20 maja 2012
Zabójca w kapeluszu? - opowiadanie Beaty Andrzejczuk
Detektyw Barczyński długo nie mógł otrząsnąć się po wiadomości, która dotarła do niego kilka dni temu. Na dodatek dowiedział się, że Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu umorzyła śledztwo, uznając śmierć jego przyjaciela, sędziego Andrzeja Witkowskiego, za nieszczęśliwy wypadek.
- To już kolejna ofiara w tym roku wśród grzybiarzy – powiedziała znajoma z Prokuratury, z którą Barczyński spotkał się na kolacji. – Muchomor sromotnikowy, każdej jesieni zbiera swoje żniwo. Sam przyznałeś, że Andrzej nie znał się zbyt dobrze na grzybach.
- Owszem – przytaknął Barczyński. – I dlatego nigdy nie zbierał grzybów blaszkowatych, a pod koniec grzybobrania dawał swój kosz do sprawdzenia Siemianowskiemu. To znawca. O lesie, grzybach, roślinach wie wszystko.
- Przesłuchaliśmy Siemianowskiego. Potwierdził, że Andrzej dał mu grzyby do sprawdzenia.
- I co? – Barczyński był ciekawy.
- Siemianowski twierdzi, że nie było tam muchomora sromotnikowego.
- A wy umarzacie sprawę, tak?
- Dominik – kobieta delikatnie dotknęła dłoni Barczyńskiego. – Wiem, jak trudno pogodzić ci się ze śmiercią Andrzeja. Siemianowski jest świetnym grzybiarzem, ale ma prawie osiemdziesiąt lat. Uważamy, że mógł coś przeoczyć.
- Nie, Anno! Nie Siemianowski! Znam go, nieraz jeździłem z nim na grzyby. Wiem, jak dokładnie sprawdza. Gdyby jego czujność zmalała, zrezygnowałby z tych wyjazdów.
- A jednak! – upierała się przy swoim Anna. – Po prostu uświadomił sobie ten fakt, w momencie, gdy zdarzył się tragiczny wypadek. Załamał się i oznajmił, że więcej na grzybobranie nie pojedzie. Wyjazd z Andrzejem, był jego ostatnim.
- Andrzej strasznie późno trafił do szpitala. Miał już objawy żółtaczki i śpiączki wątrobowej, tak? – upewnił się Dominik.
- Tak – potwierdziła Anna.
- Muchomor sromotnikowy ma okres utajenia, ale potem występuje tak zwany zespół sromotnikowy: nudności, stale nawracające wymioty, do których dochodzą bóle brzucha i bardzo częste wypróżnienia. Dlaczego Joanna w tym okresie nie wezwała pogotowia?
- Zeznała, że oboje z Andrzejem myśleli, że to biegunka. Przesłuchaliśmy też świadków. Joanna nie znosiła potraw z grzybów. Sąsiedzi twierdzą, że sam zapach grzybów przeszkadzał jej do tego stopnia, że Andrzej przygotowywał te dania sam.
- Co robiła, gdy Andrzej pojechał na grzybobranie?
- Poszła do sąsiadów. Wróciła do domu dopiero po powrocie Andrzeja. Nie zdążyłaby pojechać do lasu, zerwać sromotnika i dorzucić Andrzejowi do koszyka – Anna uśmiechnęła się lekko ironicznie.
- Kto dziedziczy po Andrzeju?
- Wszystko dziedziczy Joanna.
- Jest więc motyw, a dowody znajdę i doprowadzę do wznowienia śledztwa – powiedział Dominik.
Anna pokiwała tylko z dezaprobatą głową
***
Dominik Barczyński tkwił w miejscu, ale nie chciał odpuścić. Bezradność doprowadzała go do szału. Przeprowadził mnóstwo rozmów, przesłuchał wielu świadków i wciąż nie miał nic.
- Niech pan da spokój, panie Dominiku – powiedziała jedna z sąsiadek Joanny i Andrzeja. – Nie lubiłam Joanny, ale to naprawdę był nieszczęśliwy wypadek.
- Dlaczego jej pani nie lubiła?
- Wydawało mi się, że wyszła za mąż dla pieniędzy, ale tak robi sporo kobiet, panie Dominiku. To nie zbrodnia.
- Nigdy nie widziała pani Joanny z innym mężczyzną?
- Nie – przyznała. – Rano robiła zakupy. Zajmowała się też psem. Gdy Andrzej był w pracy, wychodziła z nim ze dwa razy.
- A wtedy, gdy Andrzej był na grzybobraniu, wyszła z psem?
