2 grudnia 2014

Daj pan lajka, czyli o niełatwym prowadzeniu fanpejdża


Kilka miesięcy temu opublikowałam prowokacyjny wpis o powolnym umieraniu Facebooka. Dziś powrócę do tematu tego portalu i opowiem Wam o mojej przygodzie ze stroną autorską.

22 grudnia 2012 roku założyłam swój fanpejdż na FB. Niespełna dwa lata później liczba fanów powoli dochodzi do dwóch tysięcy. Czyli, jeśli spojrzymy na strony wielu innych autorów z podobnym dorobkiem, jest to stosunkowo dużo. Jeśli popatrzymy zaś na fanpejdże z innej branży (vide: Ch*** pani domu, czy Ubieram się na czarno, bo jestem z Nocnej Straży), to jest to wynik... dobry inaczej.

Na początku nie miałam wielkiego pojęcia, jak się właściwie prowadzi stronę autorską. Trochę się miotałam, próbowałam wszystkiego, co przyszło mi do głowy. Jednego byłam pewna już na starcie: nie chcę, żeby było tylko o książkach. Często publikowałam zabawne (w moim odczuciu) zdjęcia znalezione w sieci, cytaty, linki do ciekawych artykułów, nie tylko z zakresu literatury. Publikowałam też (i nadal to sporadycznie robię) swoje wiersze. Spotykałam się z różnymi reakcjami – od entuzjazmu, do komentarzy, że nie wypada wrzucać wierszy obok śmiesznych demotywatorów. Pomyślałam sobie wtedy, że to przecież moja strona i powinna odzwierciedlać moją osobowość, to co lubię, co mnie zajmuje. Tak się składa, że uwielbiam takie fotki. Fanpejdże, które zawierają tylko linki do recenzji i info o spotkaniach autorskich wydają mi się... nuuuudne.

Kiedy pokonałam pierwszą przeszkodę i nadałam osobisty styl mojej stronie, musiałam się skonfrontować z drugim problemem, a był (i jest) to problem o tyle duży, co istotny – właściwie najważniejszy. Jak przyciągnąć ludzi? Co zrobić, żeby użytkownicy Facebooka przyszli do mnie i dali „lajka”? No i się zaczęło... i trwa do dziś i trwać pewnie będzie jeszcze parę lat, zanim portal straci zupełnie popularność, lub dopóki nie napiszę bestsellera na miarę... choć nie, przecież nawet Katarzyna Grochola nie ma dziesiątek tysięcy fanów, ani Zygmunt Miłoszewski, ani... Cóż. Widocznie nie ta branża, a że nie mam zamiaru zostać kolejną ch*** panią domu, to muszę się zadowolić mniejszą ilością polubień. W końcu mówi się, że liczy się jakość, nie ilość. Jednak problem z „lajkami” jest taki, że jak ma się ich bardzo mało, to fanpejdż wygląda trochę jak niedożywiona kobyłka. A to nie przyciąga. Już dwa lata temu czułam, że prowadzenie takiej strony jest bardzo ważnym punktem dla autora, a dzisiaj – jestem tego pewna. Co wcale nie znaczy, że już się nie miotam. Dalej próbuję swoimi sposobami powiększać grono obserwujących. Jeden z autorów powiedział mi kiedyś, że na tysiąc fanów, może dwudziestu kupi moją książkę. Autor ten jednak nie ma swojej strony i zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że tu chodzi przede wszystkim o frajdę i kontakt z czytelnikami, a nie o to, żeby te tysiąc fanów kupiło moją powieść. Pisarz, piosenkarz, czy jakikolwiek inny artysta, który podejdzie do istoty fanpejdża w ten sposób, jest z góry skazany na porażkę. Od razu mam przed oczami ludzi, którzy codziennie wrzucają po 20 linków do recenzji swoich książek we wszystkich możliwych grupach. To nie tylko nie daje efektu, ale wręcz irytuje.

