31 maja 2012

Książka zawsze jest szansą - Kinga Joanna Ochendowska


Niniejszy artykuł jest polemiką z tekstem Romualda Pawlaka "Dlaczego e-book nie jest dzisiaj szansą". Przeczytaj ten artykuł TUTAJ

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że my się z Romkiem (Romuald Pawlak) naprawdę lubimy. To nie jest wojna i nie zamierzam roznieść w proch adwersarza. Jednak gdy zobaczyłam fragment bardzo starej dyskusji o e-bookach opublikowany na Gryzipiórku, zagotowała się we mnie młoda, gorąca krew. Rękawica została rzucona. Rękawica została podjęta. Trzeba położyć kres krążącym z ust do ust mitom na temat e-booków, bo to właśnie one są przyczyną powstawania tekstów takich, jak ten przedstawiony przez Romka. Szable w dłoń!

E-book to po prostu książka

Pierwszym i podstawowym błędem jest różnicowanie e-booka od książki, podczas gdy jest to taka sama książka, jak każda inna! Nie różnicujemy przecież, w sensie merytorycznym, książki w miękkiej i twardej okładce, wydanej w formie broszury czy też wydrukowanej na papierze makulaturowym. Wszystko to nazywamy książką. Czemu więc mamy odmawiać tej nazwy publikacji wydrukowanej na papierze elektronicznym, jeśli jej treść i oprawa graficzna jest tożsama z papierowym odpowiednikiem? Czy nie nazywamy książką utworu wydanego nakładem własnym, wydrukowanego na papierze? Czy w końcu e-book to nie skrót od e(lektronicznej) książki? Jakkolwiek obco i technicznie brzmi nazwa e-book, popełniamy błąd umieszczając ją w innej kategorii, niż tradycyjną książkę. Książka to książka. Zarówno w przypadku wielkich nazwisk, publikujących swoje utwory w różnych formach, zarówno papierowych, jak i elektronicznych, jak i w przypadku zwykłych autorów. Książka. Koniec i kropka. Przecież nikt nie powie Kingowi, że elektroniczna wersja jego powieści nie jest książką. Bo jeśli nie jest książką, to czym jest?


Wszystko do jednego worka

Kolejnym mitem jest wrzucanie wszystkich e-booków do jednego worka i utożsamianie wydania e-booka z self-publishingiem (wydawaniem książki nakładem własnym). Nie jest prawdą, że 99% e-booków nie posiada redakcji, bo 99% książek w wersji elektronicznej, dostępnych na rynku, to pozycje oferowane przez wydawnictwa! Nazwa e-book nie jest i nigdy nie była synonimem autorskiej samoróbki wrzuconej do sieci. Z tych 99% większość to pozycje zagraniczne, wydawane równolegle z wersją papierową, posiadające zarówno redakcję jak i korektę! Rynek self-publishingu jest u nas stosunkowo niewielki, można by rzec – raczkujący na raczkującym rynku publikacji elektronicznych. Dlatego nie wolno dokonywać takich niebezpiecznych uogólnień, zwłaszcza, gdy wypowiadają się na ten temat osoby o ugruntowanym autorytecie. Powtarzanie takich opinii może spowodować niechęć autorów do tej formy wydawniczej, a tym samym zahamowanie rozwoju rynku.
Weźmy więc poniższe w mentalną ramkę: Na elektronicznym rynku wydawniczym istnieją cztery formy publikacji: 
- książki wydane przez wydawnictwo, podlegające wszelkim szykanom publikacyjnym, w tym redakcji i korekcie. Stanowią one większość dostępnych pozycji i są odpowiednikiem ich papierowych wersji.
- książki wydane przez wydawnictwo, podlegające wszelkim szykanom publikacyjnym, w tym redakcji i korekcie. Znajdują się one w grupie większości, ale nie posiadają papierowych odpowiedników.
- książki wydane ze współfinansowaniem, czyli takie, w które wydawnictwo wierzy tylko troszkę, ale skoro autor zgadza się partycypować w kosztach ich wydania, to pojawiają się na rynku. Ta grupa książek również posiada redakcję i korektę, której poddaje książkę wydawnictwo. Właśnie za to płaci autor.
- książki wydane nakładem własnym. Stanowią niewielki procent rynku i część z nich, w zależności od stopnia poczucia odpowiedzialności autora i szacunku dla czytelnika posiada, lub nie posiada, redakcję i korektę.

