16 stycznia 2015

Biegiem przez życie i obok życia


Budzik dzwoni, przecierasz oczy i już gdzieś lecisz. Jesz w pośpiechu, denerwujesz się na spóźniający się autobus, korek, szlaban na torach. Do mamy, babci, brata - zadzwonisz jutro, bo dziś nie dasz rady, a jutro pomyślisz to samo. W supermarkecie stajesz tam, gdzie najkrótsza kolejka. Na studiach robisz dwa fakultety jednocześnie. Żonę całujesz w przelocie. Męża poganiasz z zakupami. Któregoś dnia wstajesz rano i poraża Cię pytanie: to ja już dobiegam trzydziestki, czterdziestki, pięćdziesiątki? Kiedy minęło ostatnie dziesięć lat? Dwadzieścia? Całe życie? Szybciej nie zawsze znaczy lepiej... Żyjemy w czasach, które narzucają nam, jak mamy funkcjonować. Tymczasem każdy z nas ma inny rytm wewnętrzny. Posłuchaj go chwilę...
Kiedy stoję w długiej kolejce, lub spóźnia mi się autobus/pociąg, nie mam na to przecież wpływu. Wściekanie się nic nie zmieni. Zawsze wtedy myślę, że przecież mam czas, nawet jeśli go nie mam. Ludzie lubią mówić „nie mam czasu”, najlepiej pięć razy dziennie i w każdej sytuacji, która wymaga usprawiedliwienia. Mówiąc tak, w jakiś sposób czujemy się też ważniejsi, dodajemy sobie wartości w oczach innych, którym wysyłamy sygnał, że jesteśmy bardzo, bardzo zapracowani, czyli mamy ważne, wypełnione życie, nie jesteśmy byle kim, ba, losy świata spoczywają na naszych barkach! W gruncie rzeczy usprawiedliwiamy się sami przed sobą. Bo jeśli byśmy chcieli, mielibyśmy czas na wszystko. Wracając do przykładu kolejki i autobusu - są sytuacje, kiedy musimy zdążyć, bo przykładowo spóźnimy się na samolot, który na nas nie poczeka. Ale jeśli wtedy nasza taksówka stanie w korku, to denerwowanie się nadal nic nie zmieni, a już na pewno nie nerwowe warczenie na kierowcę.
Ileż to razy wybierałam krótszą kolejkę w sklepie, bo chciałam „szybciej”, nawet się nad tym nie zastanawiając, a potem okazywało się, że skończył się papier do paragonów, albo kasjerka nie mogła nabić kodu i w efekcie czekałam dwa razy dłużej, niż gdybym wybrała kolejkę mniej atrakcyjną.
Kiedy mieszkałam w Krakowie, moja droga do pracy prowadziła przez Most Grunwaldzki. Przepiękny widok na Wawel i Wisłę codziennie rano przypominał mi, w jakim ciekawym miejscu się znalazłam. Turyści ciągną setki kilometrów i płacą duże pieniądze za pobyt w Krakowie, by zobaczyć to, co ja miałam za darmo, pięć razy w tygodniu, o każdej porze roku. Czasem Wawel spowijała gęsta mgła, innym razem odsłaniał tylko swoje dostojne kontury w strugach deszczu. Jednak nikt z pasażerów autobusu nie poświęcał mu uwagi. Ósma rano, ludzie jechali do pracy, szkoły, na uniwersytet. Czytali, przeglądali gazetę, bawili się komórkami, niektórzy rozmawiali, inni przysypiali. Powiecie może, że widok ten był dla nich czymś powszednim, wszak mieszkali w tym mieście. Ale czy to, co powszednie, nie składa się na nasz dzień, miesiąc, rok, całe życie? Dlaczego czekamy z utęsknieniem na urlop, święta, weekend? A co z resztą kalendarza? Za czym właściwie gonimy?
A może by tak... pójść na spacer, stanąć i po prostu pogapić się na świat? Zauważyć kolory budynków, poczuć wiatr, smak powietrza, twardość chodnika, miękkość trawy, nierówność terenu, rdzę na słupie... Kiedyś sąsiad spytał mnie, dlaczego wychodzę na deszcz bez parasola. Odpowiedziałam, że nie jestem z cukru i się nie rozpuszczę. Śmiał się. Każdy człowiek powinien raz w życiu chociaż przemoknąć do suchej nitki. Na przekór wszystkim zasadom.

Mam cichą nadzieję, że udało mi się Was przekonać, żeby na chwilkę zwolnić. Życzę Wam miłego wieczoru, a sama idę się pogapić na świat :)

AT


1 komentarz:

Cieszę się z każdego pozostawionego komentarza!