Więc jak to w końcu jest z tą ilością fanów? Niby im więcej, tym lepiej, z drugiej strony jakość, a nie ilość. Niestety nie jest to takie proste. 50 aktywnych fanów jest więcej warte od 1000 nieaktywnych, lecz jeśli fanpejdż nie ma pokaźnej ilości „lajków”, te 50 aktywnych osób może wcale do nas nie dotrzeć. Nie znajdą nas. A jeśli znajdą, to nie zatrzymają się, nie polubią, bo mała liczba fanów to sygnał: to nie jest atrakcyjna strona. Sygnał ten odbieramy nieświadomie, choć prawda może być inna. Dodatkowo sprawę utrudnia sam Facebook, wciąż ograniczając widoczność postów na głównej ścianie. To strasznie irytujące. Oto moje statystki wyświetleń postów z zeszłego tygodnia:

Niedziela

Zdjęcie – 1001 (3 udostępnienia)

Poniedziałek

Link - 91

Wtorek

Link - 289

Środa

Zdjęcie - 173

Czwartek

Zdjęcie - 244

Sobota

Post tekstowy – 82


Jak widać, rozpiętość jest duża, posty zwykle nie trafiają do większej ilości osób niż 200-300 (przy aktualnej liczbie wszystkich fanów). Są przypadki, kiedy mam ponad 1000, jeśli post jest podawany dalej, ale jest też dużo takich, które nie osiągają nawet 100 odbiorców. Facebook chce, żebyśmy płacili za promocję strony, dlatego ogranicza wyświetlenia. Obserwuję kolegów po piórze, którzy wykupują reklamy swoich stron. Nie mam zaufania do tego typu promocji – nie wiem, do kogo dotrze moja reklama. Niby można ustawić różne opcje, ale jeśli tak, to dlaczego wyświetlają mi się sponsorowane posty stron, które już lubię? Przecież to się mija z celem.

Ostatnio odkryłam, dlaczego właścicielom stron wciąż wyświetlają się osoby, które rzekomo nie polubiły ich fanpejdża, choć zostały zaproszone. Często pytali mnie o to moi znajomi: „Aga, czemu nie lubisz mojej strony, zapraszałam cię tyle razy”. Odpowiadałam zawsze, że przecież lubię, po czym obie marudziłyśmy, że FB pokazuje błędne informacje. Otóż przypadkowo trafiłam na rozwiązanie tej zagadki, przeglądając moje ustawienia prywatności. Miałam włączone niepubliczne „lubienie” stron. Czyli owszem, mój „lajk” się doliczał do sumy wszystkich polubień strony, ale nikt nie mógł go zobaczyć poza mną. Nawet nie wiem, kiedy to ustawiłam, ale najwyraźniej nie byłam świadoma, co to oznacza. Po ustawieniu tej opcji pewne osoby zawsze będą się wyświetlały w sekcji „zaproś”. Zmieniłam na publiczne, ostatecznie nie mam nic do ukrycia.

Podsumowując, po dwóch latach myślę, że fanpejdż to dobra rzecz, ale wymagająca ciągłej uwagi i zaangażowania. Podpatruję, jak do tego podchodzą inni autorzy. Swoją stronę świetnie prowadzi Katarzyna Bonda, czy Agnieszka Lingas-Łoniewska. Dochodzę do wniosku, może nie oryginalnego, ale nie dla wszystkich oczywistego – że o sukcesie strony autorskiej na FB przesądza osobista nuta, uchylenie rąbka swojego życia prywatnego, emocji, które towarzyszą nam w życiu codziennym. W ten sposób strona nabiera indywidualnego stylu, którego nie można skopiować. Ja wciąż ćwiczę, wciąż się uczę. Zresztą, nie zapominajmy, że strony na FB ciągle się zmieniają, 2-3-4 lata temu, prowadziło się je inaczej. Portal społecznościowy, jakim jest Facebook, jest miejscem dynamicznych zmian, przede wszystkim w zachowaniu jego użytkowników. Dlatego właściciele fanpejdży muszą się zmieniać razem z nimi. A wracając do moich fatalistycznych wizji upadku perełki Zuckerberga, to mam nadzieję, że zdążę się jeszcze trochę nacieszyć moją stroną i jej fanami, zanim...



A.T.

3 komentarze:

  1. Z drugiej strony ta "walka" o lajki to jakieś błędne koło. Od niedawna mam fanpejdż, jeszcze pewnie nie umiem go dobrze prowadzić, ale to zdobywanie "łapek" jest jakieś chore, bo o czym to świadczy? Chyba o niczym jednak. Człowiek się niepotrzebnie nakręca. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ludzie się bardzo nakręcają zdobywaniem "lajków". Są momenty, że ja też, ale staram się nie popadać w przesadę, w końcu są też inne rzeczy w życiu. Jednak nie zgodzę się, że ilość polubień o niczym nie świadczy. Bo jeśli nie miałabyś na swojej stronie żadnych fanów, albo byłoby ich 10, to jaki byłby sens jej prowadzenia?

      Usuń
  2. Nie ma mnie na fejsie, więc nie mam zdania w temacie lajków. ;)

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!