Dystrybucja szwankuje?


Jedna lub dwie strony, na których pojawia się nasza książka? A kiedy to było? Ilość stron, na których pojawi się nasza książka zależy od naszego wydawcy (i jego rozeznania w terenie) lub platformy dystrybucyjnej (w przypadku wydania książki nakładem własnym). Dlatego trzeba wybierać mądrze i rozsądnie, bazując na ilości umów podpisanych przez sklep elektroniczny, w którym książka ma być umieszczona. Obecnie, większość dystrybutorów ma podpisane korzystne umowy, które gwarantują, że książka znajdzie się na wielu platformach i w różnych serwisach. Z mojego doświadczenia wynika, że wystarczy umieścić książkę w dwóch serwisach, by objąć całość rynku czytników. Oczywiście, nie ma rady na podejmowanie złych wyborów (zarówno w przypadku wydawnictw, jak i samych autorów). Jeśli umieścisz swoją książkę na niewłaściwej platformie, nie odniesiesz oczekiwanych rezultatów. To jakbyś schował ją do kieszeni!

Nie mamy czytników? Wolne żarty!

Każdy posiadacz telefonu z androidem, iPhone’a, iPada czy nawet zwykłego komputera, posiada sprzęt umożliwiający czytanie publikacji elektronicznych. Właśnie dlatego firmy takie jak T-mobile czy Orange, wzorem swoich zagranicznych odpowiedników, uruchomiły swoje własne sieci dystrybucyjne, działające w porozumieniu z dużymi serwisami książkowymi. Nie mamy co prawda jeszcze natywnego sklepu Amazon (wkrótce!), mamy jednak serwisy takie jak Virtualo, czy iBookStore, które są wielką, niedocenianą szansą dla autorów. Sporo winy za ten stan ponoszą wydawnictwa, które zniechęcają autorów do wersji elektronicznych, argumentując to małą ilością pobrań. Moim zdaniem powinny otworzyć szerzej oczy – udowadnia to na przykład ostatnia akcja serwisu AntyWeb i Virtualo , w której w ciągu dwóch tygodni zakupionych zostało prawie tysiąc e-booków. A zapewniam, że w przypadku Virtualo, to niewielki procent całkowitej sprzedaży. Kto więc kupuje te książki? Ludzie bez czytników?!
W kwestii recenzji – pojawia się ich coraz więcej! Możliwość taką oferuje między innymi mój serwis Tylko eBooki!, który nastawiony jest właśnie na tego rodzaju promocję. Można udostępnić czytelnikom i recenzentom swoje publikacje oraz dodać opinię o książce. Można też promować publikacje na naszej stronie na Facebooku, organizować rozdawnictwo i konkursy. A nie jest to jedyne tego typu miejsce w sieci – wielu recenzentów decyduje się na umieszczenie recenzji wersji elektronicznych na swoich blogach i stronach. Nie ma się czemu dziwić – książka elektroniczna jest dużo bardziej dostępna niż ta, po którą trzeba pojechać do księgarni!

Odkrywnie Ameryki na nowo

To nasza narodowa specjalność. Zamiast spojrzeć na rynek zachodni i założyć, że masowe zjawisko publikacji elektronicznej za chwilę będzie się u nas rządziło takimi samymi prawami, próbujemy od nowa tworzyć definicje. Wielu autorów elektronicznych na rynku zachodnim zyskało sporą popularność właśnie dzięki pójściu za trendami i nie zawracaniu kijem Wisły. Jeśli autor stworzy dobrą książkę, zostanie ona zauważona. Wystarczy odrobina odwagi i nie zapieranie się kopytami przed nową rzeczywistością. Autorzy zachodni już opracowali skuteczne metody na sprzedawanie swoich książek – wystarczy śledzić rynek i - kolokwialnie mówiąc – ściągnąć kilka technik. Świat należy do odważnych, co staram się na każdym kroku udowadniać.

