygotowanej przez jego żonę, Sarę. Meksykańskie buritos - bardzo je lubił, ale tym razem jego małżonka przesadziła z ilością pieprzu i czerwonej papryki. Odłożył na chwilę zmywak, podszedł do lodówki i wyjął z niej puszkę piwa. Wypił kilka łyków. Co za ulga - pomyślał, beknął głośno i wrócił do zmywania. Zazwyczaj jego zachowanie było nienaganne i daleki był od wydawania z siebie tego typu dźwięków w towarzystwie. Teraz jednak był w kuchni sam, Sara kąpała się w łazience w północnej części ich wielkiego domu, położonego na przedmieściach, z dala od zgiełku miasta. To było ich marzenie, odkąd zaczęli snuć wspólne plany na przyszłość. Spełnili je, dzięki ciężkiej pracy. Gdyby tylko wiedzieli, co wydarzy się później, nie wybraliby miejsca do zamieszkania na odludziu…

Zmywając, mężczyzna rozmyślał o seksie, jaki będzie uprawiał ze swoją żoną. Bardzo się kochali, była mu kochanką i przyjaciółką. Sara potrafiła być potulną jak baranek pokojówką, ale umiała też być pewną siebie, wyuzdaną dziwką. Kochał ją między innymi za to, bo czym byłaby miłość bez udanego pożycia, bez cudownego dla obojga seksu. Na dłuższą metę bez tego żaden związek nie ma szansy przetrwania. Steven lubił, jak jego żona przejmowała inicjatywę. Tak było ostatnim razem, kiedy przykuła jego dłonie kajdankami do łóżka. Włączyła piosenkę Stinga, When we dance, w małej wieży stereo i stanęła na środku sypialni. Miała trzydzieści siedem lat, tak jak Steven, długie blond loki i zgrabną sylwetkę, z twarzy podobna była do Jane Fondy z lat młodości.
- Chcę się z tobą kochać - powiedziała wtedy do niego. Była w nieco przydługiej tunice, aby jej mąż musiał się domyślać, czy coś ma pod spodem. On, leżąc w samych slipach, coraz bardziej podniecony patrzył, jak Sara powoli rozbiera się. Najpierw zrzuca beżowe wdzianko, jej duże, pełne piersi prawie wylewają się z białego biustonosza. Twarde i stojące już na baczność sutki przebijają się przez materiał miseczek. Uwolnij nas stąd! - krzyczałyby, gdyby potrafiły. Wtedy kobieta ściąga stanik, który niefortunnie wypada z jej dłoni na podłogę.
- Podobają ci się? – zapytała, obejmując piersi rękoma.
- O, taaak… - wzdycha Steven oblizując się lubieżnie.
- Hahaha! - śmieje się Sara, widząc śliniącego się na jej widok męża. Podnosi rzekomo niechcący upuszczoną rzecz.
- Pragnę cię, cudowna… - podziw jest autentyczny.
- Jeszcze nie skończyłeś? - Stevena ze wspomnień wyrwał nagle głos żony. Sara stała w drzwiach kuchni w szlafroku i ręczniku na głowie.
- Już kochana, już kończę.
- Mam nadzieję, że o mnie myślałeś - Sara marszczy brwi i znacząco kiwa głową. W spodniach Steve’a, w okolicy rozporka widoczny był napięty wierzchołek materiału.
- Zawsze o tobie, tylko o tobie - powiedział Steven, wycierając ręce.
- I to jest dobra odpowiedź - roześmiała się, podeszła do niego i pocałowała. - Zrób mi herbatę, będę w salonie - dodała i wyszła.
Sara usiadła wygodnie na kanapie. Klikała w przyciski pilota, zmieniając kanały i nie mogąc znaleźć nic interesującego. Wreszcie trafiła na program, który przykuł jej uwagę.