- Tak. Ten ich pies lubił uciekać – roześmiała się. – Wtedy właśnie uciekł. Dlatego to zapamiętałam. Rzuciła piłkę, o tam! – pokazała przez okno budynek dawnej Filii Akademii Rolniczej we Wrocławiu przy ulicy Bonczyka. – Pobiegła za nim w te chaszcze. Sam pan widzi jak to teraz wygląda. Młodzież zdewastowała wszystko. Powybijali okna, zdemontowali dach. A, żeby pan wiedział, ile razy tu straż pożarna była i policja. Wciąż to podpalają! – opowiadała. - Złażą się lumpy z całego osiedla. Chleją wódę, a dzieciaki niezłe imprezy tam urządzają.
- Tego dnia, gdy uciekł pies, był tam ktoś? – spytał Dominik.
- Nie, to była niedziela. Oni dopiero po południu się schodzą. Zresztą w roboczy dzień tak samo, chyba, że na wagary idą.
- Długo ona tam tego psa ganiała?
- A długo – roześmiała się znów – ale zawsze go długo ganiała. Pana Andrzeja, to szybciej posłuchał. Ale tam muchomory sromotnikowe nie rosną – dodała pobłażliwie.
Dominik podziękował sąsiadce i udał się na teren dawnej Filii Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Wszedł do budynku z czerwonej cegły. Wszędzie walały się porozrzucane butelki. Puszek aluminiowych tylko nie było. Pewnie zbieracze „wysprzątali”. Nagle dobiegł go dziwny odgłos. Jak mógł najciszej zbliżył się do źródła dźwięku i zobaczył nachyloną kobietę oraz mężczyznę, który wszedł w nią od tyłu, energicznie poruszając biodrami. Kobieta jęknęła. Dominik wycofał się na podwórze. Nie znalazł nic, co wzbudziłoby jego podejrzenie. Postanowił poczekać na parę.
Pierwsza wyszła kobieta zataczając się lekko, a zaraz za nią mężczyzna. Podszedł do nich szybkim krokiem.
- Przepraszam, czy widzieliście tu kiedykolwiek tę kobietę? – wyciągnął z portfela zdjęcie Joanny.
- Jak postawisz pan wino, to sobie może coś przypomnę – wybełkotał mężczyzna.
- Postawię, jeśli dowiem się czegoś interesującego.
- Spoko, koleś. Najpierw wino.
Dominik udał się na róg Kasprowicza, do sklepu ,,Społem” i zakupił wino. Nie obawiał się, że uciekną. Wyglądali na takich, co nie mają kasy, a pić muszą. Wrócił. Leżeli na trawie, wygrzewając się w jesiennym słońcu.
- Znam ją – powiedział mężczyzna biorąc łyk prosto z butelki. – Mieszka w willi. Często wychodzi z psem i ostatnio piłka wpadła jej na to podwórko. Kurwa! – zaklął. – Wyglądało, jakby specjalnie rzuciła. I wlazła tu, a my z Hanką, przerażeni, że nas ktoś nakryje, siedzieliśmy jak mysz pod miotłą i lukaliśmy, kiedy stąd pójdzie. A ona wcale tego kundla nie zamierzała łapać, tylko mu jakieś żarcie rzuciła i tam głębiej wlazła. To my znów lukamy. No, i przyszedł jakiś frajer i zaczął ją obściskiwać. Ona się bała. No, nie, Hanka?
- No – potwierdziła kobieta. - Rozglądała się dookoła, oczy jakieś dzikie miała.
- I co dalej? – dopytywał Dominik.
- Hahahahaha – roześmiał się mężczyzna. – Pieprzyli się, krótko a dobrze, a potem ona psa zawołała i on przyszedł, jakby nigdy nic. Zapięła go na smycz. Kieckę obciągnęła i poszła w jedną stronę, a on w drugą.
- Pamiętacie jak wyglądał?
- Jak kupisz jeszcze jedno, to sobie na sto procent przypomnę.
- Kupię, ale mów.
- Siedziałem parę lat temu, a on miał wytatuowanego węża z koroną na głowie. To oznacza zemstę doskonałą– zwrócił się do Dominika.
- Oprócz tatuażu piękny wygląd miał, klatę umięśnioną, czarne, gęste włosy. Wysoki był.
- Ej, Hanka! – upomniał kobietę, mężczyzna.
- No, co?! – wzruszyła ramionami. – Mówię, jak było.