Kolejna mentalna ramka:

Rynek e-booków w Polsce nie będzie wyglądał inaczej, niż na zachodzie. Kwestia tego, jak szybko autorzy i wydawnictwa zorientują się, że czaka tam na nich złoto i śmietanka do zlizania. Trzeba tylko podejść do sprawy rozsądnie i z pomysłem. Do czego zachęcam!
Romkowi zaś przypominam: Kiedy wypuszczaliśmy testowo zbiór „31.10 Halloween po polsku”, czytniki posiadało trzech na dwudziestu pięciu autorów. Po premierze okazało się, że dla wielu czytnik był prezentem gwiazdkowym. Kup czytnik, odkryjesz zupełnie nowy świat, w którym część pisarzy już się odnalazła! (Reszcie przypomnę, że „marudny Romek” wydał ostatnio dwa „pełnoprawne” e-booki i kilka darmowych opowiadań!)

Debiutanci, nie dajcie się zniechęcić!

Autor pisze po to, żeby czytelnicy czytali. Jeśli napiszecie dobrą książkę, zadbacie o marketing i promocję, macie taką samą szansę, jak papierowi autorzy. Może nawet większą, bo na mniejszym rynku zabłysnąć łatwiej. Więc spełniajcie swoje marzenia, publikujcie i pozwólcie się przeczytać. Może to właśnie Wy staniecie się ikonami publikacji elektronicznej. Kto wie? Ja w każdym razie czekam, żeby przeczytać Wasze książki – moje czytniki są gotowe.

Pamiętajcie, książka zawsze jest szansą! 



Kinga Ochendowska jest felietonistką i redaktorem magazynu iMagazine. Prowadzi portal Tylko eBooki!. Jej teksty można również czytać na stronach technologicznych portalu Wirtualna Polska. Jest organizatorką akcji „31.10 Halloween po polsku” – e-booka, który od października 2011r. do chwili obecnej został ściągnięty w ponad 5000 egzemplarzy.


DYSKUSJA


Co sądzisz na ten temat? Czy e-booki w przyszłości podbiją nasz rynek?

12 komentarzy:

  1. Alicja Minicka31 maja 2012 08:30

    Kingo,
    Przeczytałam od deski do deski, z zapartym tchem. Profesjonalnie i ze swadą ujęłaś w słowa moje własne myśli na temat e-booków.
    Szczególnie spodobał mi się podrozdział artykułu zatytułowany "Odkrywnie Ameryki na nowo". Trafnie opisałaś tu zjawisko, dotyczące mentalności naszych rodaków i rzutujące na podejście nie tylko do e-booków, ale i do każdej nowości.
    Widzę tu też teamt stereotypów, do których jestesmy bardzo przywiązani. Polak jest przeciez mądrzejszy i dlatego... wyważa otwarte drzwi.
    Gratuluję świetnego artykułu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kingo, wbrew pozorom, twoja cięta riposta jest w istocie mówieniem tego samego, co przekornie mówię ja: e-book jest szansą, o ile się złamie paradygmat: wystarczy wydać i już. Jeśli się zadba o jakość, to owszem, e-book będzie książką równie dobrą jak ta wydana na papierze, i tylko w kwestii sprzedaży pozostanę nieco sceptyczny - ale i tu wiele się zmieniło w bieżącym roku.
    Sama wiesz, że mój wpis facebookowy nie ma szans z artykułem pisanym jako artykuł, ale też wiesz, jak wiele się zmieniło od początku listopada, kiedy on powstał :) wtedy nie mówiło się o Amazonie, Agorze, oferta w Virtualo czy Nexto była znacznie węższa od dzisiejszej.
    Z jednym stanowczo się nie zgodzę: ze słowną żonglerką i wykraczaniem poza ramy mojego tekstu, aby Twoje tezy brzmiały lepiej. Mój wpis dotyczył określonego typu e-booków. Wziął się z dyskusji, czy warto debiutować (w prozie, jak już chcesz uściślać) wydanym przez samego siebie e-bookiem, kiedy wydawcy papierowi odrzucają tekst. Gdybym pisał tekst o e-bookach w ogóle, cóż, wyglądałby inaczej choćby dlatego, że miałem już wtedy dwie książki e-bookowe z dwóch książek papierowych, wydane przez Naszą Księgarnię. Tyle, że to inna sprawa.
    Kończąc, zgadzam się, że rynek e-booków dynamicznie się zmienia i jest coraz ciekawszy, co udowadniam własnymi działaniami. Nadal jednak czekamy na sukcesy e-książek, pozwolę sobie zauważyć. Przełomem będzie bestseller, o którym będzie się dużo mówić nie tylko w środowisku selfpublisherów. I Tobie, i wszystkim zainteresowanym autorom, i sobie życzę, żeby to się stało jak najszybciej.
    Romek