- Proszę, herbata - powiedział Steven, przychodząc do niej po paru minutach. Postawił szklankę na małej ławie i usiadł koło żony. Salon był urządzony w stylu glamour. Brązowe ściany dużego pomieszczenia ożywiały fioletowe zasłony i obicia dwóch kanap. Elegancji dopełniały złote poduszki. W lewym kącie znajdował się duży barek zastawiony butelkami i kieliszkami. Naprzeciw kominek, przy którym lubili się grzać w chłodne, zimowe wieczory, nad nim wisiał piękny, antyczny zegar, tykający cicho.
- Dziękuję, kochany jesteś.
- A co oglądasz? - zapytał zdziwiony. Na ekranie wielkiej plazmy w wiadomościach mówiono o maniakalnym mordercy, który podobno grasował w niedalekim miasteczku. Mężczyzna wzdrygnął się, gdy usłyszał, że psychopata w okrutny sposób okalecza swoje ofiary, a potem zabija. Komisarz policji mówił o przypadkach znajdowania ciał z obciętymi piersiami, natrafiano także na zwłoki mężczyzn, u których na plecach lub brzuchu wycięto kawałki skóry w kształcie krzyża. Jak ustalono, wszystkie kobiety wykonywały najstarszy zawód świata. Co do mężczyzn, nie ujawniono jeszcze żadnych szczegółów, ale funkcjonariusz nieśmiało wysunął tezę, że być może policja ma do czynienia z fanatykiem religijnym. Słowa gliniarza potęgowały przerażające zdjęcia, makabrycznie wyglądających trupów. Steven wydął usta, jakby miał zaraz zwymiotować i szybko sięgnął po pilota, by zmienić kanał.
- Skąd się biorą tacy ludzie? - rzucił pytanie, ale nie oczekiwał, że żona udzieli mu odpowiedzi.
- To bestie, jakieś zwierzęta. - stwierdziła Sara zamyślona.
- W takich momentach żałuję, że nie mieszkamy w stanie, w którym wykonywana jest kara śmierci - Stevenowi odeszła ochota na seks, wciąż przed oczami miał okaleczone ciała z telewizji – Złapać i ukarać. Tak, krzesło i już.
- Kochanie, to nie jest metoda. W większości to ludzie chorzy.
- Jasne i trzeba ich leczyć, ale nigdy nie będzie wiadomo czy naprawdę wyleczono takie bydlę - przerwał jej w pół zdania.
- Dajmy spokój tej dyskusji - Sara ucięła temat. - Proszę, nalej mi wina.
Wstał, podszedł do barku i od razu sięgnął po butelkę Michel Schneider Eiswein Dornfelder, ulubionego trunku żony. Napełnił do połowy pucharek z cienkiego szkła, w kształcie tulipana, dla siebie wlał brandy do kryształowej, grubej szklanki. Usadowił się na kanapie obok Sary i podał jej wino.
- Mmmm…- rozkoszowała się po chwili smakiem. Ten wyborny alkoholowy napój tłoczony jest z grona zerwanego z krzaka i pozostawionego do zamarznięcia. Taki proces pozwala osiągnąć wysublimowany smak o szczególnej koncentracji słodyczy. Mimo wszystko Steven wolał swoją brandy, którą popijał małymi łyczkami. W pewnym momencie Sara wyłączyła plazmę, tik-tak…tik-tak…- dało się słyszeć teraz zegar w absolutnej ciszy.
- Włączę muzykę, co powiesz na Chopina? – zapytała, wstając. Mężczyzna pokiwał głową z aprobatą i uśmiechnął się, więc podeszła do wieży stereo. Wyszukała odpowiednią płytę i zaraz ją włączyła: Fryderyk Chopin - Koncert f-moll cz. II Larghetto. Uwielbiali tak siedzieć razem, przytuleni, i słuchać dobrej muzyki. Przechyliła głowę w stronę jego twarzy i delikatnie musnęła usta Stevena.
- Kocham cię, Steve - szepnęła w przerwie pocałunku.
- Ja też cię kocham - odpowiedział i zaczęli się całować, namiętnie i długo, co chwila przerywając tylko po to, by spojrzeć sobie w oczy. Po dobrych kilku minutach sięgnął ręką za poły jej szlafroka. Wyczuł pierś, sutek stał już na baczność. Była podniecona, podobnie zresztą jak on.