Dominik wcisnął mężczyźnie banknot do ręki i odszedł. Miał w końcu jakiś punkt zaczepiania. Musiał jeszcze sprawdzić, kogo Andrzej wpakował za kratki i przeszłość Joanny. Być może znajdzie wspólny mianownik: nazwisko, które pojawiło się kiedyś w życiu zarówno Joanny, jak i jego przyjaciela! Był niemal pewien, że podczas niedzielnej schadzki, mężczyzna dał Joannie muchomora sromotnikowego. Wiedział, że nawet zasuszony zachowuje swoje właściwości, a Joanna miała dość czasu, by go dodać do duszącej się potrawy.
***
Minął rok. Dominik nie poprzestał. Zjawił się u Joanny, kiedy znów nastała jesień.
- Zabiłaś go – powiedział.
- Nie, Dominik. Nie zabiłam Andrzeja, kochałam go.
- Udowodnię ci, że kłamiesz – powiedział.
,, Nigdy niczego mi nie udowodnisz” – pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno, wyczytał to w jej oczach i ironicznym uśmiechu.
- Bardzo długo byłaś ostrożna, ale w końcu popełniłaś błąd. Spotkałaś się z nim znów w tej ruderze, tu na Bonczyka. Ale nie tylko wy się tu spotykacie!
- Co ty w ogóle gadasz?! – wykrzyknęła, Joanna. – Z kim się niby spotkałam?!
- Z Krzysztofem Jabłońskim. Razem to uknuliście. Problem w tym, że tam, gdzie się pieprzyliście, nie byliście sami.
- Masz bujną wyobraźnię i żadnych dowodów.
- Mam zdjęcia, twoje i tego faceta – Dominik rzucił je na ławę. Rozsypały się niedbale. Sprawdziliśmy go. Andrzej wsadził go za kratki na ładnych parę lat, ale za nim go wsadził spotykałaś się z nim. Ba! Andrzej o tym wiedział. Zagrałaś przed nim ofiarę, niewiniątko, oszukane przez swojego chłopaka. To dlatego Andrzej nigdy mi nie powiedział, jak się poznaliście. Wiedział, że będę mu odradzał to małżeństwo. Zresztą – Dominik machnął ręką. – I tak mu odradzałem. Nie posłuchał. Chciał się tobą zaopiekować. A ty go wykorzystałaś. Chcieliście upiec dwie pieczenie na jednym ogniu; zemścić się na Andrzeju, a potem żyć za jego kasę.
- To, że spotykałam się z Krzysztofem, nie oznacza, że którekolwiek z nas go zabiło. Zdrada nie jest zabójstwem. Zbieg okoliczności, że Andrzej zatruł się akurat w tym czasie. To są poszlaki. Nie masz żadnych dowodów.
- Sąd o tym zdecyduje, Joanno. Tymczasem prokuratura wydała nakaz zatrzymania pod zarzutem zabójstwa, Ciebie i Krzysztofa z doprowadzeniem, ponieważ istnieje obawa ucieczki, ewentualnego zacierania śladów oraz matactwa. Policja już czeka. Zaraz przedstawi ci zarzuty, a także twoje prawa.
- Wyjdę po czterdziestu ośmiu godzinach – powiedziała zaciskając usta w wąską kreseczkę.
- Wpłynie wniosek do sądu o zastosowanie tymczasowego aresztowania. Mam nadzieję, że długo nie wyjdziecie. Do widzenia, Joanno – rzekł Barczyński, po czym zwrócił się do policjantów. – Jest wasza.
Wyszedł na ulicę. Był słoneczny, jesienny dzień. Pomyślał, że to dobry dzień na grzybobranie. Muchomor sromotnikowy znów zbierze swoje żniwo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ale przydałoby się ciekawsze , bardziej zaskakujące zakończenie i coś by z tego było
OdpowiedzUsuńalex
Mnie się podobało - bardzo ciekawe - trzymająće w napięciu i zaskakujące zakończenie :))
OdpowiedzUsuńjak dobrze, że mam alergię na grzyby i nigdy ich nie jadam :)
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się uzasadnienie aresztowania. Jest bezsensowne. To, że żona miała kochasia, którego kiedyś mąż wsadził za kratki, to poszlaka. To, że podczas schadzki dał żonie muchomora, to tylko domysły. Dowodów brak.
OdpowiedzUsuń"Był niemal pewien, że podczas niedzielnej schadzki, mężczyzna dał Joannie muchomora sromotnikowego. Wiedział, że nawet zasuszony zachowuje swoje właściwości, a Joanna miała dość czasu, by go dodać do duszącej się potrawy." Na jakiej podstawie detektyw był pewien?
Tylko bardzo niekompetentny sąd skazałby na tej podstawie żonę. W świetle zasad prawa nie powinien.
Ale to moje wrażenia. Być może się mylę.