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki serdeczne, Alicjo! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Romek, świetnie znasz moje stanowisko w tej sprawie - wydawnictwa, na masowym rynku wydają książki "bezpiecznie" - takie które się sprzedają, znajdują się w aktualnym trendzie. Ale ostatecznej weryfikacji zawsze dokonuje czytelnik. Jeśli więc wydawnictwo odrzuca tekst, czemu nie wydać go jako eBooka i samemu nie sprawdzić, jak zareagują na niego czytelnicy? Bo może się okazać, że pomimo krytyki wydawnictwa czy wydawnictw, tekst przypadnie czytelnikom do gustu? Amanda Hocking chociażby? Nikt nie chciał jej wydać, nawet we wspaniałym zachodnim świecie. Dziewczyna wrzuciła tektsy na Amazon i nagle okazało się, że ludzie ją kochają i ściągają te książki w tysiącach egzemplarzy! Następnie same wydawnictwa zaczęły się o nią zabijać i można ją znaleźć na każdym standzie w największych księgarniach, tuż przy wejściu. Dlaczego ma się to więc nie udać komuś innemu? Wystarczy, że będzie miał pomysł na samego siebie i swoją książkę - ja w to wierzę!
    (Następnym razem, wprowadź stosowną korektę do publikowanego tekstu - nigdzie nie napisałeś, że chodzi Ci o czysty self-publishing, a internet to potężne medium - ludzie Cię czytają, jesteś autorytetem, kto będzie potem wiedział, co autor miał na myśli? ;-D)

    OdpowiedzUsuń
  5. E-book to książka - ale o całkowicie innej metodzie sprzedaży, co pociąga za sobą inne mechanizmy wprowadzania do obiegu. Odróżnianie jednej od drugiej bierze się właśnie stąd i nie przypadkowo e-booka traktuje się inaczej - bo to jest inny towar, nawet jesli idea w środku jest ta sama. Nie ma to znaczenia dla pisania książki, ale dla wszystkiego, co nastąpi po napisaniu - już tak.
    I tu kwestia zasadnicza dla tej polemiki:
    Romuald Pawlak opiera się na własnym doświadczeniu pisarza, mającego na koncie wydania papierowe i elektroniczne.
    Porównuje ilość sprzedanych egzemplarzy jednej i drugiej wersji i przedstawia wnioski.
    Kinga Ochendowska opiera się na doświadczeniu wydawcy książek elektronicznych, ale nie na sprzedaży własnych pozycji na obydwu rynkach.

    To dwa różne punkty widzenia. A aby porównywać rzeczy w sposób sensowny, trzeba robic to na jakiejś wspólnej płaszczyźnie - tak uczy logika. Inaczej wyjdzie nam, że jaskółka lata szybko, ale bocian ma czerwony dziób.
    Ja uważąm, że jeśli polemiści mówią o dwóch różnych sprawach, to nie można mówić, że jeden ma rację a drugi nie.
    Obaj mają.

    Od czytelnika obydwu tekstów zależy, czy zamierzają e-booki pisać czy sprzedawać - wówczas jeden albo drugi tekst będzie oferował własciwy dla niego punkt widzenia.

    Dodatkowo, o czym oboje wspomnieli, ten rynek zmienia się szalenie dynamicznie, wnioski wyciągane w listopadzie tracą część sensu po grudniu.

    Kto zatem ma rację, poza tym, że oboje mają swoją?

    Ten, kto może utrzymać się z pisania.
    Czy z pisania wyłącznie pod rynek e-booków można się utrzymać?
    Nie. W zasadzie z pisania literatury w Polsce w ogóle ciężko się utrzymać, a e-bookowy rynek to w tej chwili około 2-3 procent tego papierowego.