- Zajrzyj do małej i wracaj tu do mnie szybko - bardziej wysapała niż powiedziała. Steven szybko udał się do pokoju córki i równie szybko wrócił, mrugnięciem oka obwieszczając, że Nicole śpi.
Potem kochali się. Ilość alkoholu, którą wypili, wystarczyła, aby zatrzeć makabryczne obrazy, jakie niedawno obejrzeli w telewizji. Usta kobiety co chwila otwierały się. O… taaak… jeszcze… taak… kochaj mnie… - bezgłośnie krzyczała Sara.
- Jesteś cudowny - Sara zawsze była zachwycona po seksie z mężem. - Jak ty to robisz, mój kochany, lat ci przecież nie ubywa - zażartowała.
- To wszystko tylko i wyłącznie twoja zasługa, moja droga. - Pocałowali się, a potem on poszedł do kuchni i z paczki leżącej na stole wyjął papierosa, przypalił i wrócił z nim do salonu. Palili razem, na zmianę, zaciągając się lekko i robiąc przerwy na łyk alkoholu. To był ich swoisty rytuał.
- Jaką jutro masz sprawę? - zapytał. Sara była prawniczką, a właściwie to właścicielką kancelarii adwokackiej „Smith i partnerzy”, którą przejęła po śmierci ojca, również mecenasa. Nie musiała brać spraw z powodów finansowych, wystarczyłoby jej samo sprawowanie funkcji szefowej. Jednakże lubiła to. Zamiłowanie do zawodu wpoił Sarze ojciec, człowiek nad wyraz prawy i sprawiedliwy. Dla niej zaś im sprawa była trudniejsza, tym lepsza. Była ambitna, co przeważnie dawało jej wygraną.
- Znęcanie się fizyczne i psychiczne nad rodziną. Zapewne potem będzie sprawa rozwodowa, najpierw jednak ja się dobiorę do tego łotra - ugryzła się w język, żeby nie zakląć.
- O ile będziesz wnosić?
- O dziesięć co najmniej, ale znając obrońcę i sędziego to stanie na siedmiu, no, może ośmiu latach odsiadki.
- Ech - westchnął Steven.
- Tak to już jest, okolicznością łagodzącą dla niego jest to, że sam dobrowolnie zgodził się na leczenie. Jest alkoholikiem, poza tym współpracował przy składaniu zeznań.
- Nie uważasz, że w naszym prawie są luki?
- Och, kochanie, czy na tym świecie istnieje coś idealnego, sam pomyśl.
- No, tak, masz rację.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - uśmiechnęła się, ale po chwili znów była poważna. - Wtedy właśnie ja mam pole do popisu i uwierz mi, będę walczyła jak lwica, żeby ten…
- Łotr? - podpowiedział
- Właśnie, żeby dostał najcięższą karę, jaką może dostać.
- Jestem dumny z ciebie - mówiąc to, Steve wziął szklankę i wykonał gest do toastu. Sara sięgnęła po kielich, stuknęli się, wypili i pocałowali.
- Jestem szczęśliwa, że mam Nicole, ciebie i moją pracę - spojrzała na zegar, dochodziło wpół do dwunastej - Ładnie, powinnam już spać.
- Spokojnie, przecież ja odwożę Nicole - Steven wykonywał wolny zawód, był pisarzem. Choć nie było mu wcale łatwo wejść w szeregi poczytnych literatów, to dzięki swej ambicji i uporowi, nazywanemu przez wszystkich jego znajomych oślim, osiągnął sukces za sprawą wymyślonej przez siebie „Sagi rodziny Ferenczych”. W ciągu kilku lat napisał siedem części, a rzesza fanów rosła po ukazaniu się każdej następnej. Takie powodzenie powieści wynikało z uniwersalności tekstu. Zawierał on wątek miłosny, czyli coś dla kobiet, wątek władzy, rzecz uwielbianą przez mężczyzn i cząstkę dla młodszego czytelnika, element fantastyczny. Książki opowiadały o rodzie wampirów. Steve od zawsze lubił fantazjować i wymyślać przeróżne historie, i błędem było, że kiedyś wybrał prawo jako kierunek studiów. Jego rodzice, w szczególności ojciec, popychał go w tym kierunku, nie żałując pieniędzy i często smarował komu trzeba. Jednak, jeśli spojrzeć na to z drugiej strony, Steven nie poznałby Sary, gdyby wybrał inny profil uczelni.