    Iskierka może zabłysnąć wszędzie. W ciemnym i małym piecu będzie sprawiała wrażenie jaśniejszej niż w ciemnym dużym pokoju. Ale w jednym i drugim miejscu niczego nie oświetli.

    "Jeśli napiszecie dobrą książkę, zadbacie o marketing i promocję, macie taką samą szansę, jak papierowi autorzy"
    To niestety nie jest prawda, a raczej - półprawda. Marketing i promocja kosztuje zawsze mniej więcej tyle samo - stanowi procent obrotu w handlu. 45% od złotówki to procentowo tyle samo co 45% od tysiąca złotych. Ale kwotowo to już nie to samo.
    Im więcej włożymy, tym więcej nam daje. W przypadku wydania papierowego ten finansowy ciężar podejmuje wydawnictwo mające zespół doświadczonych handlowców i kapitał na inwestycje. A w przypadku e-booka napisanego przez debiutanta ze współfinansowaniem?

    Ten sam problem procentów dotyczy w ogóle istnienia pisarza na polskim rynku. Powiedzmy, że interesujący debiutant może liczyć na 0,5% zainteresowania na rynku. Na rynku angielskim oznacza to tysiące ludzi. Na polskim - ludzi. Może stu ale prędzej piędziesięciu ludzi.
    I tak właśnie mają się do polskiego rynku wnioski z rynku światowego.

    Rzecz nie w tym, czy można, bo, jak pisze Kinga, można zawsze. Problem polega na tym, kto ma wyłożyć pieniądze i ile?

    Macie kasę żeby się wypromować?
    No to na start.
    Nie?
    To szukajcie kogoś, kto was wypromuje.
    Czy ebook ma dzisiaj dużą moc promowania Autora?
    Sprawdźcie na własnej skórze pamiętając, że e-booki Kinga sprzedają się bo to King a nie dlatego, że to e-book.

    Książka zawsze jest szansą. Totolotek też.
    Sami zdecydujcie, która szansa jest większa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyczepię się przede wszystkim jednego zdania:

      > Marketing i promocja kosztuje zawsze mniej więcej tyle samo - stanowi procent obrotu w handlu.

      To nie jest prawda, o czym wspominałem m.in. już w mojej odpowiedzi na artykuł Pana Romualda.

      Żyjemy w czasach Internetu, gdzie każdy może zaistnieć! Cała ta dyskusja jest tego dowodem. Poprzedni artykuł był udostępniany w portalach społecznościowych m.in. przez ŚwiatCzytników oraz eksiazki. Tym samym dzięki Facebookowi do dyskusji włączyło się spore grono osób, a sam artykuł przeczytało (domyślam się kilkaset, może ponad tysiąc) osób. Te wszystkie osoby miały okazję poznać nazwisko Pana Romualda, dowiedzieć się że sam opublikował już kilka e-booków!

      Czy to wszystko było by możliwe w realnym świecie (za krzyczenie i zaczepianie na ulicach dostało by się raczej karę). Marketing i promocja są teraz znacznie tańsze a nawet darmowe, dlatego że tak jak nigdy mamy możliwość docierania do bardzo specyficznego i sprecyzowanego konsumenta.

      Usuń
  6. Bez krztyny szczęścia, żadna wydana książka - czy to papierowa, czy elektroniczna - nie ma szansy być dostrzeżona. Więc wszystko tak naprawdę zależy od szczęścia i Twojej upartości.
    Z poważaniem i marudnie

    OdpowiedzUsuń
  7. Piotr - ja tylko w ramach sprostowania - promocja w Internecie kosztuje nic, lub prawie nic. Poważnie - jedyne co trzeba włożyć w ów marketing to własny czas - fakt, sporo. Ale pieniądze wcale nie są do tego konieczne. Jest mnóstwo miejsc, gdzie można zamieścić informacje o książce, można ją wysłać recenzentom, można zachęcać do kupowania przez FB i Twittera, Google+, Pintresta i co kto tam jeszcze lubi. Właśnie dlatego szansa na rynku elektronicznym jest taka duża, trzeba tylko chcieć ją wykorzystać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Już się w tym temacie produkowałem, ale wedle zasady inżyniera Mamonia posłuchajcie jeszcze raz :) Otóż z mojej perspektywy jako (wciąż!) początkującego pisarza wygląda to mniej więcej nastąpująco:
    Wiem, że odmowa ze strony wydawnictwa nie zawsze świadczy o nieudolności autora. Zwłaszcza teraz, gdy - jak pokazują wszelkie dane - rynek się zwija i ogólnie staje się coraz mniej przyjazny dla debiutantów, a już w szczególności tych, którzy traktują literaturę ambitnie, co na ogół z definicji niweluje ich szanse na druk praktycznie do zera.
    Mnie osobiście z jednej strony do elektronicznych książek i samowydawania ciągnie perspektywa wolności twórczej, jaką to - potencjalnie - daje. Ponadto też ciekawość, co może z tego wyniknąć, taki jakiś pionierski dryg do odkrywania nowych przestrzeni. Z drugiej jest chyba uzasadniona obawa, że moja ciężka praca utonie gdzieś w cyfrowym szumie, a na dodatek będzie spalona u ewentualnego wydawcy w przyszłości. Bo przecież jednak została już wydana - mniejsza o to jak.
    Poza tym chciałbym zostać potraktowany poważnie. Nie tylko w naszym (skądinąd naprawdę bardzo fajnym) środowisku. Jaka na to szansa, jeśli sam wydam sobie e-booka? Kilku znajomych krytyków, których o to pytałem, tylko protekcjonalnie wydęło usta.
    I powiem wam szczerze, że seryjnie jestem w kropce. Zarówno argumenty Romka, jak i Kingi wydają mi się niezwykle trafne. Przecież wszystko jest kwestią mocno względną, zależną od wielu czynników. I mogę tak pływać w tej potencjalności dopóki nie kliknę w "Publikuj".
    Wtedy - jak w eksperymencie z kotem Schredingera - po otwarciu pudełka futrzak będzie albo martwy albo żywy. I ja boję się, że jednak znajdę tam zwłoki.

    OdpowiedzUsuń
  9. Marcin - tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Nawet autor "papierowy", którego książka zostanie wydana, może paść z kretesem. Nie ma złotych rozwiązań ani gwarancji. Ale z tym borykają się wszyscy twórcy. Po prostu rób swoje. A w końcu musi się udać. receptury na kurczaka pana pułkownika też nikt nie chciał kupić, przez całe lata. A teraz KFC masz wszędzie, bo znalazł się ten jeden, który dostrzegł potencjał. Potrzebny jest jeden właściwy strzał. Możesz 10 razy spudłować, ale jak już trafisz to... :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  10. Alicja Minicka2 czerwca 2012 19:37

    Myślę, że wiele zależy od czytelników. Znakomita ich większość sądzi, że książka papierowa automatycznie oznacza dobry tekst i dobre wydanie.
    Kiedy tylko ktoś raz się przekona, że dobra książka niekonicznie musi mieć szeleszczące kartki, na pewno nie będzie ignorował e-booków, zwłaszcza, że z reguy są tańsze.
    To tylko kwestia czasu i wcale nie tak długiego, jak sądzą sceptycy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Muszę przyznać, że z przyjemnością przeczytałem ten test. Czytałem oba teksty i jedno jest dla mnie pewne. Więcej na temat ma do powiedzenia Pan Pawlak, ale to Pani Ochendowska więcej wie o temacie. Romuald Pawlak opiera się prawdopodobnie na doświadczeniu pisarza, który publikował tradycyjnymi metodami i uważa, że to upoważnia go do wypowiadania się na temat e-booków. Tymczasem widać, że większego pojęcia nie ma. To bardzo typowa postawa Panów (Wielkich) Pisarzy. Pan Pawlak powtarza stereotypy, wrzuca metody publikacji do jednego worka, porównuje książki i e-booki bez poprawki na skalę i wypowiada się arbitralnie. Pisanie, że 99% e-booków nie posiada redakcji, świadczy, że nie ma pojęcia o czym pisze. A Pani Ochendowska to zauważa i słusznie udowadnia.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!