- Wiem, wiem, ale i tak już późno, kładziemy się? - spytała.
- Kładź się, kochanie - orzekł Steven - ja posiedzę jeszcze trochę u siebie.
Znaczyło to, że spędzi jakiś czas w pokoju, który nazywał swoim gabinetem. W tym narożnym pomieszczeniu jedna ściana była zakryta przez półki z książkami, a na środku stało biurko z laptopem i obrotowe krzesło. Pod oknem znajdowała się niewielka skórzana sofa i mały stolik do kawy, na którym leżały niezliczone karteluszki, na których zapisywał swoje pomysły. Stał tam także kubek ze zdjęciem uśmiechniętej Nicole, który Steven dostał od swej córki na urodziny i który służył mu jako przybornik. Znajdowały się w nim ołówki, długopisy, po prostu różnego rodzaju pisaki. Bo Steve, jak każdy pisarz, miał manię notowania wszystkiego, co kiedyś być może da się wykorzystać w nowym tekście.
- Nie siedź zbyt długo - powiedziała i pocałowała go w usta. - Dziś było super, jak zawsze – dodała, wstając. Uśmiechnęli się do siebie.
- Kocham cię, najdroższa.
- A ja kocham ciebie – powiedziała, wychodząc, odwróciła się przez ramię i przesłała mu buziaka. Udała się na górę, do sypialni. On wykonał gest imitujący złapanie czegoś niewidzialnego i, gdy został już sam, dopił resztę brandy. Wstał i wyłączył wieżę, po czym podszedł do barku, żeby ponownie napełnić szklankę. Gdy była pełna, udał się z nią do gabinetu. Usadowił się wygodnie na sofie, brandy postawił wśród papierów i zamyślił się na chwilę. - Czuję się jak młody bóg - powiedział cicho i uśmiechnął się pod nosem. Zawsze po udanym seksie z żoną, a taki był za każdym razem, czuł się właśnie tak. Zrelaksowany, odprężony i zarazem silny, jak żaden inny człowiek na świecie - mógłby przenosić góry. Ciekawe, jak wielu ludzi myśli o sobie, jak o bogu? - zastanawiał się przez chwilę. W końcu zaczął przeglądać notatki. Co jakiś czas sięgał po alkohol i wypijał łyk lub dwa. Nie szło mu teraz pisanie i coraz częściej popijał, był więc coraz bardziej śpiący. W końcu wyjął ołówek z kubka i zapisał coś na małej kartce. Ponownie wychylił nieco alkoholu i wkrótce poczuł, że oczy same mu się zamykają. - I to by było na tyle - powiedział cicho i w tym momencie usłyszał pukanie do drzwi wejściowych. Zdziwiony, kto mógł przyjść o tak późnej porze, podszedł do drzwi. Później żałował, że nie wyjrzał przez wizjer, by zobaczyć kto jest tak późnym gościem. Gdy tylko delikatnie uchylił lewe skrzydło dębowych drzwi, przez powstałą szczelinę szybko wpełzła czyjaś dłoń w skórzanej, czarnej rękawiczce, trzymająca paralizator. Była zwinna jak wąż i Steve nie zdołał wypowiedzieć ani jednego słowa, zanim elektryczne urządzenie dotknęło jego ręki. Bolesny impuls prądu przeszedł przez jego ciało i zdezorientował system nerwowy. Steven zachwiał się na nogach i byłby niechybnie upadł, gdyby nie napastnik, który pchnął drzwi i szybko wszedł do środka. Złapał pisarza pod łokcie i powoli pozwolił mu osunąć się przy ścianie na podłogę. Zaraz potem intruz zamknął i zaryglował drzwi. Popatrzył na nieprzytomnego mężczyznę i z uśmiechem na ustach zdjął małą wojskową torbę z pleców, wyciągnął z niej długi, gruby sznur oraz taśmę samoprzylepną. Następnie zabrał się do krępowania rąk i nóg mężczyzny.

Steven otworzył najpierw lewe oko, potem prawe i zaraz je zamknął. Bolała go głowa. Nie pamiętał, co się stało, w ogóle mało pamiętał. Po dobrych kilku minutach zdecydował się ponownie otworzyć oczy. Zaraz, zaraz - myślał - wcześniej tu było jasno, a teraz panuje lekki mrok, ktoś zgasił światło i zapalił lampkę - wydedukował i chciał wstać, kiedy okazało się, że nie może. Siedział na podłodze w salonie, spojrzał na swoje nogi. Co to, kurwa, znaczy? - chciał wypowiedzieć te słowa, gdy z przerażeniem stwierdził, że też nie może. W ustach miał zaklejony kilkoma grubymi warstwami taśmy samoprzylepnej, knebel. W rezultacie, mógł jedynie zakląć w myślach.
Wydał kilka nieartykułowanych odgłosów, chciał wstać. Co się dzieje? - pytał w myślach, patrząc na swoje nogi i wiercąc się. Kończyny dolne podobnie i jak górne sponiewierane. Przeraził się na dobre, ręce miał przełożone do tyłu i przykute za nadgarstki kajdankami do kaloryfera. Szamotanie, by się uwolnić, było bezskuteczne. Nie zauważył, jak do salonu wszedł po cichu intruz i stanął przy stole.
- Już nie śpisz, świnio? - wycedził po chwili grubym, zachrypniętym głosem. Steven podniósł wzrok i popatrzył na niego. Napastnik był wysokim i barczystym mężczyzną. Na głowie miał kominiarkę, podobną do tych, jakie noszą antyterroryści.
- Yyyy…uuu… - zdołał jedynie odpowiedzieć Steve, wciąż się szamocząc.
- Posłuchaj - odezwał się znowu intruz i wymownie wyjął pistolet zza paska spodni, Smith & Wesson kaliber dziewięć milimetrów i wycelował w Steve'a. - Zamknij się i nie hałasuj, inaczej pójdę do twojej dziwki i uchlastam jej oba cycki.
Boże, to on, ten z wiadomości! - pomyślał Steven i szybko pokiwał głową. Miał rację, w jego salonie stał sprawca bestialskich morderstw. Steve doskonale wiedział, jaką dziurę w ciele potrafi zrobić nabój znajdujący się w magazynku broni napastnika, postanowił więc być posłusznym. Wciąż nie mógł opanować drżenia. Pierwszy raz w życiu tak się bał. Intruz odłożył spluwę na ławę i kucnął przy swojej ofierze. Zwrócił swoją zakamuflowaną twarz do niego.
- Dziś za wszystko zapłacisz, rozumiesz, świnio? - oznajmił z bestialskim uśmiechem, a Steven poczuł woń brandy, swojego ulubionego trunku, wydobywającą się z ust pijanego napastnika. W jego głowie co sekunda pojawiała się nowa myśl. Kto to? Za co zapłacę? Kim jesteś? Co ja takiego zrobiłem?
- Wydaje mi się, że chcesz mi coś powiedzieć, pozwolę ci mówić, ale musisz być cicho, bo inaczej… - odezwał się znowu intruz i na koniec zawiesił głos. Steven znowu pokiwał głową, więc mężczyzna w kominiarce zerwał taśmę z jego ust.
Steve zakasłał i wypluł knebel - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - wydukał z trudnością, bo zaschło mu w gardle. - Posłuchaj, mam pieniądze, ile chcesz? Weź wszystko, tylko zostaw mnie i moją rodzinę - prosił pisarz, który nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się w takiej sytuacji. Nagle intruz uderzył go pięścią w twarz. Z rozciętej wargi popłynęła strużka krwi.

Wyrwana ze snu Sara usiadła na łóżku. Nie wiedziała, co ją obudziło. Spojrzała na miejsce męża. No tak, jeszcze siedzi i nie ma zamiaru się położyć – pomyślała, wstając. Postanowiła zejść na dół i zaciągnąć Stevena do łóżka.

- Nie wiesz, czego chcę? - cedził intruz przez zęby. – A kto pisze te wszystkie plugawe teksty?
- Ale, to tylko literatura…
- Tak i za to zostaniesz ukarany.
- Na Boga! - jęknął Steven - On jest szalony!
- Nie wymawiaj imienia Pana! - syknął do niego napastnik i ponownie uderzył go pięścią. - Ja jestem jego ręką. - Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął z niej skalpel.
- Co ty chcesz zrobić?! - krzyknął Steven przestraszony i znowu zaczął się szarpać z pętami.
- Zamknij się, świnio! - powiedział intruz, złapał go za włosy i odchylił jego głowę w tył. Steve domyślił się, co za chwilę nastąpi. Jego przerażenie i groza sięgały zenitu, poczuł ciepło w dole ciała. Dotarło do niego, że właśnie oddał mocz w spodnie. Napastnik przyłożył ostry skalpel do czoła jęczącego Stevena, po którego policzkach spływały łzy.

Co to za hałasy? - pytała w myślach Sara. Schodziła po schodach i usłyszała dziwne dźwięki dochodzące z dołu, więc przyspieszyła kroku. Weszła do salonu właśnie w momencie, kiedy bandyta w kominiarce zabrał się do okaleczania twarzy Steve'a. Zauważyła pistolet leżący na ławie i cicho podeszła do niego.
Dorosły mężczyzna łkał jak dziecko, podczas gdy psychopata wycinał z jego czoła kawał skóry w kształcie krzyża.
- Nie będziesz więcej tego robił i ranił Pana. Bo to ja jestem Bogiem! - krzyknął zwyrodnialec.
Szaleniec! Psychopata! - przemknęło Sarze przez głowę i z trudem powstrzymała wymioty. Wycelowała w intruza lufę pistoletu i przeładowała. Steven spojrzał na nią.
- Sara – powiedział, ledwie tylko poruszając ustami. Krew płynąca z rany na czole zalewała mu oczy. Zamknął je i resztkami przytomnego umysłu modlił się w myślach. Boże spraw, żeby trafiła, spraw Boże, pomóż mojej żonie, błagam, Boże… - łzy płynęły po jego policzkach. Nagle usłyszeli krzyk i płacz dziecka.
- Tato! Tatooo! - Nicole obudziła się i wołała ojca. Zwyrodnialec odwrócił się i otworzył usta ze zdziwienia, widząc Sarę.
- Bóg jest kobietą - oznajmiła twardym głosem, jakby matowym. Żaden mięsień nie drgnął na jej twarzy. Za to głowa psychopaty teraz lekko drżała i mimo panującego mroku widać było, że się boi. Bum! Sara nacisnęła spust, rozległ się głuchy odgłos wystrzału a zaraz potem broń wypadła z ręki kobiety i gruchnęła o posadzkę. Na torsie psychopaty po lewej stronie zaczęła szybko powiększać się czerwona plama. Z ust mężczyzny popłynęła krew, broda poruszyła się, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz potem runął na podłogę. Sara opadła na kolana, przed oczami przeleciały jej wszystkie lata studiów prawniczych. Jednak nie żałowała nawet przez chwilę tego, co zrobiła. Ocaliła swoją rodzinę i wymierzyła sprawiedliwą karę, niczym Bóg człowiekowi, który na nią zasługiwał.
Steven wciąż się trząsł, spojrzał w dół na mokre spodnie. Bóg nie zrobiłby takiej rzeczy, nawet w młodości swej… - przemknęło mu przez głowę, zanim zaczął wymiotować.
- Mamo! Tato! - zawołała Nicole wbiegając do salonu. Sara odwróciła się do niej i przytuliła. Dziewczynka głośno szlochała, bała się zapytać o cokolwiek.
- Cicho, kochanie, cicho - mimo, że po jej policzkach też płynęły łzy, starała się uspokoić córkę - Musimy pomóc tacie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!